Z miejsca, w którym się znajdował wyraźnie dostrzegał cały zarys sylwetki. Była odwrócona do niego plecami, a mimo to kusiła, jak podstępna diablica. Wpatrywała się przez okno w dal, jakby w rozciągającym się pod jej stopami krajobrazie zasypiającego miasta próbowała znaleźć odpowiedź na kłębiące się w niej pytania. Myślała, że jej nie widzi. Że nie dostrzega zaciśniętych mocno ust, stężałych policzków i tej poprzecznej zmarszczki na czole towarzyszącej jej w chwilach złości. Ale on to wszystko rejestrował w odbiciu okna, które znajdowało się teraz bliżej tej upartej kobiety niż on sam. Widział łzę spływającą pospiesznie po policzku, stanowiąc wyraz tego, co dzieje się w jej wnętrzu. I następne ruszające w szaleńczej pogoni za przywódczynią. Widział jak ściera je wierzchem dłoni nie przejmując się starannie wykonanym makijażem.
Pociemniała szyba okna łączącego sufit z podłogą odbijała jej sylwetkę na tyle wyraźnie, aby mógł dostrzec jak bardzo schudła. Cała ta sytuacja ciążyła na jej barkach wielką odpowiedzialnością. Dopiero teraz dostrzegł również, jak bardzo była zmęczona. Ile bólu krył jej codzienny uśmiech. I to wszystko z jego powodu…
Ale czy potrafił zawrócić? Czy mógłby żyć bez niej? Zerwać wszystko i wyrzucić świadomość jej istnienia ze swojej codzienności? Nie. Nie dałby rady. I wiedział, że ona też nie potrafi funkcjonować bez niego. Byli jak skazańcy, jak związani z sobą grubym łańcuchem więźniowie przeznaczenia. Stali nad przepaścią świata i jeśli rozerwą wiążącą ich nić oboje runą w nicość.
Nie mogli istnieć bez siebie, chociaż współistnienie przynosiło im cierpienie.
W dwuwymiarowym odbiciu uchwycił pełne gniewu spojrzenie. Ona również patrzyła na jego lustrzaną wersję znajdującą się nieco w tyle. Pomyślał, że w ich relacji to całkiem normalne. Czasem byli ze sobą tak blisko, jakby tworzyli jeden wspólny organizm. Ich serc splecionych w syjamskim uścisku nie można było rozdzielić inaczej niż chirurgicznym cięciem. Z nikim nie czuł tak ogromnej jedności, jakby ich dusze zostały ulepione z jednego kruszca. Ale były też chwile, gdy oddalali się od siebie, chociaż zawsze na wyciągnięcie ramion. Stawała się wtedy odległa i obca, a on nie potrafił zmniejszyć tego dystansu. Bał się go tak bardzo, że wolał, przeczekać w bezpiecznym schronieniu, aż do niego wróci. Tchórzył.
Ale teraz tu była, a on nie miał dokąd uciec. Stała naprzeciwko rzucając mu spojrzenie pełne gniewu i żalu. Była smutna przez niego i ten widok rozdzierał mu serce.
-Dlaczego jesteś zła kochanie? – zapytał, chociaż dobrze znał odpowiedź.
Jej szklana twarz stężała jeszcze mocniej. Miał wrażenie, że słyszy ciche zgrzytniecie mocno zaciśniętych zębów, a kiedy spojrzał w jej rozmazane oczy szczerze się wystraszył. Zobaczył w nich furię, jakiej jeszcze nie zasmakował, a zdążył skosztować wiele z jej gniewu, którym raczyła go w chwilach słabości. Oto jego ukochana stawała się boginią zemsty.
-Chyba sobie żartujesz – syknęła niczym jadowita żmija.
-Chciałbym wiedzieć, jak się czujesz – pogrążał się.
-Jak się czuję?!
Zawstydzony swoją własną nieostrożnością zjechał spojrzeniem w dół zatrzymując się na zaciśniętych pięściach. Zbielale palce zdawały się być bliskie pęknięcia, a przynajmniej przebicia paznokciami skóry.
Zupełnie jakby gotowała się do walki bokserskiej. Wyobraził sobie jak tymi ostrymi pazurami ora mu twarz próbując wydłubać oczy i poczuł mocny ucisk w podbrzuszu. Chryste! Co z nim nie tak? Wyglądała, jakby chciała go zabić, a jego to podniecało.
-Jak się kurwa czuję?!
Kontynuowała, a on już znał zakończenie tej historii.
