wilczyca wilczyca
paź
04
2023

Czuła, że to miejsce może ją uleczyć, a przynajmniej zaopatrzyć rany. Bieszczady są idealne dla poranionych dusz…

Bo jak długo można tęsknić za człowiekiem, o którym wiesz, że już nigdy do ciebie nie wróci?

Bywają takie dni i noce, które zmieniają wszystko. Bywają takie rozmowy, własne lub zasłyszane, które są w stanie wywrócić do góry nogami cały nasz świat. 

Witajcie!


Mam lekkie zaległości, ale to były trudne tygodnie. Przeżyłam stratę kogoś naprawdę ważnego. Zostałam zmuszona po raz kolejny w życiu przejść wydarzenia związane z wiadomością o odejściu, które było niespodziewane i gwałtowne, jakby ktoś włożył rękę w pierś, zacisnął ją na sercu i oderwał sobie kawałek. Stanąć przed trudnymi wyzwaniem poinformowania, sprawami pożegnalnymi, a potem ze świadomością ostatecznego końca. Wciąż to we mnie pracuje i pewnie jeszcze wiele tygodni tak będzie. Piszę o tym, abyście wiedzieli, że gdyby spotkało Was coś podobnego, wiem co czujecie. Każda strata jest inna, boli na różne sposoby, w zależności od tego czy cierpi matka, siostra, syn, mąż czy dziecko. Jednak odejście małego człowieka, który dopiero zaczynał swoje życie.. to jest dla mnie tak trudne, że nawet nie wiecie, jak się ciężko o tym pisze…

Niemniej zawsze niezmienne pozostaje poczucie pustki, końca, braku, podczas gdy wszystko wokół emanuje niedawną obecnością osoby, którą kochaliśmy. Świat żyje, jak gdyby nic, a przecież my przeżywamy piekło. To poczucie osamotnienia jest dojmujące, szarpie sercem, rani duszę, niemal odbiera zmysły. Pamiętajcie, że nie jesteście sami, chociaż niewielu rozumie, co tak naprawdę przeżywacie. A gdyby ktoś z Was potrzebował jestem i jak widać, niestety rozumiem, aż za dobrze. Mam nadzieję, że nie staniecie przed takim doświadczeniem.

Po tym wszystkim wyjechałam z Mazur… to był trudny krok i omal nie zrezygnowałam. Ale był dobry, chociaż kilka pierwszych dni walczyłam z bólem, bezsennością i stresem. Jest lepiej.

Zostawmy trudne sprawy do dalszego przeżywania wewnątrz wilczego serca…

Jednym z moich marzeń były Bieszczady jesienią. Z lekkim zawodem muszę powiedzieć, że początek października w tym roku jest niemal całkowicie zielony, ale za to było słonecznie i po prostu cudownie. Las, góry, przyjaciele, wieczory przy kominku, nocne rozmowy przy winie, kawa na werandzie z przepięknym widokiem. Coś, co wilki lubią najbardziej. Chatkę mieliśmy względną, z dużym potencjałem, ale niestety niewykorzystanym, więc nie polecę. A ze względu na dużą ignorancję i bufonadę właściciela, jeśli ktoś będzie zainteresowany to nawet ostrzegę, gdzie nie wynajmować noclegów.

Wiecie, jak to jest: z odpowiednimi ludźmi każda przeszkoda jest do wytrzymania. Właśnie z takimi byłam w Bieszczadach. Pomogli mi zostawić smutki na później i nieco od nich odpocząć, chodzili ze mną wytrwale godzinami po górach, wysłuchiwali wieczorami dzieląc się sobą i swoimi przeżyciami, dolewali wina, a nawet wychodzili na nocne spacery. To cudowni ludzie, z którymi każde spotkanie przebiega zbyt szybko i zawsze pozostawia niedosyt. Muszę tu nadmienić, że poza ludźmi, był z nami pies. Gucio to już członek naszej przyjacielskiej rodziny. Wszyscy go kochamy, chociaż tak jak nasza grupa jest dość specyficzny, żeby nie powiedzieć, szalony. No dobra! To wariat jakich mało! Wiecie już dlaczego tak do nas pasuje?;)

