To był ciężki dzień. Jeden z tych, których nie chce się pamiętać.
Zwątpienie.. ból… smutek…
Płynęły w jej żyłach rwącym strumieniem górskiej rzeki. Zanieczyszczały ją, jakby ignorant środowiskowy wlał w nią gęstą, czarną ropę. Może to smoła? Może sam diabeł postanowił nielegalnie odprowadzać do niej ścieki z piekła. Taki chytry plan współczesnego przedsiębiorcy, którego przerosły wysokie podatki.
Czuła się brudna i zapchana. I chociaż potoki łez wybuchające z niej gwałtownością skalnych źródeł cały dzień próbowały ją oczyścić z zanieczyszczeń, wciąż się taka czuła. Brzemienna w kamienie smutku, traciła bieg. Nurt zwalniał. Czy zatrzyma się zmieniając ją w martwy akwen wodny? Bajoro? Brudny ciek, który jeszcze niedawno tętnił życiem?
Była zmęczona. Boże jak bardzo była zmęczona. Uginała się pod wpływem rozpaczy rozdzierającej jej duszę na strzępy. Dlaczego dziś? Dlaczego teraz? Co się z nią dzieje? Wspomnienia nachodziły ją żądląc prosto w serce, jak stado rozwścieczonych szerszeni. Migały jej przed oczami najokrutniejsze obrazy przeszłości, jakby ktoś celowo wybierał przezrocza do wyświetlenia, chcąc wywołać w niej smutek i cierpienie. Doprowadzić do obłędu! Czy może właśnie dotykała dna? Znalazła się w czeluściach życiowego piekła, a ból który przeszywał jej ciało to wynik kolejnych ugryzień wygłodniałych szczurów?
Samotność. Chryste, jak tu pusto! Jakby nigdy nikogo nie było w jej życiu.. Cisza, wbijała się w bębenki, jak dźwięk o natężeniu przekraczającym granicę uszkodzenia słuchu. I nie było nikogo, kto przyjaznym szeptem zagłuszyłby ten przenikliwy hałas milczenia. Żadnej dłoni wplatającej się w jej skostniałe palce i szarpiącej w stronę światła.
Nie było tu światła..
Nie było ciepłej dłoni..
Tylko chłód przenikający do głębi jestestwa świadomością opuszczenia.
Czy tak boli śmierć?
Ból. Był tylko ból, który rezonował echem w jej ciele. Jakby nagle składała się jedynie z cierpienia i tych wspomnień, które jej mózg nauczył się dysocjować, a które ktoś lub coś nagle wywołało do tablicy.
Jesteś nikim..
Nic ci się nie udało…
Wszystko psujesz…
Jak mogłaś tyle lat chodzić po świecie i nikt cię jeszcze nie zabił?
Ciebie nie można kochać…
Brzydula!
Idiotka!
Dziwoląg!
Czuła nieludzkie zmęczenie. Tymczasem zewsząd napływały kolejne fale smutku i cierpienia. Otchłań bezsensu otwierała przed nią paszczę z dwoma rzędami ostrych zębów. Była wygłodniała.
Ciche łkanie.. płacz.. przeraźliwy krzyk zgnębionej duszy… Trzęsła się pod wpływem przeszywającego jej pierś zimna.
Czarna mgła wdarła się do środka…
Gdzie jest światło? Tu gdzieś musi być to cholerne światło! Koło ratunkowe, które zawsze wyciągało ją z oceanu łez..
Może jeśli zaśnie… Jeśli przetrwa ten dzień w nieludzkim pędzie, a potem straci przytomność z wyczerpania, kolejny świt przyniesie jej nową szansę. Nadzieję wyzierającą zza burzowych chmur niczym słońce. Może, gdy ponownie otworzy oczy i spojrzy na pobojowisko swego istnienia nie zobaczy już małych czerwonych ślepi czekających momentu jej nieuwagi, aby móc wyszarpać z niej kawałki mięsa. I będzie mogła zabrać się za jesienne porządki istnienia, poskładać się od nowa…
Tylko czy znajdzie na to siłę?
Tylko czy jej serce będzie w stanie wrócić na właściwe tory? Czy nie pęknie z rozpaczy?
Tylko czy będzie chciała otworzyć oczy?