Godzina czytania jest godziną skradzioną z raju
Kiedy się człowiek czymś interesuje, to książki przychodzą do niego. Książka poleca książkę. Tylko, że zawsze ma się większe ambicje niż rezultaty.
Przygotowałam Wam jeden wpis, ale wyszedł przydługi, więc podzieliłam go na dwie części. Pierwsza dostępna tu.
A zatem oto i one: moje osobiste godziny skradzione z raju. Nie ignorujcie tej podróży po książkowym świecie!
Postanowiłam, że zabiorę Was w miarę możliwości, w jak najkrótszą wędrówkę po moich czytelniczych pozycjach tego roku. Nie było ich wiele, niestety, ale jak pewnie sami zauważyliście, moje życie jest tak zakręcone, że ciężko mi było znaleźć chwilę na posadzenie tyłka w jednym miejscu. Jeśli już to robiłam, to bardzo często właśnie z książką. Większość z nich, zaś to opasłe tomiszcza, zatem czuję się nieco usprawiedliwiona.
Ale do rzeczy.
Wskoczyłam w Nowy Rok, notabene za moment ten stary, w lata 60-te sunąc króliczą norą do roku 1958, aby wraz z Jakiem Eppingiem zapobiec zamachowi na Kennedy’ego. Jeździłam starymi samochodami, piłam dobre korzenne piwo, zakochałam się w miejscowej ślicznotce, dostałam kilka razy w mordę i wygrałam obstawiane niezbyt uczciwie zakłady. To były osobliwe, barwne i klimatyczne czasy. Będąc na miejscu Jake’a chyba bym w nich została na zawsze.. Pozycja mi się podobała, była taka mało Kingowska, a jednocześnie nosiła widoczne ślady jego kunsztu pisarskiego. Co więcej zaczęłam oglądać serial nakręcony na podstawie tej powieści, ale nie mogłam go dokończyć. Głównie przez to, że wciąż kojarzy mi się z okresem, w którym czułam ostre mdłości, słabość i zmęczenie, a także dlatego, że oglądanie adaptacji zaraz po przeczytaniu książki kończy się u mnie krytyką pominięcia i zamiany wątków. W książce tak nie było, to częste co słyszy mój mąż i niezbyt go to cieszy:) (S. King, Dallas ’63, 864 str.)
Po podróży w czasie skoczyłam w fantasy, a dokładnie w tajemniczy i mroczny świat wampirów. To jedyne fantasy jakie toleruje mój dość szeroki gust literacki. Kiedyś zastanawiałam się dlaczego tak mnie wciągnął świat stworzony przez S. Mayer i doszłam do wniosku, że to nie wampiry jako takie, ale niesamowita i irrealistyczna relacja głównej bohaterki z nieziemsko przystojnym Edwardem. Wiecie, to taki współczesny kopciuszek, któremu szczęście dopisało tak bardzo, że niesamowity książę, do którego wzdychały miliony zakochał się właśnie w tej niepozornej, acz o dobrym, wrażliwym i walecznym sercu Belli. Która kobieta nie pragnie być ubóstwiana i wybrana przez księcia? Każda z nas pragnie być księżniczką. :))
A więc dotrwałam do happy endu z cudownym Edwardem u boku. I żyli długo i szczęśliwie to kolejny dowód na bajkowy szkielet fabuły. Tu dwa zakochane wampiry z córką u boku mają przed sobą nieśmiertelność i wspólne życie, w którym każda emocja jest przeżywana sto razy mocniej niż u zwykłych śmiertelników. (S. Meyer, Przed świtem, 660 str.)
Z fantasy wróciłam na ziemię, do moich ulubionych kryminałów szukając wraz z komisarz Flint mordercy topiącego cudzoziemki w Tamizie, który na dodatek zna jej najgłębsze lęki. Twarda, jak stal, ale delikatna jak koronka Lacey Flint (pasuje, jak ulał prawda?;)), jak twierdzi jeden z recenzentów długo ukrywa, kim jest naprawdę, ale warto się tego dowiedzieć. Polecam cała serię Sharon Bolton i w ogóle jej książki, każdemu miłośnikowi trzymających w napięciu thrillerów. (S. Boltron, Mroczne przypływy Tamizy, 384 str.)