Pierwszego dnia po przyjeździe (sobotnie plany pokrzyżował nam popołudniowo-nocny deszcz) poszliśmy na jeden ze szklaków w Strwiążyku, gdzie wynajmowaliśmy domek. Weszliśmy na Wielkiego Króla, stamtąd na Kamienną Lawortę, na której wypiliśmy herbatkę, jak na wizytę w królestwie przystało. Zejście było trudniejsze, dlatego, że nasz psi towarzysz postanowił za wszelką cenę, któregoś z nas po prostu ściągnąć w dół. Z górki na pazurki, to jedno z kilku zajebistych okrzyków, tego wypadu:) Udało nam się, chociaż błoto po deszczu z poprzedniego dnia, przyczepiło się nam do butów, łapek, a niektórym i do spodni. Jako, że dla nas te kilka łatwych szczytów to za mało, skoczyliśmy na piechotę prosto ze szlaku do Karczmy Młyn w Ustrzykach Dolnych, a potem z powrotem na kwatery, jakieś 4 km. Tego dnia pierwszy raz w życiu stołowałam się w restauracji w zabłoconych butach i koszulce termicznej oraz leginsach:) W ogóle pierwszy raz chodziłam poza domem w leginsach! To mój kolejny mały sukces:))) 18,5 km i 1300 kcal jak na pierwszy dzień brzmi nieźle co?

To tylko rozgrzewka. W poniedziałek spełniliśmy kolejne moje marzenie. Byłam w Bieszczadach dwa razy, ale ani razu nie odwiedziłam Królowej, aż do teraz. Weszliśmy na Tarnicę, po drodze zdobywając Szeroki Wierch. Jest to wydłużony, pokryty przepiękną połoniną grzbiet mający cztery kulminacje: ok. 1238 m n.p.m., 1268,3 m, 1293,6 m i 1315,4 m. Oczywiście wspięliśmy się na wszystkie, następnie zeszliśmy na niewielką przełęcz i zdobyliśmy Tarnicę. Królowa Bieszczad powitała nas znacznie niższą temperaturą, ale wprost nieziemskimi widokami: Połonina Caryńska, masyw Rawek, Bukowe Berdo, Krzemień otaczały nas dumne i przepiękne. Z jednej strony Bieszczady otulało słońce, z drugiej chmury, a nieco dalej szczyty pokrywała gęsta mgła. Ludzie na szlakach są cudowni, wiem to od zawsze, ale i prowadziłam o tym dyskusję. Dla mnie to niezwykła sprzeczność i chociaż domyślam się z czego wynika, dziwi mnie, że potrafimy być tak miłymi, kulturalnymi ludźmi w górach, a w codzienności często nie umiemy odpowiedzieć na zwykły uśmiech czy kulturalne dzień dobry. Niemniej na szlaku można nieco odzyskać wiarę w to ludzkie, wrodzone dobro. Uśmiechy, pogaduchy, wzajemne zdjęcia, a nawet wspólne jedzenie. Chociaż nie lubię tłumów, o czym wiecie, ilość ludzi na szlaku czy na szczytach tym razem mi nie przeszkadzała. Nie była to pielgrzymka na Jasną Górę czy koncert Sanah na stadionie Narodowym, ale i tak ludzi było, jak dla mnie sporo. I niemal każdy uśmiechnięty, miły, otwarty.

A zatem polecam z czystym sercem podejście na Tarnicę przez Szeroki Wierch. Jest naprawdę urocze, malownicze, trudniejsze od tego ze strony Wołosatego, ale zdecydowanie piękniejsze. Następnym razem, a już wiemy, że będzie następny raz, wchodzimy tam przez Bukowe Berdo. To najtrudniejszy szlak, ale podobno także piękny. No i my uwielbiamy wyzwania:) To kolejna rzecz, która nas do siebie przyciąga. I jedna ze szlachetniejszych:P

Wróciliśmy tą samą trasą, po samochód, ponieważ musieliśmy pokonać serpentynami jakieś 50 km drogi powrotnej, a to nie było łatwe. Obiad zjedliśmy o 18:00 domowy, ugotowany przez E&A, a po dłuższym odpoczynku kucharki postanowiły jeszcze blisko północy wybrać się na niemal 4 kilometrowy spacer, także tego dnia licznik podbił jakieś 24 km i 1600 kcal. A musicie wiedzieć, że wokół naszego domu stadami spacerowały sarny, a w nocy pod płot podchodziły już dziki. Ich nocny kwik był głośniejszy niż brzęczenie cykad i puszczana przez Pazurową muzyka. Kto by się bał dzika, gdy noc taka piękna, a tematów do rozmów tysiące?

