Jest taki rodzaj samotności, który przynosi ukojenie duszy. Gdy całe napięcie spływa z ciała w dół, w ziemię, która przyjmuje je z otwartymi ramionami. Jak matka próbująca przejąć na siebie ból i smutek dziecka.
Jest taki rodzaj ciszy, która z drżeniem wsłuchuje się w nasze myśli, przyjmuje problemy, przekleństwa, okrzyki rozpaczy… Jak mędrzec czekający na starej ławce, abyś usiadł i zwierzył mu się ze swoich spraw. Czasem to wystarczy, by zobaczyć, że sytuacja nie jest beznadziejna. By dostrzec promień światła przebijający się przez gęstą zasłonę nocy.
Są takie miejsca, które obnażają nas ze wszystkiego co sztuczne, brudne i wiążące. Pozwalają wypluć z siebie gorycz, smutek, niepokój, aby zrobić miejsce na coś więcej. Aby zobaczyć miłość otaczającą jak powietrze. By poczuć spokój zabierający ciężar i usłyszeć prośby własnego serca.
Bądźmy uważni. Bo świat, który wciąż próbujemy stworzyć, przekształcić, naprawić jest nami. My jesteśmy światem.
Umiejmy zobaczyć falującą zieleń nowego życia, wyciągnięta dłoń idących obok ludzi. Piękno trwania.
Wsłuchujmy się w ciszę, bo w harmidrze codziennego pędu łatwo przegapić coś naprawdę ważnego. Przegapić siebie.
Znajdźmy przestrzeń dla regularnego oddechu, dla powolnych kroków, dla życia.
Bądźmy naprawdę szczęśliwi, spokojni, świadomi samych siebie. Bądźmy obecni dla miłości.
I wdzięczni za wszystko co mamy, zamiast gorzknieć nieustannym celebrowaniem braków.
Praktykujmy wdzięczność. Wtedy zrozumiemy, że jesteśmy bogaci!