Normalni ludzie mają zdjęcia. Te fragmenty promiennych wspomnień utrwalone w błysku fotograficznej lampy. Jedno kliknięcie palca. Błysk! Pstryk…
Nas już nie ma..
Zwyczajni ludzie mają dzieci, które są świadectwem niepowtarzalnego połączenia. Nieziemskiej jedności. Wspólnoty.
Dzieci, w których dostrzegają cząsteczki siebie. W ich ufnych oczach widać dni największego szczęścia dwojga ludzi. Ich uśmiechy uśmierzają ból, kolorują szarość smutków. Ich malutkie dłonie prowadzą przez ciemności, a czas płynący w ich żyłach jest jedynym mijaniem, które napawa dumą.
Normalni ludzie mają dzieci, o które walczą w sądach, którymi szarpią jak szmacianymi lalkami, gdy nie mogą dojść do porozumienia. W które wlewają frustrację, gniew i nienawiść jakby były ustępami dorosłych błędów i niedojrzałości.
Zwykli ludzie mają wspólne samochody, domy na kredyt, telewizory do podziału przy rozstaniu. Kilka powodów do spotkań i awantur. Kłótnie są dowodem, że wciąż nam zależy. Kłócą się tylko Ci, którzy kochają. Obojętni toną w milczeniu z czarnym sercem, w którym nie ma już nadziei.
Normalni ludzie mają wspólnych przyjaciół, którzy próbują pomoc coś skleić, porozumieć się, wybaczyć, albo przejść przez bagno zawiści i zacząć nowe życie. Przyjaciele nie pozwalają utonąć, są też żywymi albumami wspólnych wspomnień. Przynoszą radość oraz smutek, ale zawsze dają bezpieczeństwo obecności i podpory w życiowych upadkach. Przyjaciele są naszą ostoją. Normalni ludzie lubią spotykać się wspólnie z przyjaciółmi. Grillują, wypijają kilka drinków, świętują ważne wydarzenia, wpadają niezapowiedzianie na kawę..
Ci ludzie, którzy mieli siebie naprawdę, byli ze sobą i w sobie. Zasypiali obok siebie, jedli przy tym samym stole, patrzyli na śpiące twarze ukochanych rozświetlane przez poranne słońce myśląc o tym jak bezbrzeżne może być szczęście i jak błękitne niebo. Wyrywali portrety w umysłach, zapisywali chwile radości w pamięci. Otwierali oczy upewniając się, że nie śnią, lecz żyją naprawdę. Nie samotni, nie rozdzieleni, nie w ukryciu. Ci ludzie znają się na wylot. Swoje zwyczaje, troski, niepokoje, potrzeby i sekrety. Widzieli się nago bez masek, bez pozorów, bez udawania. Ich serca leżały na czyjejś dłoni bezbronne, zranione, oczekujące, przyspieszonym tętnem biegnące w stronę ukochanego. Kochali do szaleństwa, wybuchali gniewem. Płakali i śmiali się do łez. Tańczyli, chorowali, współdzielili sukcesy, porażki, chwile mocy oraz bezradności. Byli sobie obecni.
W ich sercach wciąż czuć smak miłosnych pocałunków, w uszach szumią czułe słowa, palce drżą pod dotykiem ukochanej skóry. W ich umysłach wiszą portrety namalowane krwią, łzami, szczęściem i miłością.
Oni tak łatwo nie zapomną..
My już zapomnieliśmy..
Bo jak można pamiętać kogoś, kogo tak naprawdę nie było?
Nas nigdy nie było. Nie istnieliśmy. Nie mieliśmy prawa by istnieć.
My nie mamy nic, prócz gniewnych snów, które możemy podzielić. One również znikają za mgłą osadzającego się na łąkach myśli czasu. Roztarte na proch butami zapomnienia, w które wrzuciliśmy przeszłe lata. Prócz zdradliwych słów na do widzenia popychających ku ostateczności. Prócz milczącego żegnaj na zawsze. Oprócz bólu nic nam nie zostało.
Po nas nie zostaną dzieci, świadectwa przeszłej miłości, jedyne co nam się udało, karty przetargowe przy rozstaniu. Nikt nie zapisał książki naszego wspólnego życia. Kronikarz obecności nie stawił się na umówione spotkanie. Nie mamy albumów pełnych zdjęć, po które moglibyśmy sięgać w chwilach przerażającej tęsknoty upewniając się, że nie oszaleliśmy, ale żyliśmy naprawdę. Razem, szczęśliwi, kochający się na zabój. Nie posiadamy żadnego zdjęcia, bo jak sfotografować coś czego nigdy nie powinno być?
Nie budziliśmy się obok siebie spokojni i pewni domu, który tworzymy. Obnażeni do kości, z sercami ukrytymi bezpiecznie w ciepłych dłoniach, aby okrutny świat nie wyrządził im krzywdy.
Nigdy nie mieliśmy wspólnych przyjaciół. Nikt nie mógł o nas wiedzieć, bo uznano by nas za szaleńców i wygnano w czeluść piekieł. Może tam byłoby nam lepiej? Kto wie, czy właśnie tam nie podążamy?
My jedliśmy na dobranoc niepewność, rano w filiżance znajdowaliśmy zwątpienie, a po tygodniu już nie odczuwaliśmy głodu ani pragnienia.
Nigdy nie mieliśmy siebie naprawdę. Nie poznaliśmy się tak, jak powinniśmy. Nigdy nie istnieliśmy. Byliśmy strzępkiem niepokornych marzeń, zdradliwym obłokiem na bezchmurnym niebie, promieniem miłosnego słońca. Byliśmy nieistniejącą przyszłością, zaprzepaszczoną przeszłością zanurzeni w parujące chwili.
Nic po nas nie zostało..
Kiedyś widziałam w twoich oczach miłość, była rozbłyskiem gwiazdy na ciemnym niebie. Nie wiedziałam, że gdzieś tam kryją się inne gwiazdki i że miłość ukrywa egoizm oraz niedojrzałość. Zbierałam z twych ust nektar słów, który wlewałeś we mnie zachłannymi pocałunkami. Był zatruty.
Widziałam w tobie pragnienie, aby kochać i być kochanym. Nie było skierowane do mnie. Wtulałeś mnie w swoje ramiona, gdy twoje myśli ogarniały inną, wymyśloną mnie. Nie mogłam nią być.
Kiedyś widziałam w twoich oczach własną przyszłość, która okazała się moją zgubą. Lubiłam się w nich przeglądać. Widzieć się wyjątkową. Lubiłam żyć nadzieją. Dziś już nic z tego nie zostało. Dziś już nas nie było.
Nas nigdy nie zaistniało.