-Totalnie cię popierdoliło! Jak mam się czuć w obecnej sytuacji? Jak najszczęśliwsza kobieta świata? Jakbym kurwa zgarnęła kumulację w totka, ale wraz z długami totalizatora. Tak się cholera czuję! Jak spadkobierczyni willi z długami. Lepiej! Jakbym zgarnęła chawirę razem z niechcianym lokatorem i dobrze wiesz kim jest ten przybłęda!
-Kochanie proszę, przecież wiesz, że zależy mi tylko na tobie.. – gdzieś w tornadzie jej gniewu zabłąkała się jego pewność siebie.
-A to nowość!
Histeryczny śmiech odbił się od szyby i wymierzył mu policzek.
-Powiedz mi coś kochanie – słowa wydobywały się z jej ust niczym obelgi. – Czy wyglądam na kretynkę?
Gdyby jej nie znał, nie mógłby dostrzec koloru jej oczu, ale ciskanych piorunów nie dałoby się przeoczyć.
-Hej.
Zaryzykował. To była jego szansa. Jeśli nie wejdzie w jaskinię lwa doprowadzi ją do takiej furii, że może zapomnieć o wieczornych planach. Oczami wyobraźni zobaczył, jak trzaska drzwiami hotelowego pokoju i zostawia go samego. A co jeśli zatrzaśnie je na zawsze? Dreszcz niepokoju wstrząsnął jego ciałem, na moment wytrącając go z równowagi.
-Przecież wiesz co o tobie myślę – próbował odzyskać pewność siebie. – Jesteś najmądrzejszą i najsilniejszą kobietą jaką znam. Nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych, więc dlaczego chcesz się poddać?
-Bo nie chcę tak spędzić reszty swojego życia – zatoczyła ręką półkole – w hotelowym pokoju na przedmieściach.
-Ja też nie.
We wzburzonym morzu wściekłości ujrzał światło latarni. Linę rzuconą tonącemu, z której zamierzał skorzystać. Stanął za nią i położył dłoń na jej ramieniu, delikatnie sunąc nią w dół ku wciąż zaciśniętym pieśniom.
-To nie jest życie, które chcę ci dać najdroższa, ale w tej chwili nie mogę więcej… Boże – westchnął czując oszałamiający zapach jej skóry. Była tak blisko, a on nie mógł jej dotknąć tak jak tego pragnął. – Bardzo chciałbym dać ci więcej.
Szepnął jej w kark z satysfakcją dostrzegając, jak wzdryga się od przechodzących ją dreszczy.
Czy na pewno nie stać go było na więcej? Jego? Faceta w średnim wieku, z pierwszymi siwymi pasmami w kruczoczarnych włosach, z unormowanym statusem, dobrą pracą i ukształtowanym światopoglądem? Miał niemal wszystko. Niemal. Bo oto stała przed nim kobieta, której nigdy nie posiadł w pełni. Wciąż jej do siebie nie przekonał i nadal nie była do końca jego. Może właśnie o to chodziło. Gdyby mógł ją mieć, czy wciąż czułby to podniecenie, tęsknotę i niespełnienie każące mu działać mimo przeciwności? Czy nadal chciałby się zmieniać, pokonywać trudności, walczyć, gdyby ich wspólny świat mógł wyjść poza ściany hotelowego pokoju? Odpowiedź była oczywista.
-A może ja już nie chcę niczego od ciebie? – uderzyła prosto w brzuch.
Wciąż była zła, ale teraz dominował w niej smutek. Czuł go wraz z jej oddechem pozostawiającym mgliste smugi na szybie. Delikatnie rozerwał jej pieści, dostrzegając na wewnętrznych stronach dłoni głębokie ślady po paznokciach. Poczuł ucisk w piersi.
-Mam dość.
Wyrwała się spod jego dotyku i zwinnie wysunęła się pod jego ramieniem stając za nim. Odwrócił się z lekkim uśmiechem na twarzy. Lubił jej zwinność, którą on zatracił wraz z kilkoma dodatkowymi kilogramami tu i ówdzie. Nie był gruby, daleko mu było do typowych kanapowców spędzających wolne wieczory z pilotem w jednej i piwem w drugiej ręce, od czasu do czasu przypominając sobie, że pod fałdą tłuszczu ukrywają się ich penisy, które dla zdrowotności warto czasem wypuścić z dresowych spodni. Nieważne z kim, czy z żoną, czy z sąsiadką, czy z prawicą, ważne, aby sprawdzić, czy ich męskość wciąż jest na swoim miejscu.
W przeciwieństwie do nich dbał o swoją kondycję, pił tylko dobrą whisky, uważał na to, co je i trzy razy w tygodniu wychodził rano na godzinny jogging. Dzięki temu czuł się młodszy niż wskazywała na to metryka. Czuł się godny kobiety, która nawet, gdy się wściekała wzbudzała w nim emocje, jakich nie czuł przy żadnej innej.
