Wino zdążyło już wprowadzić ją w stan podniecenia. Piła małymi łykami, aby czuć jak cierpki smak dotyka podniebienia, płynie powoli podrażniając gardło. Jak krew pulsuje w skroni. Nigdy wcześniej nie piła tak dużo. Wprawiało ją to w obrzydzenie. Przy kolejnej lampce zaszumiało jej w głowie. Zdawało się, że nogi odłączyły się od reszty ciała i żyły własnym życiem. Miała słabą głowę. Stąd wiedziała, że nie trzeba jej wiele alkoholu, aby stracić panowanie nad sobą. Jedak piła dalej mimo, iż stopniowo zapominała z jakiego powodu to robi. Łzy wyschły już prawie całkowicie zostawiając po sobie zaczerwienione oczy i palące policzki.
Stała przed oknem wyglądając na pogrążony w marazmie ciemności świat. Zastanawiała się czy to miasto kiedykolwiek zasypia. Zawsze znajdzie się jakiś zabłąkany przechodzień, grupka rozbawionej młodzieży, przejeżdżające auto. Nieustannie każdej nocy świeciły się latarnie nie pozwalając zapanować całkowicie ciemności. A jednak była w nim pustka. Jakiś rodzaj samotności przerywanej wraz z pierwszymi oznakami świtu.
Stojąc tak przez krótką chwilę poczuła ulgę, że nie tylko ona jest samotna. Że przeszywająca na wskroś pustka nie jest domeną jej serca. Ale wtedy nagły przypływ wspomnień zbombardował jej umysł niechcianymi obrazami. Opadła na kolana twarz przyklejając do szyby drzwi balkonowych. Dłoń skurczona w pięści krwawiła odłamkami lampki, którą niepostrzeżenie rozgniotła w palcach. Owinęła rękę w wiszący na krześle obok ręcznik.
Cierpiała. Bynajmniej nie z powodu skaleczonego ciała. Coś szamotało się i szarpało w jej piersi, jak uwięziony w klatce ptak. I ten przeraźliwy krzyk wydobywający się z głębi jej ciała.
Tym razem wzięła szklankę, napełniła ją kolejną porcją czerwonego płynu i wypiła wszystko duszkiem.
Czuła się żałośnie. Gdyby ją ktoś teraz zobaczył ujrzałby jak upadają wszystkie idee, wszystko to, w co wierzyła i czego broniła przez długie lata swego życia. Jak mogła upaść tak nisko? Alkohol w słabości? To była jedna z tych głupot, których się nie popełnia. Jednak ten jeden raz musiała spróbować. Determinacja? Desperacja? Czy może zwykła ciekawość czegoś po, co sięgają wszyscy, aby poczuć ulgę.
Ale nie było jej lżej.
Ciepła, lepka ciecz spływała po nagim przedramieniu do łokcia, aby następnie oderwać się od skóry i skończyć na drewnianej podłodze. Dłoń pulsowała bólem rany, w którą wbijała paznokcie, ale w głowie wciąż przeważał jeden głos. Przed oczami miała tylko jeden obraz. Jego obraz.
W pewnym momencie zorientowała się, że ma otwarte usta, a z gardła dobywają się przeraźliwe dźwięki. Nie rozpoznawała własnego głosu. Jakiś obcy krzyk, wycie bólu. Jakby nagle stanęła obok. Ujrzała siebie z zewnątrz. Czuła to, co dziewczyna leżąca przy oknie, ale nie była nią. Czy umarła? Czy to przeszłość, którą przeżywa od nowa? Może tak właśnie wygląda czyściec?
Zaczęła wykonywać dziwne ruchy sprawdzając czy istota przy oknie zrobi to samo. Dziewczyna wykonywała wszystko tak samo. Otworzyła drzwi balkonowe podniosła nogę i zrobiła krok, potem następny i kolejny. Przystanęła przy barierce.
Gardziła sobą, nienawidziła swej słabości i niemocy, siebie… Złamała wszystkie swoje zasady. Załamała się z powodu miłości.
Stojąc na balkonie dziesiątego piętra chwiała się jak prawdziwy alkoholik. Wszystko wokół wirowało. Zapach krwi w połączeniu z dużą ilością alkoholu wywoływał mdłości. Chłód przeszywał jej ciało. Przez moment stała, jakby nieświadoma niczego. Prawdziwy posąg rozpaczy. Tylko łza bezszelestnie spływała z przygaszonych oczu. Uspokoiła się na chwilę, wpatrzona w otchłań rozpostartej przed nią nocy. Przecież i tak jest skazana na wieczną ciemność. Stanęła za barierką i spojrzała w dół. Widziała już tylko jego twarz, jak uśmiecha się z politowaniem i mówi, że dla niego to była tylko przyjaźń okazywana w szczególny sposób. Ale, że już jej nie chce, nie może. To nie ma sensu przecież on jej nie kocha i nigdy tego wyraźnie nie powiedział. To jej wina, bo wyobrażała sobie niemożliwe rzeczy. To nie mogło zaistnieć. Z tego przecież nie mogło nic wyniknąć…
Podeszła do ciała stojącego nad przepaścią i wtuliła głowę w jej ramiona, w swoje ramiona. Znowu stanowiły jedną osobę w jednym ciele.
I nagle skończyło się wszystko co miało trwać wiecznie.
Szczęście uderzyło z impetem o bruk.