Wszystko nie tak! Cholera! Wszystko nie tak!
Ból rozprzestrzeniał się po ciele od głowy, w której myśli galopowały, jak stado Indian przebijających strzałami miękką tkankę mózgu. Biały Mózg Nieprzyjaciel. Krew w żyłach wrzała, bulgotała ukropem podsycana przez ogień wściekłości i gniewu…
Nienawiść!
W tym momencie czuł nienawiść. Targała nim jak huragan żaglami zabłąkanej na morzu łódki. Chryste rozniósłby coś. Kopnął, szarpnął, uderzył, zniszczył! Aby tylko pozbyć się robaka gniewu wgryzającego się w jego wnętrze. Mózg kipiał, serce łomotało w piersi, nogi się pod nim uginały, a wszystkie mięśnie skamieniały w gotowości do ataku.
Tak! Będzie atakował! Da upust emocjom. Musi się wyładować inaczej jego ciało wchłonie całą siłę rażenia. Wessie ogień, a radioaktywna chmura na pewno wywoła w nim co najmniej raka albo zawał. Kiedyś zejdzie na zawał. Mówił to nie raz. Doprowadzi go do ataku serca. Zniszczy, a potem z chęcią pogrzebie w ziemi. Przecież o to jej chodzi! Zgnoić, poniżyć, upokorzyć i zniszczyć! Wstrętna suka!
Wszystko robił dla niej. Zaprzedałby duszę diabłu, żeby ją uszczęśliwić. Chodził z nią na randki, bezsensowne spacery, nudne wykłady i spotkania z artystami. Uwielbiał ją, nosił na rękach, wynosił na piedestał, postawił ponad własną matkę. W pewnym momencie był na każde jej zawołanie. Zabierał ją do restauracji, kupował drogie prezenty, obsypywał pięknymi słowami, równie często, co kolorowymi kwiatami.
Tworzył jej przestrzeń do zaufania, dawał bezpieczeństwo. Nigdy się nie bił, ale gdyby musiał w jej obronie zacisnąłby pięści tak, jak to robił teraz, aż bielały mu palce, i uderzyłby, kopnął, popchnął. Przecież potrafił. Wściekły był zdolny do wielu niespodziewanych gestów. Ale jej kurwa ciągle było mało! Chciała go zmienić, ulepszyć, poprawić. Nazywała to dążeniem do doskonałości. W jej mniemaniu każdy człowiek, jako główny cel swojego życia powinien stawiać samodoskonalenie się, dążenie do bycia lepszym, wykorzystywania posiadanego potencjału i talentów do naprawy świata, do bycia dobrym. Pierdolenie o Szopenie!
Jak mógł w to wierzyć? Po co to w ogóle tolerował? Czy naprawdę chęć przelecenia jej tak go otępiła? Gdyby w porę uspokoił merdającego na jej widok kutasa, czy teraz musiałby wpadać w obłęd próbując się z nią dogadać?
Ma za swoje cholera! Ma za swoje! Piękna, inteligentna, idealna w każdym calu. Gówno prawda! Powinien myśleć i obserwować, gdy był na to czas. Myśleć kurwa, a nie tylko patrzeć, podziwiać i ubóstwiać. A może ona zrobiła to specjalnie? Może była czarownicą w przebraniu pięknej księżniczki, która pokazała prawdziwe oblicze, gdy już zdobyła co chciała. W istocie dziś nie wydawała się już tak cudowna. Owszem te jej nogi, tyłek, cycki! Boże, gdy się ruszała miał ochotę rzucić się na nią, jak wygłodniały wilk i pożerać ją wzrokiem, dotykiem, językiem. Smakowała cudownie, jej gładka skóra, pachnące, długie włosy… Wciąż była piękna, mimo upływu lat. Zgrabna, pełna wdzięku i seksapilu ściągała na siebie pożądliwe oczy mężczyzn i zawistne spojrzenia kobiet. Wystarczyło, że się do niego przytuliła a już był gotowy. Stał na baczność czekając na rozkaz. Gdyby zechciała teraz pstryknąć palcami, szepnąć jedno słowo..
Dość. Dość!
Doprowadzała go do obłędu od zawsze. To na pewno jeden z punktów jej wyrafinowanej taktyki poniżenia i zniszczenia jego osobowości. Indywidualności, o ile w ogóle takową posiadał, zanim ją spotkał. Chciała pozbawić go resztek godności. Jego! Męża i ojca. Głowę rodziny!
Gniew ponownie zawrzał mu w żyłach. Ciśnienie rozsadzało ściany jego wewnętrznego kotła. Musiał spuścić z niego nieco pary, ale obiecał się trzymać. A ile to już razy składał takie deklaracje, a potem łamał obietnice. Dlaczego teraz miało być inaczej? Bo odbył kilka pojedynczych sesji z terapeutą, w ostateczności zamieniając spotkania z mało atrakcyjną panią psycholog na godzinne sesje w barze z automatami?
Odłamki szkła walające się po podłodze niemal krzyczały na dowód jego winy. Ale czy mógł inaczej? Czy na pewno to jego wina? Gdyby nie ona nie doszłoby do tego spektaklu agresji. Nie chciała go zrozumieć, nawet nie próbowała. Gdy zaczynała ogarniać go chmura wściekłości zamiast go wesprzeć zamykała się w skorupie milczenia, co wkurwiało jeszcze bardziej. Burczała pod nosem swoje yhy, a kiedy zmuszał ją do jakiejkolwiek odpowiedzi, jednym zdaniem niszczyła wszystko. Podkładała zapałkę pod tlącą się stertę suchych liści. Wzniecała ogień, ba! Pożar trawiący go od środka, rozprzestrzeniający się na wszystko wokół. Prawdziwa podżegaczka. Miała puentę na wszystko. Zbijała jego argumenty niczym wprawiona tenisistka. Spięcie, zamach i smecz zaliczony!
