Patrzę na własną rzeczywistość. Zawsze staram się zaczynać od dokładnego spojrzenia na swój mały świat. Widząc w nim dziury oraz mnóstwo niedociągnięć nie mam prawa z czystym sumieniem wypowiadać się o złu świata całego. Jak można krytykować i burzyć się na wszystko wokół, gdy własne wnętrze jest dziurawe i niezbyt sprawnie załatane.
Nie żeby moje życie było jakąś katastrofą. Już nie jest. Myślę, mam ciągle nadzieję, że największe huragany za mną, a to co udało mi się zbudować osadzone jest w końcu na skale i już więcej nie runie. Chociaż byłaby naiwna i głupia, gdybym wierzyła, że nawałnic nie będzie.
Budzę się rano i idąc do pracy otaczam się szarością świata, która osadza się na moim sercu niczym sadza. Jeszcze chwila i uduszę się w tej ciemnej, lepkiej brei.
Świat jest straszny, zły i okrutny. Na Ukrainie szykuje się III wojna światowa, w Belgii wykonano eutanazję na 60-letniej kobiecie z powodu depresji, w Kanadzie zniesiono prawo zakazujące tego procederu, w Polsce przegłosowano ustawę antyprzemocową i całe to cholerne gender. Jak tu planować rodzinę? Jak odpowiedzialnie zdecydować się na dziecko, a potem je wychować, skoro świat jest taki zły, a państwo zabiera rodzicom prawo decydowania o wychowaniu własnych dzieci?
Świat jest zły i im więcej o tym słyszę, im bardziej się w to wszystko wgłębiam tym mocniej się irytuję, denerwuję i wściekam.
Idę do pracy, jak co dzień tą samą drogą i wnerwiają mnie ludzie, którzy idą obok mnie. Najchętniej chciałabym, aby w tym momencie, w którym ja szybkimi krokami zasuwam do „roboty” tych ludzi nie było. Albo stanie mi na drodze, albo na światłach wyprzedzi mnie stając do mnie wiadomą częścią ciała, albo idzie przez park i stuka obcasami jak podkowami.
Idę do pracy i… Boże! Jaka jestem rozgoryczona. A przecież świat jest taki piękny. Sikorka bogatka przerywa moje myśli, jakby w nich czytała.
Świat nie jest zły to my ludzie czynimy go brzydkim i pełnym zła oraz nienawiści.
Dlatego ulepszanie świata zaczynam od siebie.