Miłość wystawiana na próbę. Opuszczona, w ciemnym kącie samotności płacze nad smutnym końcem siebie samej.
Miłość ślepa, kochająca mimo wad, patrząca przez okulary na wypukłe zalety. Oślepła od nadmiaru łez, bo przejrzała na oczy. Żałująca.
Miłość ogłuchła od ciszy wydzielającej głosy z gardeł ptaków, które niosły na skrzydłach słowa obietnicy, świetlanej przyszłości i piękna sunącego poręczą dźwięku w stronę serca.
Cisza przerażająca, rozdarła zasłonę nadziei na pół, otworzyła wrota piekła i rzuciła na pożarcie umarłych słów.
Miłość ogłuchła od piorunów strachu, groźby trzasków fałszujących melodie wspólnego życia, odgłosów uderzeń, chaosu, rozbicia przyszłości o ostateczne teraz.
Miłość oniemiała z zachwytu, który zbyt szybko opadł złotym pyłem piasukującym powieki, zgrzytającym w zębach, czyniącym chropowatość dłoni i twardość serca.
Miłość milcząca, gdy po krzykach rozpaczy, gniewu i bezradności nic już nie przynosi słońca, ukojenia, radości.
Miłość krocząca w stronę zobojętnienia. Miłość zawiedziona.
Chociaż wciąż pragnąca nawrócenia. W lśniącej zbroi, walcząca, opierająca się zachodowi.
Miłość upadającą.
Gdy zaschnięte usta, miast motyli pocałunków, krwawiące od sztyletów słów, na próżno próbują złapać powietrze.
Wszystko przesiąka trucizna.
Gdy uszy rozgrzane do czerwoności pragną ciszy, aby usłyszeć w nich wołanie, ostatni bastion istnienia. Kochanie.
Cisza drży niespełnieniem, gniewem, pustką. Cisza nie jest ukojeniem. Jest niemym jękiem umierania.
Gdy oczy wpatrzone w przeszłość nie widzą przyszłości. Bo jej nie ma.
Gdy dłonie skostniałe od pustki.
Miłość w sprzeczności.
Miłość wystawiona na próbę.
Zgubiona po drodze. Skopana i zakopana.
Miłość pokonana.