Tęskniła za szczęściem. Za wewnętrznym poczuciem spokoju i radości wypełniającym ciało z taką siłą, że w każdej chwili mogło wybuchnąć od nadmiaru pozytywnych emocji. Brakowało jej tych momentów, kiedy czuła się nabrzmiała radością, jak wiosenna ziemia lada moment mająca wystrzelić prawdziwym życiem i kolorami świata. Była wtedy, jak pieprzona tęcza i mimo przesytu mogła pomieścić w sobie cały magiczny świat krasnoludków i jednorożców. Dwie strony życia.
Tęskniła za tym stanem upojenia, gdy wracała po dobrym dniu do domu. Jakby upiła się szczęściem. Tak, zdecydowanie tak można to określić: pijana ze szczęścia niemal do nieprzytomności.
Tyle, że jej słońce rzadko wychodziło zza ciemnych chmur życiowej Anglii. Delektowała się więc każdym takim momentem, jak winem najlepszego rocznika. Mocno pragnęła wtedy, móc zamknąć taką chwilę w dłoniach, zatrzasnąć ją za mosiężnymi drzwiami serca, w specjalnym pokoju, do którego mogłaby zaglądać przez dziurkę od klucza, gdy jej świat stanie się zbyt szary i ciężki od smutku, niepokoju i nieustannie zwalczanych problemów. Byłby to jej osobisty Relaks Room, które spotykała w niektórych większych firmach.
Albo gdyby mogła, chociaż zamknąć część tego szczęścia w butelce, jak osobistego dżina. Nie wykorzystywałaby go do spełniania błahych życzeń. Po prostu patrzyłaby przez szklane ścianki, a w ołowianych chwilach otwierałaby korek i wdychała złożony z wielu nut zapachowych aromat pełnego szczęścia.
Niestety nie potrafiła, a tymczasem czarne dni przeplatały się ze światłem próbując wchłonąć je w całości. W jej sercu niejednokrotnie kotłowało się, niczym na ringu bokserskim. Próbowała wchłonąć w siebie te jasne momenty szczęścia, zapamiętać je na długo, ale ciemne były cięższe i nadchodziły niespodziewanie wciskając to co dobre, na samo dno jej egzystencji. Potrzeba dobrej wprawy i siły, aby wygrzebać je w odpowiednim momencie, spod zbitej, betonowej warstwy smutku i opuszczenia. Jakby była studnią, na dnie której spoczywały okrągłe monety mające spełniać życzenia. Jeśli tylko promień słońca odpowiednio padnie na taflę czarnej wody, można ujrzeć ich niesamowity błysk mieniący się wieloma barwami. Musi tylko odpowiednio zaświecić. Tylko…
Tak… Okrutnie tęskniła za szczęściem, chwilami beztroski. Śmiechem wypełniającym przestrzeń świata, jakby nie istniało nic więcej. Za dobrymi ludźmi wokół siebie, z którymi mogłaby współdzielić te momenty. I ta tęsknota niejednokrotnie rozrywała jej duszę pustką tak ogromną, jak wszechświat, tak czarną i złowrogą, jakim może być tylko samo piekło.
Niektórzy lubią tęsknić. Mieć na co czekać, to mieć cel w życiu, Bożonarodzeniowy prezent, o którym myśli się cały rok. To mieć świadomość, że komuś na nas zależy. Że życie, choćby słało się ostro wyciosanymi kamieniami raniącymi stopy, w pewnym momencie ma przynieść coś czego pragniemy, do czego dążymy.
Ona nie lubiła tęsknić, wręcz tego nienawidziła. Jej tęsknoty miały nigdy nie zostać spełnione, bo świat pogrążył je w głębokiej ciemności, której nie mogło rozświetlić żadne światło. Mrok ją pochłaniał, wnikał w nią i gasił życie w każdej komórce ciała, aż w końcu sama stała się ciemnością. Ciemną dziurą istnienia…
Jednak zdarzały się dni napełniające nadzieją, że jej świat może zabłysnąć, że może być lepiej. I chociaż na tej sinusoidzie zawsze w końcu trzeba znaleźć się w dole, cieszyła się tymi chwilami próbując zapisać je w pamięci, aby móc do nich wracać, gdy świat przytłoczy zbyt mocno.
Jej serce to pole bitewne dobra i zła. Światła i ciemności. Dnia i nocy. Równowaga. Może to właśnie ona sprawiała, że była tym kim jest, dostrzegając dwie strony życia, dwie twarze istnienia, dwa stany świadomości.
Czy była przez to gorsza?