Pieprzona intelektualistka. Zawsze wyskakuje z tymi swoimi mądrościami. Widzi, obserwuje, wyciąga wnioski. Niby baba, niby taka wrażliwa, a jej logika była niemal bez zarzutu, podczas gdy jemu brakowało słów, aby wyrazić emocje kotłujące się na ringu jego serca. Jak bardzo czuje się niedoceniany, porzucony, za mało doskonały. Umiała trafić w jego czułe miejsce jednym ciosem kilku słów. Jednym pieprzonym zdaniem zagłębiała nóż w piersi sprawiając, że przestawał być tym, kim chciał się dla niej stać.
Tak nie powinno być w małżeństwie. Miał prawo domagać się normalnej rozmowy do cholery! Jeśli nie umiała zrozumieć, tego co mówi, to jej pokaże. Chciała czynów, będzie miała swoje cholerne czyny.
Po raz kolejny spojrzał na drżące ręce zaciśnięte w pięści. Kłykcie prawej dłoni krwawiły od uderzeń w lustro, którego szczątki walały się na podłodze sypialni. Jej wina. To jej wina! Twardym spojrzeniem uderzył w skulone w kącie ciało. Poczuł się podle, jak nigdy wcześniej. Doprowadzić ją do takiego stanu nie było łatwo. To ona z nich dwojga trzymała fason. Twarda, silna, opanowana, wewnątrz była delikatna, jak pajęcza nić kołysana jesiennym wiatrem. Powinien ją chronić…
Wiedział, jak miękka jest w środku. Jasna cholera! Znowu ma ochotę przelecieć ją tu i teraz. Dlaczego nigdy nie praktykowali seksu na zgodę?
Bała się go. Mężczyzny, który obiecał jej miłość i bezpieczeństwo. Ojca jej dzieci. Czy one również kuliły sie przed nim w strachu? Drżenie rąk rozprzestrzeniło się na całe ciało. Teraz trząsł się, jak osika pod wpływem spazmów płaczu. Upadł na kolana. Już nie czuł się poniżony. Nawet chciałby, aby go zbeształa. Skrzyczała, wściekła się, okładała pięściami, aż poczułby ból, na który zasłużył.
Chryste! Czy ona mu wybaczy? Czy ponownie mu wybaczy? Da mu jeszcze jedną szansę? Ta będzie ostatnią.. Naprawdę będzie ostatnią.. Musi mu uwierzyć! Będzie chodził do tej brzydkiej psycholożki! Będzie się powstrzymywał! Zrobi dla niej wszystko. Wszystko!
Gdy się zbliżył w końcu się poruszyła, zadrżała, nerwowo wciskając się w ścianę, jakby chciała przeniknąć przez nią do drugiego pokoju i uciec, jak najdalej od niego. Przecież jest jej mężem. Poczuł skurcz serca, które zaskomlało żałośnie w piersi. Nie może go zostawić. Bez niej nie istnieje. To dzięki niej żyje! Nie może go zostawić.
Spojrzała mu w oczy. Strach, przerażenie, smutek, żal, rozczarowanie, rezygnacja. Czy w jednym spojrzeniu może być tyle ciemności? Brakuje w nim światła, jakby brodził w betonowym tunelu. Kanał! Utknął w kanale, do którego sam skoczył, pociągając ją za sobą. Na kolanach, jakby zbliżał się do najwiekszej świętości przeczołgał się na tyle blisko, aby poczuć zapach jej ciała. Drżało i trzęsło się, jakby miało się rozpaść na miliony kawałeczków tu przed nim, obok szczątków roztrzaskanego lustra.
O Boże! Jezu Chryste! Cholera! To nie może być koniec! Ona nie może się go tak bać. Przecież nie jest mordercą. Nie jest nawet damskim bokserem. Nie zrobi jej krzywdy. Nie mógłby zrobić jej krzywdy. To tak, jakby sam sobie zadawał ciosy. Przecież ona była częścią niego samego. Tą lepszą, jaśniejszą, dobrą..
Bez niej nie istnieje.
Był już blisko, położył delikatnie swoją niedźwiedzią łapę, jak mówiła o niej w żartach, na jej ramieniu. Tak dawno się nie uśmiechała. Już nie wywoływał uśmiechu na jej pięknej twarzy, jedynie troskę, łzy i smutek. A najgorszy był strach… To przerażenie w załzawionych oczach, wczepione w ciało palce, zastygłe mięśnie.. Wciąż drżała, chociaż próbował przelać w nią swoje ciepło. Wciskała się w zimną ścianę z taką siłą, że musiało to sprawiać jej ogromny ból.. Życie z nim sprawiało jej cierpienie..
To koniec!
Ta myśl eksplodowała mu w głowie, niczym ukryta bomba. Niemal czuł zbliżającą się śmierć. Mógł umrzeć, teraz tutaj. Z ręką na jej drżącym ze strachu ciele, z przerażonym spojrzeniem wypalającym mu dziurę w piersi. Ze świadomością, że zniszczył wszystko..
Otworzył usta gotowy wypowiedzieć to wszystko na głos. Wyrzucić z głębi siebie słowa, które przychodziły za każdym razem, gdy emocje wypłynęły, a on zobaczył jak wielkiego dokonał spustoszenia. Tym razem jednak zamknął usta, przełknął gulę rosnącą mu w gardle, a potem otworzył je ponownie:
-Kocham cię.