-Mam dość słyszysz? Chcę to skończyć – jej głos zawibrował rozpaczą, tak niespotykaną, że przez chwilę wpatrywał się w nią z nieukrywanym zaskoczeniem.
-Nie możesz.
Trzęsła się od gniewu, ponownie zaciskając pięści. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie i to zbijało go z pantałyku. Pierwszy raz od dawna nie był niczego pewien. Czy oto następował koniec? Lodowaty strach przebiegł dreszczem wzdłuż kręgosłupa. Przestąpił z nogi na nogę nie spuszczając z niej wzroku.
-Jedyne czego nie mogę to żyć w tym zawieszeniu, które nazywasz miłością! W tej namiastce związku przynoszącej nam więcej bólu niż przyjemności. Nie mogę się wiecznie oszukiwać, że łączy nas coś szczególnego. Ja…
-Przestań! – rzadko podnosił głos, ale teraz przemawiał przez niego strach.
Podniosła na niego błagające spojrzenie. Oczy koloru letniego nieba, poprzecinane cieniami szybujących ptaków, wołały do niego, aby przestał ją krzywdzić. Czuł jak w jego serce wsiąka niewypowiedziane cierpienie. Przecież nie chciał sprawiać jej bólu, ale nie potrafił tego zakończyć. To tak, jakby zakończył własne życie, bo bez niej ono nie miało już sensu. Tylko myśl o jej istnieniu, o tym, że niebawem się spotkają, że będzie mógł zasmakować miękkości jej skóry, wtulić ją w swoje ramiona, wpleść wargi w ogród pocałunków.. Tylko to pozwalało mu przetrwać szarość codzienności. Była jego nadzieją, światłem w niekończącym się tunelu beznadziei. Jak miał pozwolić jej odejść? Bez niej będzie jak wydrążona muszla, w której kiedyś skrywała się perła. Jezu! Ona nie może go zostawić.
-Kocham cię i wiem, że czujesz to samo. Czy tego chcesz czy nie jesteśmy sobie przeznaczeni.
Zbliżył się i delikatnie chwycił ją za brodę podnosząc do góry.
-Nie potrafimy bez siebie żyć.
Wiedział co mówić, aby trafić bezpośrednio w jej serce i szarpnąć za odpowiednie struny, ale tym razem jego słowa nie miały zwykłej siły przebicia. Tym razem mur, którym się odgrodziła był silniejszy, odporny na atak jego miłosnej artylerii.
-Nie potrafię żyć w ten sposób – ponownie odsunęła się zbyt daleko, żeby nie wzbudzić w nim podejrzeń. – Nie mogę. Wiedząc, że…
Zagryzła wargi chowając w nich nabrzmiałe słowa. Jej opanowanie i samokontrola od początku mu imponowały, ale brak umiejętności wypowiedzenia własnych uczuć niszczył ją od wewnątrz, jak złośliwy nowotwór.
-Chyba nie jesteś zazdrosna?
Uderzył w jedno z czułych miejsc i cały jego dotychczasowy wysiłek poszedł na marne. Dygotała na całym ciele, jakby w każdej chwili miała dokonać przemiany w prawdziwie dzikie zwierzę. Otworzyła usta, a on przez moment miał wrażenie, że wyskoczy z nich rozdwojony język wraz z jadowymi kłami. Ale w tym samym momencie głośno wypuściła powietrze i zasznurowała wargi. I tylko spojrzenie mówiło mu, ile w niej gniewu graniczącego z nienawiścią.
-Możesz mi powiedzieć co czujesz – ostrożnie podszedł jeszcze kilka kroków – nawet jeśli wyplujesz we mnie całą serię obelg i wulgaryzmów. Lepsze to niż milczenie.
Nagle stała się nieobecna. Cholera naprawdę go przerażała. Zamglone oczy niczego nie dostrzegały, a zastygłe ciało nawet nie drgnęło gdy niepewnie zrobił krok w jej stronę. Przez moment zastanawiał się czy w jej głowie właśnie nie pęka któreś z naczyń krwionośnych rozlewając czerwoną ciecz po przestrzeni mózgu.
-Kochanie.
Jednak zostało w nim nieco zwinności, gdy w grę wchodziło jak najszybsze skrócenie dystansu z ukochaną, który tym razem wybiegał poza długość ich ramion. Łańcuch pękał. Czuł to całym sobą, chociaż próbował się tego wyprzeć. Serce galopowało mu w piersi napędzane adrenaliną i kortyzolem.