Po spotkaniu z podobną do siebie kobietą umówiłam się na kolejną mroczną randkę ze Stephanem Kingiem. To jeden z moich ulubionych pisarzy, chociaż już wiem, że nie po każdą z jego książek sięgnę. Na przykład Bezsenność odłożyłam po kilku stronach, a nigdy tego nie robię (zawsze musi być pierwszy raz). Jak dla mnie zbyt dużo fantasy, jednak nie wykluczam, że kiedyś do niej wrócę. W mojej opinii niektóre książki trzeba wpasować w odpowiedni moment, a to, że dziś nam nie odpowiadają, nie znaczy, że za kilka miesięcy, czy też lat nie zarwiemy z nimi nocy, pełni wypieków i podekscytowania, jakbyśmy leżeli w łóżku z gorącym mężczyzną (czy też kobietą) swoich marzeń. Zatem Bezsenność w tym roku mnie nie porwała (zabawne, bo pisze to kobieta, która niemal nie sypia:) za to Misery połknęłam w całości. Spędzając z nią długie wieczory na poważnie zastanawiałam się czy to ja połykam ją czy ona zjada mnie. Naprawdę świetna narracja, ciekawa fabuła (film również polecam) i niezwykła akcja. Suspens goni suspens. Wraz z pierwszymi rozdziałami czytelnik nabiera powietrza w płuca i na tym palącym wdechu ciągnie do końca, ponownie oddychając dopiero z ostatnim rozdziałem. Polecam. Spróbujcie. ( S. King, Misery, 368 str.)
Jakoś z końcem wiosny i na progu lata, biegając na orbitreku wpadłam przypadkiem na ciekawy film, hiszpańską adaptację powieści Dolores Redondo. Przy następnym treningu znalazłam drugą cześć, jak się okazało pierwszą z serii (już tłumaczę: zaczęłam od filmu drugiego, wróciłam do pierwszego😂, a trzeci czeka, aż przeczytam powieść). Twarda detektyw Amaia Salazar (lubię twarde i wrażliwe kobiety, to nie oksymoron) naznaczona niezwykle trudną przeszłością wraca do źródła swojej traumy, miasteczka dzieciństwa, aby poprowadzić śledztwo w sprawie tajemniczych morderstw. Snuje się po pirenejskich lasach, próbując rozdzielić rzeczywistość od tego, co nierealne. Ale czy jest to możliwe? (D. Redondo, Niewidzialny strażnik, 405 str.)
Idąc za ciosem sięgnęłam po kolejną część z trylogii pozostając w klimacie baskijskich mitologii i włócząc się po pirenejskim lesie. Z jednej strony rzeczywistość, a zatem samobójstwo mordercy, tajemnicze listy z imieniem bóstwa Tartallo (cyklop ludojad), niemowlęce kości podrzucone na ołtarz kościoła, z drugiej strony mitologia: Pan Lasu, boginki przyrody, stawianie tarota, giganci i itxusuaria, czyli korytarz dusz wokół domów. Naprawdę ciekawa fabuła, chociaż nieco przeciągnięta, dlatego trzecią część zostawiłam na później i umówiłam się na kolejne tajemne spotkanie z Kingiem. (D. Redondo, Świadectwo kości, 576 str. )
Tym razem mój ulubiony pisarz zabrał mnie do Miasteczka Salem. Nie była to wymarzona randka, bowiem zostałam świadkiem niemal całkowitej klęski ludzkości i zejścia życia, jeśli można nazwać wampirzą egzystencję życiem, do podziemi. Ten świat daleki jest do nęcącej rzeczywistości rodziny Cullen w kreacji S. Meyer (bliższy Kingowej wersji jest Przypadek Clifforda M.), panuje w nim ciemność, zazdrość, nienawiść i głód krwi, który jest potężniejszy od każdego uczucia, nawet miłości. Oczywiście obejrzałam filmową adaptacje powieści, te najstarszą. Lubię je porównywać, przyglądać się im, konfrontować własne wyobrażenia z kreacjami reżysera. Film z 1979 r. z jeszcze niełaskawymi efektami specjalnymi, mało straszny, momentami lekko komiczny, ale ciekawy. Naprawdę dobrze jest wrócić do tak starego kina. Polecam szczerze i książkę i ekranizację T. Hoopera. (S. King, Miasteczko Salem, 528 str.)
