wilczyca wilczyca
gru
30
2021

Bezpieczny mróz otulił już samotny las rozdartych drzew

Kiedy spada śnieg i wieje biały wiatr, samotny wilk umiera, ale stado przeżyje

Pada deszcz chciałbym śnieg mógłbym zmarznąć
I poczuć mróz w środku płuc otępiałych
Wejść na lód
Zmusić strach by ocucił mnie

Mam nadzieję, że czytając mnie żyjecie nieco intensywniej. Chcę wierzyć, że winorośl moich słów oplata delikatnie ściany Waszych serc i zakwita pięknymi kwiatami rozprzestrzeniając w tajemniczych ogrodach Waszych dusz słodko-gorzki zapach wiosenno-letnich kwiatów (bzów, konwalii, goździków, jabłoni..) oraz mięty i werbeny. A jesienny aromat skoszonej trawy przeplata się z intensywnie wilgotną ziemią oraz żywicą leśnych drzew. Że moje ptaki słów intrygują i kuszą, ostrzegają i tajemniczo powarkują wlepiając się w przybyszów bursztynowymi ślepiami.

Dziś będzie zimowo i książkowo. To niezwykle rozległe tematy, więc nie zwlekajmy.

Jako, że zima na Mazurach właśnie jest w odwrocie moje ostatnie cztery dni to zupełne szaleństwo. Już w niedzielę wyrwałam się na spacer nie mogąc dłużej słuchać przeciągłego wycia własnej duszy, która tęskniła za spacerem, szumem wiatru igrającym między konarami drzew oraz chwilą samotności.

Poniedziałek miałam dać sobie spokój, ale poranek był taki cudowny. Zima w ramach poświątecznego spalania kalorii postanowiła zabawić się w malarza. I powiem Wam, że z niej niesamowita artystka. W jedną noc wyczarowała pejzaże, którymi nie wzgardziłby Claude Monet (spójrzcie na jego obraz „Sroka”). Tak więc dałam się ponieść pragnieniu (znowu) i wyskoczyłam do lasu. Wybrałam inną drogę, w zasadzie to nawet nie drogę, sama wydeptywałam ścieżkę wspinając się na okoliczną górkę, a potem schodząc nią zaoranym polem, którego zmarznięte bruzdy wystawały złowrogo spod delikatnej warstwy śniegu. Na koniec zaś przedzierałam się przez krzaki i drzewa. To był ciekawy spacer. Dotarwszy do skraju pierwszego lasu wdrapałam się na świerk. Nie róbcie takich min, miałam ochotę spojrzeć na wszystko z góry, a on stał tam mrugajac zachęcająco, suche gałęzie zaś pięły się niczym schody w górę, więc weszłam, poprzytulałam się, przyjrzałam się okolicy, a potem grzecznie (prawie) zeszłam i ruszyłam dalej.

Ale to nie koniec, otóż mili Państwo, przemierzając drugi lasek i próbując nie stracić włosów na oplatających mnie zewsząd krzewach słyszałam kilka huków wystrzałów (byłam ubrana na ciemno, więc łatwo mnie pomylić z wilczycą), następnie niemal się zgubiłam (krajobraz był zgoła inny niż zwykle), gdy już się odnalazłam spotkałam rodzinę, z którą umówiłam się na spotkanie gdzieś w lesie i zorientowałam, że zgubiłam… podeszwę w bucie;) Nie żartuję. Moje wyściełane futerkiem ciepłe butki powiedziały dość. A zatem wracałam do domu (oczywiście, że nie od razu, poszłam jeszcze z rodziną na krótki spacer), jak zimowy kopciuszek. Z postanowieniem, że kupię sobie nowe buty, tym razem odpowiednie do tych szalonych wędrówek. Tyle, że zamiast butów nabyłam łyżwy!

