Czasami było jej tak bardzo zimno, jakby znajdowała się pod grubą taflą lodu. Chłód wnikał ostrzami w jej tkanki, drażnił nerwy, zatruwał krew. Lodowe igiełki penetrowały jej istnienie bolesną świadomością zbliżającej się otchłani.
Nic nie mogło przywrócić ciału odpowiedniej temperatury. Drżała, jakby ktoś pozbawił ją ubrania i wyrzucił nago na kilkunasto stopniowy mróz. Oddech zamarzał jej w płucach, twarz zastygała w ostatnim uśmiechu, a serce powoli i boleśnie skuwały kajdany mrozu.
Czasami wydawało się, że lód jest w niej. Wychodzi z głębi jej ciała, oszrania trawę rzęs, maluje na siwo pasma włosów, wkłada w dłonie zimną pustkę a w usta niewypowiedziane słowa, zamarznięte jaskółki wyznania. Może to wszystko od zawsze było jej winą…
Czasami miała wrażenie, że umrze z zimna. Balansowała na granicy hipotermii serca. Czuła w piersi ból rozrastającego się w niej lodu. Odłamki rozszarpywały żyły, kurczyły mięśni, zagłębiały się w miękka tkankę mózgu. Traciła zmysły…
Czasami było jej tak bardzo ciemno, gdy świat wysysał z niej światło, zostawiając pustkę. Chciała schować się otulona wstydem, poraniona sztyletami słów, zgwałcona odrzuceniem. Niezrozumiała i nie rozumiejąca. Pragnęła skoczyć w otchłań zapomnienia, lecz nie potrafiła się poddać…
Zbyt często świat skuwała pokrywa milczenia, odwrócone sztywne twarze, schowane w kieszeni ręce. Zbyt często jesteśmy dla siebie wrogami, chowając naturalne ciepło do wewnątrz, pozwalając mu zginąć z głodu. I serca czernieją..
Czasami wszystko było nie tak. Ciemność, ból, zimno, strach, osamotnienie… Zło.
Ale wiedziała, że tak jak na dnie skutego lodem jeziora jej serca wciąż tliło się życie, tak gdzieś tam jest ktoś o ciepłych dłoniach i gorących ustach. Ktoś o dobrym sercu, o źrenicach rozlanych miłosnym pragnieniem, by przytulić się do lodu, rozpuścić kajdany i wtopić się w rozgrzewającym uścisku tętniącego serca..