Pobyt Lublinie, szpital, potem spotkania z przyjaciółmi i lekka reorganizacja życiowa na chwilę wyrzuciły mnie z dala od książek, ale gdy wróciłam grzejąc kości w ostatnich promieniach ciepłej jesieni, nad mazurskim jeziorem przeczytałam ponownie Małego Księcia.
Dobrze widzi się tylko sercem. To, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu. To jeden z najpiękniejszych cytatów tej powieści, która wciąż zdarza się być mylnie zaliczana do książek dla dzieci.
Z tej książki zapisałam sobie kilka pięknych cytatów (mam taki zwyczaj:)). Podzielę się z Wami jeszcze jednym, który zdaje się ostatnimi czasy przylgnął do mnie zbyt mocno:
Jeżeli ktoś pozwoli się oswoić ryzykuje, że skończy się to płaczem. (A. de Saint-Exupery, Mały Książę, 96 str.)
I tak dobrnęliśmy do zimy. Spędzam ją w towarzystwie mojego nowego cudu wszechświata i mnóstwa obowiązków oraz Jacka Burnsa z książki Johna Irvinga Zanim Cię znajdę. Na początku śmiałam się często i głośno, później czułam smutek i gniew, na koniec lekkie zmęczenie. Sama nie wiem czy zwyczajnie akcja z lekka się przeciąga czy może to nadmiar trudnych emocji, ale ciężko dobrnąć do końca – zostało mi raptem trzydzieści stron. Jako czytelnik czekam, aż dojdzie do finałowego spotkania, aż bohater weźmie się w garść, skonfrontuje z przeszłością i zacznie żyć a napięcie, które zbija się w twardą bryłę mniej więcej od połowy książki w końcu zostanie rozładowane. Trudna psychologia. Narracja również nietypowa, z początku mnie irytowała, ale do niej można się przyzwyczaić, jako do jednego ze sposobów tworzenia fabuły. Książka godna polecenia. Naprawdę dobra pozycja. (J. Irving, Zanim Cię znajdę, 591 str.).
Jak widzicie same dobre książki, innych nie czytam:) Mam nadzieję, że spróbujecie, chociaż niektórych z nich. Nie będę Was zachęcać do czytania, chociaż nie, zachęcam. Nie ma lepszej odskoczni, lepszego źródła wiedzy i lepszego sposobu na pobudzenie wyobraźni czy spędzenie leniwego, zimowego wieczoru.
Chyba, że jest to Sylwestrowa noc:) życzę Wam szalonej zabawy albo leniwej nocy przy dobrym filmie, lampce wina i pod cieplutkim kocykiem. Tak, jak Wam wygodnie, bez względu na współczesne trendy, czy powszechne przekonanie, że tak trzeba. Niech to będzie dla Was szczęśliwa noc. I pamiętajcie, o podsumowaniu. Dostrzeżcie w tym mijającym roku mnóstwo radości, powodów do dumy, miłości oraz zostawcie w nim zawody, rozczarowania, ból i ludzi, którzy Wam to zrobili.
Odezwę się z życzeniami.
A tymczasem posłuchajcie Małego Księcia w wykonaniu Katarzyny Sobczyk. Uwielbiam ten utwór już od liceum. Życzę Wam byście w świecie pełnym róż znaleźli tę własną, jedyną, najpiękniejszą ze wszystkich i abyście nie pozwolili jej zwiędnąć i zmarnieć, chociaż jak to róża czasem potrafi ukłuć.
Do zobaczenia w Nowym Roku!
Adieu!