wilczyca wilczyca
wrz
10
2023

Miała w oczach smutek, na ustach uśmiech, a w sercu niewyczerpujące się pragnienie. W jej duszy szumiał las i woda. Była, jak one – nieokiełznana..

Trzeba żyć bez względu na to, ile razy świat runął nam na głowę. Odkopać się z gruzów i zacząć walkę od nowa, bo jest się wartym istnienia.
Życie jest warte przeżycia
.

Dzień w dzień
Miłość szarzeje
Jak skóra umierającego człowieka Noc w noc
Udajemy, że wszystko jest w porządku
Lecz ja się zestarzałem,
A ty zrobiłaś się oziębła
I nic nas już nie bawi

Ahoj!

Kochani. Piszę do Was jeszcze znad przepięknego miejsca, w którym zaszyłam się na weekend!

Cudowna pogoda, przepiękne jezioro, wspaniały las i domek holenderski tylko dla mnie. Samotna cześć mojej wilczej duszy wyje z zadowolenia, chociaż tęsknię już za swoimi małymi wilczkami.

Dziś będzie ekscytująco i historycznie:) Zaszyłam się w małej wsi pod Węgorzewem, nad samym jeziorem Mamry. Tak więc kawa z rana w towarzystwie szumu fal, jeziornych trzcin i kwękających kaczek. A noce spędzałam na leżaku pod gołym niebem, w jeszcze większej ciszy. Sami zobaczcie, jakie to cudowne miejsce, jeśli będziecie szukali w okolicy dobrej miejscówki, dajcie znać, podam Wam numer do Pana Mariusza (chyba – mam słabość do zapamiętywania imion, za to twarze już lepiej, a ta była całkiem ładna:P)). Nie dość, że pan Marcin jest sympatycznym i ugodowym człowiekiem, to jeszcze ma bardzo seksowny głos, niemniej pociągający wygląd i świetnie się z nim rozmawia.

A rozmawialiśmy o życiu, pędzie, zapominaniu, wspomnieniach, samotności, rodzinie i kamieniach nerkowych (na pewno nie wymieniłam wszystkich tematów;)). Wspominam o tym, ponieważ powiedział rzecz, która utkwiła mi w głowie, bo jest mądra i do przemyślenia i wywołała u nas ciekawą dyskusję. Mianowicie, że starszym czas leci szybciej, ponieważ jesteśmy już doświadczeni. A czas mierzymy oczekiwaniem. To oczekiwanie nam go wydłuża. Jako dzieci czekamy niemal na wszystko, bo większość z tych wydarzeń doświadczamy pierwszy raz. Święta, rok szkolny, urodziny, wakacje, pierwsza impreza, papieros, alkohol, miłość, przyjaźń… Jako starsi mamy mnóstwo takich doświadczeń za sobą, zatem czas upływa nam na mijaniu i walce z nim. Chcielibyśmy, żeby się zatrzymał, cofnął, bo wiemy, że zbliża nas do starości i śmierci, a on pędzi na złamanie karku. Przewrotność losu bywa okrutna.

No dobrze, ale ad rem. Piątek spędziłam głównie na rozpakowywaniu, próbie uspokojenia nerwów, kontroli oddechu i rozmowie z przyjaciółką do późnej nocy, pod gwiazdami (no dobrze robiłam też kilka innych rzeczy, na przykład tańczyłam w blasku świec w samej piżamce;)). Sobotę z kolei wędrowałam. Zwiedziłam większość bunkrów w Mamerkach, podotykałam starych niemieckich karabinów maszynowych, rzuciłam kilka cześć i dzień dobry eksponatom, które nie raczyły odpowiedzieć, przeglądałam się w lustrze repliki Bursztynowej Komnaty, brodziłam niskim tunelem łączącym bunkry i czułam się trochę, jak z kadru filmu wojennego, a nawet wspięłam się na wieżę widokową i wysokości 38 m. To był naprawdę udany dzień. Teraz więc trochę historii i ani mi się ważcie omijać tę część, bo będzie krótko, ale ciekawie!

Mamerki w latach 1941-1944 były samowystarczalnym „miastem” chronionym przez batalion wartowniczy. Otoczone zasiekami z drutu kolczastego, na którym co 300 m znajdowały się betonowe słupy z aparatami telefonicznymi i latarniami miały również 4 wartownie, które strzegły bezpieczeństwa.