To była nasza ostatnia noc, toteż poszliśmy spać około trzeciej nad ranem, a wilczyca wstała około siódmej, aby nasycić się ostatnią kawą z widokiem na Bieszczady. Poza tym z moim snem ostatnio krucho, więc i tak już około szóstej zasypiałam na siłę. Tak to jest, jak matka wybiera się na wolne, żeby się wyspać i odpocząć.

Prawdziwym wyzwaniem tego wyjazdu, moim osobistym był jednak wczorajszy dzień. Postanowiliśmy przed podróżą powrotną zabrać naszego Gucia na długi spacer (na Tarnicę z nami nie wchodził), więc wybraliśmy szlak dostępny również dla psów. Padło na Rezerwat Sine Wiry i zaporę w Solinie. Pazurowa, wprawiona w mazurskich serpentynach, z najdłuższym czynnym prawem jazdy, prowadziła. Muszę przyznać, że jestem z siebie dumna, bo zrobiłam to naprawdę sprawnie i bezpiecznie, nie najszybciej, ale i nie najwolniej, ale z duszą na ramieniu. Jechałam autem przyjaciółki. Corsita, jak mówiliśmy o niej z czułością, ma mały silnik, a podjazdy pod górkę niemal pionowe, do tego zakręcone, wąskie i momentami dziurawe. Każdy kto był w Bieszczadach wie o czym mówię. Miałam więc chwile, w których czułam, jak serce próbuje wyjść mi gardłem, ale nie pokazałam tego po sobie, zachowałam zimną krew i dowiozłam swoich przyjaciół bezpiecznie, gdzie chcieli. Niemal pod sam dom, bo w Rzeszowie moje zmęczenie wyszło na prowadzenie.

Polecam Sine Wiry na taki spokojny spacer. Rezerwat nie jest jakiś spektakularny, ale Ścieżka Przyrodnicza i strumień z pięknymi kamieniami przypominał mi podobne miejsce, które odwiedziłam w północnych Włoszech. Miło było posiedzieć i wygrzać się na słońcu, Gucio popływał, ja poskakałam po kamieniach z jednego końca źródła na drugi. Był nawet moment grozy, gdy niemal poślizgnęłam się na mokrym kamieniu i wpadłam, akurat nad najgłębszym odcinkiem. Na szczęście wyszłam z tego sucho i bez złamań:) Pożegnaliśmy Bieszczady kawą na zaporze nad Soliną, lokalnymi daniami na obiad i zakupami Ducha Sanu w tamtejszym kramach. Ducha Sanu polecam. Jedno z lepszych piw jakie piłam. Najlepiej smakuje w towarzystwie lokalnych dań, po zdobyciu któregoś ze szczytów i oczywiście w dobrym towarzystwie. Ja miałam najlepsze!

Lublin przywitał mnie prawdziwą jesienią, a poranek tulasami, okrzykami radości i całusami, dowód, że moje wilcze serce wciąż żyje. Na ten rok chyba koniec wyjazdów. Może zimą wyskoczę jeszcze w samotny weekend, kto wie, ale większe eskapady czekają nas w przyszłym roku. Teraz siadam ogarniać dalej swoje życie, a trochę tego jest.

Co Ty masz Pazurowa z tym lasem? zapytał mnie przyjaciel. No mam odpowiedziałam. Jestem jego częścią. Gdy wchodzę w las, często do niego biegnę, ale gdy przekraczam jego próg wszystko zwalnia. Otacza mnie cisza, samotność. Gdy wchodze do lasu, jakby odgradzał mnie od chaosu, hałasu i pędu otaczającego świata. Wszystko zostaje poza jego granicami. I mam wrażenie, jakby również zostawał tam czas. W lesie zwalnia, niemal nie istniejąc. Bo może w lesie również ja przestaję istnieć….

Zostawiam Wam mnóstwo ciepłych myśli i jeszcze więcej zdjęć, a to jedynie garstka tego, co napstrykałam w przerwach między ciekawymi rozmowami, gromkimi śmiechami i okrzykami zachwytu.

Jak zawsze życzę Wam prawdziwej miłości, szczerych przyjaciół, wyjątkowych chwil i niemarnowania czasu na nieważne sprawy, niepotrzebne kłótnie, czy toksyczne relacje. Bądźcie bezpieczni, kochani i spełnieni.

Szczęśliwości!

Adieu!