Chryste. Za chwilę dostanie zawału.
-Najdroższa.
Drgnęła pod wpływem dotyku jego palców, które zsunęły się z kości policzkowej w dół, kreśląc koła wokół jej pełnych, pobladłych ust. Wciąż była obojętna i wpółmartwa. Czy taką karę ponosiła za związek z nim? Obumierała, jak najpiękniejsza róża, którą samolubny ogrodnik schował pod kloszem, aby podziwiać ją kiedy tylko najdzie go ochota?
-Wróć do mnie.
Szeptał jej wprost do ucha, muskając delikatnie płatek gorącymi ustami, dopóki nie zaczęła drżeć. Odetchnął z ulgą, chociaż czuł, że to nie koniec.
Wolną ręką powiódł w kierunku karku, jednym szarpnięciem zdjął gumkę, którą zebrała włosy. Uwielbiał, gdy ciemne kosmyki swobodnie opadały na jej smukłe ramiona kołysząc się przy każdym ruchu i roznosząc wokół aromat kokosa oraz wanilii. Wplótł w nie palce i zacisnął w dłoni ogarnięty silną potrzebą upewnienia się, że ona wciąż jest jego i mu nie umknie. Drugą dłoń trzymał na jej podbródku. Przez moment błądził nią po niosącej oznaki zmęczenia i trosk, a mimo to wciąż pięknej twarzy, jakby poznawał każdy jej skrawek, po czym zdecydowanie przylgnął wilgotnymi wargami do chłodnych ust.
Wciąż drżała targana emocjami i z początku próbowała mu się wyrwać, ale położył dłoń na jej talii i mocniej przycisnął do siebie. Jęknęła powoli poddając się pożądaniu, które z tak wielkim trudem musiał z niej wykopywać.
Nie potrzebował większego zaproszenia. Spijając z jej warg gorący oddech zdjął elegancką sukienkę, którą kupiła specjalnie na ich spotkanie, niemal rozdzierając ją w miejscu, gdzie suwak przyciął materiał. Gdy w końcu poradził sobie z ubraniem oderwał się od niej i zrobił krok do tyłu. Spojrzał na nią, jakby podziwiał największe dzieło sztuki. Oddychała szybko i płytko, a w jej oczach wreszcie paliła się iskra życia, która tak go pociągała. Wyprostowała się z dumą prezentując idealne ciało, gotowe, aby przyjąć jego stęsknione zmysły.
Była taka cudowna!
Piersi falowały jej od szybkiego oddechu, zagłębienia nad obojczykami zdawały się czekać na jego pocałunki, a wcięcie w talii było skrojone pod jego ramiona. Cała była stworzona jakby dla niego. W jej oczach płonęła żądza, pragnienie drapieżnika czającego się na swoją ofiarę. I chociaż wiedział, że to on zostanie za moment zaatakowany, nie przeszkadzało mu to. Był gotów stoczyć tę walkę, aby móc ją pożreć, pochłonąć, wchłonąć i zdobyć. Uśmiechnął się szeroko i prawdziwie. Oto miał przed sobą swoją ukochaną.
Pod jej bacznym spojrzeniem zrzucił ubranie i nie tracąc ani sekundy więcej rzucił się na nią, jak wygłodniały wilk. Przylgnął do jej ciała mocno, jak nigdy wcześniej, obawiając się, że w którymś momencie wyrwie się z jego ramion i ucieknie.
-Kocham cię.
Wydusił między gorączkowymi pocałunkami, którymi znaczył drogę na jej skórze.
-Cholera jak ja za tobą szaleję.
Rzadko przeklinał, ale dzisiaj wszystko wydarzyło się inaczej. Przycisnął ją do okna, na którym nie było już śladów po jej wcześniejszych rozterkach. Jej nagie pośladki z cichym mlaśnięciem przywarły do zimnej szyby. Poczuł, że jej usta rozchylają się w uśmiechu. W końcu!
Dzisiaj był zwycięzcą!
Wbijała mu paznokcie w plecy drapiąc nimi skórę. Jakby i bez tego nie dygotał z pożądania, ale kiedy się uśmiechnęła fala rozkoszy rozlała się po jego ciele. Musiał w nią wejść. Natychmiast!
-Jesteś moja! Słyszysz? – ugryzł ją w ucho. Kąsał ją, jakby próbował swojej świątecznej uczty.
-Jesteś moja! I nie waż się odchodzić.
A potem rozchylił jej nogi, zarzucił je sobie na biodra i jednym silnym ruchem, udowadniającym, że wciąż jest w dobrej kondycji, podciągnął do góry, odwrócił i zaniósł do wielkiego łóżka, które stanowiło główne wyposażenie pokoju.