Oprócz schronów w kwaterze zbudowano dziesiątki baraków, w których pracowali sztabowcy, służby łączności, mieściły się kuchnie, kasyna, poczta, kino, kwatery mieszkalne, szpital, sauna i stajnie. Schrony w zależności od typu posiadają dwa lub pięć pomieszczeń, dwie lub cztery strzelnice ryglowane od wewnątrz. Posiadają system wentylacyjny, ślady po filtrach powietrza, instalacji elektrycznej, telefonicznej, centralnym ogrzewaniu i toaletach. Oba wejścia z korytarza posiadały drzwi pancerne oraz gazoszczelne. Maskowanie ścian zewnętrznych trawą morską utwardzoną betonem i specjalnym mchem chroniło schrony przed wykryciem z powietrza, tak skutecznie, że nawet teraz po 60 latach bunkry wtapiają się w tło lasu. Ujęcie z jeziora Mamry dostarczało wodę do schronu przepompowni i stacji uzdatniania wody. Prąd dostarczano z sieci do stacji transformatorów. Dzięki dieslowskim agregatom prądotwórczym umieszczonym w siłowniach w razie awarii, możliwe było własne zasilanie. Kotłownie zaopatrywały obiekty w ciepło. (Tekst pochodzi z tej strony). Nieźle nie?

Co ciekawe Bunkry w Mamerkach to jeden z najlepiej zachowanych w Polsce kompleksów niezniszczonych bunkrów niemieckich z II wojny światowej. 250 obiektów w tym 30 schronów żelbetonowych zbudowanych dla potrzeb 40 najwyższych generałów i feldmarszałków, 1500 oficerów i żołnierzy Wehrmachtu.

Ale Mamerki to nie tylko bunkry. Tu znajdziecie jedyne w Europie muzeum poświęcone frontowi wschodniemu. Ponad 1000 m2 ekspozycji, w tym największa na świecie makieta bitwy pod Kurskiem (24 m2) oraz makieta bitwy o Stalingrad (16 m2). Makiety są wspaniałe, małe laleczki ustawione przy stole narady (jedną z nich jest Tom Cruise, jak bum cyk cyk on tam był!), żołnierzyki, okopy, czołgi, broń, zbombardowane budynki. Naprawdę precyzyjne dzieło sztuki, które zafascynuje niejedne dziecko, ale i dorosłego. Można wziąć karabin do ręki! Jest dużo ciekawych tablic z informacjami, prezentacje multimedialne, manekiny jak żywe. Naprawdę kawał dobrej historycznej ścieżki.

Jest tu również replika legendarnej Bursztynowej Komnaty i specjalny pokój, którego ściany wykonano z bursztynu. Dotykałam, oglądałam, naprawdę piękna. Replika została wykonana z wielką dokładnością przez renomowaną pracownię artystyczną specjalizującą się w odtwarzaniu zaginionych dzieł sztuki światowej.

Bursztynową Komnatę zamówił Fryderyk I Hohenzollern w 1701 r. Zachciało się pruskiemu królowi, żeby jego gabinet w podberlińskim pałacu Charlottenburg miał taki niecodzienny wystrój, a wiadomo, że jak król czegoś zapragnie, to musi to dostać. Tak więc jego nieco ekscentryczną zachciankę realizowało, aż trzech mistrzów, a prace trwały 11 lat! Dzieło było imponujące: ściany pokoju o wymiarach 10,5 × 11,5 m pokrywały precyzyjnie dobrane i obrobione kawałki bursztynu tworząc płaskorzeźby, herby itp.

Komnata zbyt długo królowi nie posłużyła, bo już w 1716 r. car Piotr I Wielki w czasie wizyty w Prusach wziął ją na celownik. Tak się carowi spodobała, że nie mógł wyjść z zachwytu, a wiadomo, jak carowi się przypodobać? Nie pozwolić mu być zazdrosnym i zbyt długo na coś czekać. Otrzymał ją w podarunku od Fryderyka Wilhelma jako dowód przyjaźni i potwierdzenie zawartego sojuszu. Dar trafił do Petersburga – najpierw do Pałacu Letniego, a później Zimowego. Od 1743 gabinet rozbudowywano – m.in. dodano kandelabry, lustra, a także meble. W 1755 r. Carowa Elżbieta przeniosła komnatę do pałacu w Carskim Siole, gdzie przebywała w spokoju dość długo.

Aż do 1941 r., gdy komnata została zrabowana przez Niemców. Latem następnego roku przewieziono ją w kilkudziesięciu skrzyniach do zamku królewieckiego. Jednak w 1944 r. komnatę ponownie zapakowano do skrzyń i umieszczono w zamkowych podziemiach. To ostatnia pewna wiadomość na temat Bursztynowej Komnaty.