We wtorek wygoniło mnie na spacer coś bardzo bardzo przykrego, więc nie opowiem jak było, bo niewiele widziałam zza zaparowanych i mokrych okularów. Na pewno było zimno, tak bardzo, że wróciłam z kropelkami lodu na włosach. Za to wczoraj wyskoczyłam z całym plecakiem i moim nowym nabytkiem na ekspozycję, jak twierdzi przyjaciel Puchatka:)

Przedstawiam Państwu Pazura szusującego na figurówkach na zamarzniętej rzeczce w środku lasu. Tadam…

Cholera jakie to było cudowne. Nawet mimo śniegu, który pryskał mi spod łyżew niczym spod końskich kopyt. Słyszałam cichutkie trzaskanie lodu rysowanego ostrzem łyżew, czułam wiatr we włosach i mróz malujący mi policzki. Zastanawiałam się co by było, gdybym upadła. Czy moje kości są tak wytrzymałe jak w dzieciństwie, gdy pół zimy spędzaliśmy na lodzie uderzając w niego całym ciałem, często widząc gwiazdy przed oczami, a potem wstając, otrzepując się i śmigając dalej? (macie takie wspomnienia?) Graliśmy w amatorskiego hokeja, więc do tego niejednokrotnie ktoś obrywał kijem albo krążkiem. Uwierzycie, że nie miałam do tej pory przez całe swoje osiemnastoletnie ;D życie ani jednej kosteczki złamanej? Pewnie było wiele pęknięć i stłuczeń, mnóstwo siniaków, krwawiących ran, ale kto by się przejmował klejeniem, szyciem czy czymś takim, gdy zabawa odbywała się dalej w najlepsze?

Nie wiem, co by się stało, gdybym tym razem rąbnęła potylicą o taflę lodu, jednak te osiemnaście lat nieco kruszy człowieka. Na szczęście nie musiałam tego sprawdzać. Kilka razy bowiem zaczepiłam o wystający kamyk albo inną nierówność zębami moich figurówek i raz przy pazurowym piruecie wylądowałam na czterech łapkach, jednak bezdyskusyjnie lodowisko było moje. Lód trzaskał pode mną niebezpiecznie, ale z każdym kółkiem wypuszczałam się coraz dalej, tam gdzie wiem, że jest już na tyle głęboko, że mogłabym zniknąć pod powierzchnią i nie zostałoby po mnie nic poza termosem z ciepłą herbatą i parą camelowych butów na brzegu. I to było dobre uczucie. Oczyszczające.

Ból w łydkach i stopach, zmarznięta skóra twarzy, drżące nogi i to uczucie, gdy wracałam do domu i miałam wrażenie, jakbym szła ślimaczym tempem. Prawie w miejscu 🙂 to również należy zaliczyć do dobrych wrażeń.

Nabuzowana adrenaliną wrzącą w moich żyłach położyłam się na lodzie. Robiliście kiedyś aniołka na śniegu na środku zamarzniętej rzeczki? Wiem, że to trochę pokręcone, ale wielu z Was to popiera. A przecież starość to głównie stan umysłu. Zatem kto do mnie dołączy? (jedną propozycje już dostałam z Lublina).

Zostawiam oczywiście garść zdjęć. Spójrzcie, jaka bajkowa zima. Nie da się nie kochać tego widoku. Tak, tak strząsałam szadź z ramion mniejszych drzew na głowę. Podziwiajcie ślady moich płóz i mojego aniołka. Może sami spróbujecie? 🙂 Wpadajcie do mnie, zabiorę Was w to niesamowite miejsce!

I utwór.. Trochę o śniegu, lodzie i mrozie, trochę o miłości. W sam raz na dzisiaj. I oby nikt nie musiał Was ratować ani spod lodu, ani zaspy, ani z dna rozpaczy. Najlepiej miejcie swojego ratownika tuż obok i nie wypuszczajcie go z rąk:)

W następnym poście zapowiedziana podróż po moich literackich wspomnieniach z tego roku, a zatem:

ciąg dalszy nastąpi…

Adieu!