Wpadłam ostatnio w wir pracy. Sama nie wiem czy to już pracoholizm. Ale minimum 12 godzin dziennie musi być.
Każdy się mnie pyta, na jakim etapie są moje przygotowania weselne, a ja nie wiem co mam odpowiedzieć. Na jakimś są, ale głowę i czas zajmuje mi praca, a w zasadzie dwie. To i tak o jedną mniej niż sprzed trzech miesięcy.
Tak więc nie mam czasu na zbyt wiele, ale uspokajając całą resztę. Nie nie przestałam planować i organizować własnego wesela.
Jedna z najważniejszych rzeczy za nami – wspaniały kurs przedmałżeński (Dominikanów polecam w tej dziedzinie z pełną świadomością). A poza tym w końcu kupiliśmy i przygotowaliśmy zaproszenia. Już w weekend majowy ruszamy w moje Mazurskie strony, aby dowieźć potrzebne dokumenty do kancelarii, zacząć wstępne przygotowania w domu (a raczej domu) i rozdać pierwsze zaproszenia.
Do ślubu zostały 3 miesiące.
Jedną ważną prawdą się podzielę. Boję się i stresuję, jak cholera, ale pokładam ufność w Bogu:) Ona pozwala mi nie zwariować mimo przeciwności, sporego poziomu niechęci i zniechęcenia ze strony naszych rodzin, co raz większego stresu i innych trudnych chwil. A nawet lepiej. Uczymy się z narzeczonym jeszcze bardziej siebie i tej niełatwej sztuki kochania.
Miłość to nie motylki w brzuchu. Moja miłość to decyzja! Zdecydowałam się wziąć za męża mojego mężczyznę, wraz z całym jego bagażem doświadczeń, wrednymi cechami charakteru i kwestiami do zmiany. Zdecydowałam się, że powiem mu tak!
I damy radę. Bo nie jesteśmy sami.