W 2016–2017 w Mamerkach poszukiwano Bursztynowej Komnaty. Światowe i ogólnopolskie media przeprowadzały na żywo relacje z poszukiwań. Mamerki stały się wtedy sławne, niestety Bursztynowej Komnaty nie odnaleziono. Polecam obejrzeć replikę, naprawdę robi wrażenie.

Wybierzcie się spacerkiem w las i bądźcie uważni, bo między drzewami kryją się kolejne bunkry i bunkierki, a przy tym las jest dziki i piękny. Znalazłam tam smocze jaja. Serio! Sami zobaczcie w galerii!;)

A gdy już tu będziecie wejdźcie na wieżę widokową. Ma 38 metrów i gdy się jest na górze nieco nią hybocze, ale widok jest cudowny. Nie da się go opisać słowami, a nawet wyrazić zdjęciami, chociaż próbowałam. Ale ostatnio myślałam, że to dobrze. Dobrze, że żadna maszyna jeszcze nie działa lepiej niż ludzkie zmysły razem wzięte. Że trzeba stanąć na wysokości 38 metrów i spojrzeć w dół, aby odczuć kruchość życia, wziąć powietrze głęboko w płuca, by poczuć, że się żyje, rozejrzeć się wokół na panoramę z tej wysokości, aby przypomnieć sobie, jak piękny jest świat w swej naturze, pierwotności, jako towarzysz i miejsce życia, nie jako pole do eksploatacji i coś z czego powinniśmy wysysać życie. Bo życie to my, i jeśli ono będzie w nas, dostrzeżemy to, które jest wokół. W drugim bijącym sercu, w naturze, w zwierzętach, w rozbijających się o brzeg falach jeziora, w sumie lasu, w dźwięki oddechu obok, w słońcu, w uśmiechu i rozmowie z obcym człowiekiem na szczycie 38 metrowej wieży.

Wróciłam zmęczona, ale szczęśliwa. Kolejna kawa postawiła mnie na nogi, więc ukończyłam mój twórczy projekt. Ogłaszam, że postawiłam ostatnia kropkę w swojej książce! Bądźcie szczęśliwi moim szczęściem! Będę informować Was o dalszych postępach. A wieczorem wykonałam kolejny dłuuuuugi telefon siedząc na kładce w towarzystwie pływającej wokół kaczki, robiąc kolejny kilkukilometrowy spacer i oglądając gwiazdy nad jeziorem.

Chciałam dziś jechać w jeszcze jedno miejsce, ale postanowiłam pospacerować po okolicy, a potem trochę wygrzać się na słońcu. Z resztą lubię zostawiać sobie coś do zwiedzania na następny raz. Polecam to miejsce, nawet z dziećmi. Moje młodsze jest za młode na chodzenie ciemnymi korytarzami bunkrów, ale gdy podrosną na pewno je tu zabiorę, bo widziałam, jak starsze dzieci miały frajdę w tych ciemnościach, wilgoci, ruinach i pluskającej wody oraz błota pod stopami.

Zbierałam tu kawałki siebie, swoich myśli… Czeka mnie kilka poważnych i bardzo trudnych decyzji i chyba właśnie szykuje na nie serce, dusze i umysł. Trzymajcie kciuki, bo to nie jest łatwe. Oby przyniosło dobre skutki, a nie chodzi tu jedynie o mnie.

Żeby nie było tak kolorowo droga nad to piękne miejsce, przynajmniej z Ełku, jest hmm… kręta, wyboista i wąska. Możnaby rzec, że sama kwintesencja Mazur:P. Do Kruklanek jeździłam 2 lata temu i może dlatego, że byłam w ciąży, nie zapamiętałam, jak zapierająca dech w piersi i przyspieszająca bicie serca jest to droga. Na szczęście nie było tłoku, ale momentami miałam serce w gardle. To taki największy minus, z kilku maleńkich minisików przyznanych przez Pazurową. Całą resztą jestem zauroczona. To był dobry wyjazd, samotny, ale nadrobiłam zaległe telefony, porozmawiałam z kilkoma obcymi ludźmi, zakończyłam to, co od dawna powinno być zakończone i jeszcze przemyślałam różne rzeczy, niektóre bardzo trudne. Polecam!

Na koniec jak zwykle zdjęcia i utwór. Dziś Pink Floyd, bo ostatnio znowu mam na nich fazę:) Aaa i byłam u fryzjera. Widzicie różnicę?

Miłości i szczęśliwości kochani.

Adieu!