wilczyca wilczyca
wrz
28
2023

Matka

Pamiętała. Pierwszy krzyk rozdzierający nagłą ciszę, powstałą po serii jej własnych krzyków. Zawierało się w nim wszystko. Jej niepewność, obawy czy da radę, zwątpienia, że wytrzyma tyle bólu na raz, strach przed przyszłością, która w tej jednej chwili została całkowicie odmieniona oraz szczęście. Bezbrzeżne, nieogarnione, zalewające falą. Nie, to nie była jakaś tam fala.. To było tsunami nieopisanej radości. Ciepło rozchodzące się od piersi, jakby miała tam osobisty piec, mrowienie w podbrzuszu, ulga, łzy dumy i niemal obłąkańczy śmiech. Potop miłości.
Nigdy nie spodziewała się, że czyjś krzyk może przynieść tyle pozytywnych emocji. Nigdy wcześniej nie była mamą.

Czy gdyby tamtego dnia wiedziała, że ta mała kruszyna, wcielenie wszystkiego co najpiękniejsze, kwintesencja sensu istnienia, zostanie tu tylko na chwilę, czy czułaby to samo? Czy chciałaby ją pokochać, oddać jej całą siebie, gdyby miała świadomość, że za kilka lat wydrą ją z jej czułych ramion, zostawiając w nich przeszywającą pustkę?

Pamiętała, jak próbowała uspokoić oddech zapewniając sama siebie, że ten ból nie jest wieczny. Niebawem minie, a wtedy w końcu się spotkają. Już nie dwie osoby w jednym, ale dwa odrębne byty, a jednak tak mocno wczepione w siebie nawzajem. Niewidzialne pnącza wiły się między ich sercami i wiedziała, że tak będzie już na zawsze. Nieważne, jak daleko będzie jej dziecko, że będzie musiała kiedyś pozwolić jej odejść do własnego życia. To połączenie przetrwa, bo nie ma silniejszej więzi niż miłość matki do dziecka.

Czy śmierć też o tym wiedziała wysysając z jej maleństwa życie? Wiedziała, że zabierając jedną, zabija drugą? Czy jest, aż tak okrutna? Stara, spróchniała kostucha nigdy nie była matką!

Dziś ból wyrywał jej serce, miażdżył je w imadle okrutnej rzeczywistości. Miała w piersi miazgę roztrzaskanych okruchów, lepką papkę ociekającą krwią. Dziś ból narastał, krzyczał w niej, palił żrącym kwasem i nie miał końca. Wiedziała, że nie zakończy go żaden radosny krzyk życia, słodki zapach nowonarodzonej istoty, maleńkie oczka, w których odbijało się niebo, pulchne paluszki oplatające się mocno wokół jej palca…. Dziś była tylko rozpacz bez końca, bo z końca wynikała.

Jak miała się z tego podnieść? Jak miała dalej istnieć, skoro część niej umarła?

Świat był nadal pełen jej obecności, jakby się z niej śmiał. Z pokonanej matki czołgającej się pod ciężarem cierpienia, brzemiennej pustką, rodzącej w bólach gorzkie łzy. Świat z niej kpił wciąż każąc jej pamiętać. Powietrze pachniało dziecięcym mydłem, truskawkowym szamponem do włosów i jej skórą. Przestrzeń rozbrzmiewała echem radosnego śmiechu, tak szczerego jak żaden inny, gniewnym tupaniem pierwszego nie, dziecięcą mądrością, tysiącem pytań. Widziała wirujące w tańcu lśniące włosy, nóżki w mamusinych szpilkach, rozmazaną na wargach szminkę, różową sukienkę z tiulem, których sama nie lubiła, ale kupowała je, bo ta maleńka księżniczka wyglądała w nich pięknie. Bo różowy to ulubiony kolor dziewczynek.

Słyszała nuconą melodię, zbyt dorosłą w tak małych ustach, recytowany wiersz na dzień matki, ciche kocham cię nad życie wymamrotane w półśnie zamiast dobranoc..

Otoczona rzeczami, które nosiły ślady jej obecności czuła się, jakby ktoś zamknął ją w kole tortur. Rozciągał członki, miażdzył kości, wbijał ostrza w mięśnie. Nie chciała widzieć, nie chciała myśleć, nie chciała czuć!

Jej już nie ma…

Sine paluszki, sztywne dłonie, zamknięte powieki, usta nieruchome…

Wyglądała, jak laleczka… Jakby spała tym swoim głębokim snem, najgłębszym, gdy trzeba było wstawać do przedszkola. Musi ją po prostu obudzić. Jak zawsze, nieco dłużej, gdy trzeba wstać do przedwzkola. Pogilgotać w stopy, pocałować w skronie, pobiegać palcami między żebrami udając skorupiaka nieboraka…

Ona się nie obudzi…

Chryste! Ona się już nie obudzi.

Nie ma magicznych sztuczek, pocałunków miłości.

To wszystko pierdolone brednie!

Ktoś ją zabił!

Moja maleńka… Błagam… Nie odchodź…

Jej już nie ma.

To tylko powłoka, naczynie duszy…

Jest pusta i zimna.

Jest moja!

Pustka przenikała ją do głębi, wspomnienia zaczepiały się w umyśle, ściskały serce, odbierały oddech. Każda komórka jej ciała, każda sekunda jej życia przesiąknięta była trucizną rozrywającego cierpienia. Krzyk nie przynosił ulgi, łzy wydzierały z niej resztki nadziei.. Nic nie mogło jej pomóc.

Będzie tęskniła za tymi sześcioma latami przeszłości, za pozbawioną przyszłością, za miłością. I ta tęsknota nigdy nie zazna ulgi w ukochanych ramionach, nie zostanie zaspokojona. Ale będzie jedynym, co zostało w niej z człowieka.

Matką zostaje się na zawsze.