-Nie rób mi tego więcej – szepnął, gdy było po wszystkim. – Nie możesz mnie tak straszyć. Moje serce nie jest już młode.
Leżeli obok siebie nadzy i spoceni, próbując uspokoić oddechy. Z tych wszystkich razów, ten był najlepszy. Towarzyszyły mu wybuchy i wyładowania, jakim mogła poszczycić się najgroźniejsza letnia burza. Całowała go zachłannie, jak za pierwszym razem, jakby dopiero się poznali, a potem wtulała się w niego z taką siłą i determinacją, jakiej jeszcze w niej nie znał.
Teraz jednak milczała, zmuszając go, aby spojrzał w jej zastygłą twarz. Znowu coś rosło w tej pięknej głowie i cokolwiek to było, sprawiało, że obręcz strachu zaciskała się na jego gardle niczym silne dłonie mordercy.
-Chcesz o tym porozmawiać?
-O czym?
Wstała. Widok alabastrowej skóry opinającej okrągłe biodra przywołał silne łaskotanie w podbrzuszu.
-O tym, co zaszło.
-Co zaszło?
Usiadł przyglądając się jak nieco niezdarnie zbiera bieliznę rozrzuconą po podłodze i skazuje na udręki więzienia te części ciała, które w jego towarzystwie powinny być wolne.
-Najdroższa, przecież…
-Nie przejmuj się mną. Jak zwykle.
Ruciła jakby od niechcenia zakładając czarną sukienkę idealnie podkreślającą walory jej figury.
-Co takiego?
-Zawsze myślisz o sobie.
-To przecież nieprawda. Ja to wszystko robię dla ciebie.
Przerwał, słysząc jak beznadziejnie i nieprawdziwie to brzmi. Przez chwilę tańczyła na palcach próbując zapiąć niesforny suwak sukienki, po czym założyła czarne szpilki i wyprostowała się przeglądając w oknie. Była gotowa, ale do czego? Serce łomotało mu w piersi, jak szalone.
-Dostałeś czego chciałeś. Możesz wracać do swoich obowiązków. Do swojego idealnego życia.
Jadowite słowa już nie podniecały, ale przynosiły strach zatrzymujący powietrze w płucach. Poczuł jak zapada się w sobie. Wstał z łóżka i skierował kroki w jej stronę.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
Zebrała włosy w kucyk, przygładziła sukienkę na brzuchu, a potem zwróciła na niego oczy, których błękit wyglądał teraz, jak otchłań wzburzonego morza. Tonął w nim bez szansy na ratunek. Zatrzymał się dwa kroki przed nią. Całkiem nagi czuł się bezbronny i mały. Stukot obcasów roznosił się echem po pokoju, gdy do niego podeszła. Położyła dłoń na jego gładkim policzku, a w jej oczach widział smutek i ostateczność podjętej decyzji. Wiedział co nastąpi zanim ponownie otworzyła usta. Wiedział, to gdy tylko rozpoczęła się ich sprzeczka. Dlaczego więc, kiedy z pełnym żalu uśmiechem mocno i namiętnie go pocałowała, zatrzaskując pod powiekami atakujące łzy, poczuł jakby jego świat właśnie się kończył?
-To koniec.
Cichy szept wystrzelił mu w uszach wbijając się ostrzem w miękką tkankę mózgu.
-Nie dzwoń więcej. Nie szukaj mnie. Tak będzie lepiej.
Nagła pustka rozszarpywała go na strzępy, jak stado wygłodniałych bestii, którym w końcu udało się upolować jedzenie. Poczuł delikatny powiew wzburzonego szybkim krokiem powietrza niosącego zapach piżma, wanilii i słodkiej nuty jej perfum. Zabierała go ze sobą, wraz z głośnym stukotem obcasów uderzających o posadzkę. Na moment zatrzymała się przy wyjściu. W niemym akcie desperacji wyciągnął ku niej ramiona, jakby oczekiwał, że rzuci się w nie z uśmiechem na twarzy obwieszczając, że zrobiła go w balona. Ale ona tylko spojrzała na niego z bólem i tą jej siłą mówiącą, że chociaż czeka ją cholernie trudny czas przetrwa go, bo wierzy, że postępuje właściwie. A potem głośno zatrzasnęła drzwi hotelowego pokoju urzeczywistniając jego najgorsze koszmary.
Kiedy odzyskał głos, z jego gardła wydobyło się głębokie westchnienie, zanim wypowiedział w przestrzeń głośną skargę.
-Przecież od początku wiedziałaś, że jestem żonaty.