Tylko pamiętaj, by zawsze być sobą i nie bać się mówić tego, co myślisz, albo tego, by głośno marzyć
Są w moim życiu takie chwile że jestem zimna twarda jak głaz
Prehistoryczna skamielina czysto zwierzęcy instynkt przetrwania
Hej Hej
Wiem, wiem ostatnio jest mnie tu coraz mniej. Ale to nie znaczy, że przystanęłam w miejscu, chociaż i takie pauzy są potrzebne. Z pewnością moj organizm za dobry reset tylko by podziękował, ale jestem jak ludzkie perpetuum mobile, tyle że bardziej zawodne. Raz wprawiona w ruch nie jestem w stanie się zatrzymać, o ile nie przyrżnę głową w przezroczystą ścianę albo los nie schwyci mnie za włosy szarpiąc w tył. Wtedy, gdy dzieje się coś trudnego ukrywam się w tej ciemności próbując sobie z nią poradzić. Kurczę się w sobie, łapię jeszcze większy dystans i zmagam się z wciągającą głębią pod pozornie spokojną taflą wody iskrzącą uśmiechem.
Dlatego ostatnio jest mnie tu mniej, ale jestem. Wynurzam głowę ponad powierzchnię, niczym tajemniczy stwór z głębin, łypię wilczymi ślepiami z głębi lasu pokazując, że wciąż istnieję i że o Was myślę, chociaż nadal obawiam się całkowicie wystawić na światło dnia. Dziś przychodzę, aby ponownie dać znak życia i przekazać, że wiosna powoli i z niemałymi trudnościami przychodzi nie tylko na Mazury, ale również zaczyna rozświetlać ciemność wilczego serca.
Tuż pod moim domem co świt rozgrywa się najpiękniejszy koncert wiosny. Wciąż wstaję wcześnie (nie pytajcie o której), na tyle, aby widzieć, jak noc odchodzi zostawiając miejsce płonącemu na wschodnim horyzoncie słońcu. Właśnie wtedy, gdy mieszanka mroku i światła w postaci szarości okrywa świat moi ptasi przyjaciele grają koncert w filharmonii pobliskich drzew, wprawiając moją duszę w drżenie. A kiedy ściągana przez zew natury wychodzę na zewnątrz, jeszcze nie na bosaka, tylko w ciepłej bluzie, otula mnie poranny chłód wdzierając się pod ubranie, aby wilgotnymi, kościstymi palcami wodzić po rozpalonej snem skórze. Jednak nie ma już w sobie lodowatości zimy. To dotyk zamarzniętej po długiej podróży wiosny. Czuć ją w powietrzu. Słychać w niecierpliwym szumie pączkujących gałęzi drzew, w powiewie wiatru, w radosnym ćwirkaniu, dyrdyleniu, świrkaniu, krakaniu.. A gdy się spojrzy pod stopy ujrzy się kolejne zielone kępy trawy coraz odważniej przebijające się ponad zbitą szaro-brązową posadzkę oraz błyszczące w jej zagłębieniach krokusy, prześniegi i przylaszczki.
Muszę stopować nóżki, które już o świcie przebierają z niecierpliwością szykując się do biegu. Uspokajać serce rozpościerające skrzydła w klatce żeber, aby pofrunąć i dołączyć do tej ptasiej trupy koncertowej.
A las?
Byłam w nim kilka razy, także dziś. I dziś napadł mnie deszcz. Miał ze sobą broń dużego kalibru w postaci silnego wiatru i ostrzegawczego grzmotu, ale ja byłam naładowana frustracją, niepokojem i zmęczeniem, więc złagodniał, a potem ustał. I powiem Wam, że ten deszcz mnie dziś zachwycił. To trochę tak, jak uśmiech przez łzy, jak nagłe przytulenie, gdy wydaje się, że wokół nie ma nikogo, jak promień światła przedostający się szczeliną ciemnego tunelu.
Dzisiejszy leśny deszcz był, jak pocałunek wiosny. Przyniósł ze sobą orzeźwienie, uspokoił wiatr, rozgonił chmury pozwalając słońcu wyjść tuż nad moją głową i cudownie pachniał. Zapach poszycia leśnego i wilgotnej ziemi, fletowy śpiew kosa, kołysanie drzew i szum drobnych kropel deszczu… Cisza i samotność, spokój wokół i burza w sercu. Każda kropla opadająca delikatnie na moją twarz była nasycona wiosną i wnikała przez pory skóry do organizmu czule głaszcząc moją wilczą duszę.
Myślałam o tym, jak dobrze jest mieć na co czekać i jak jest to ważny element naszego życia. Czekamy na wschód słońca, na spotkanie z kimś wytęsknionym, na urlop, miłość, dziecko, dom, na wiosnę… To czekanie jest w nas od dziecka i wraz z wiekem wcale nie znika.
Dobrze jest marzyć. I czasem to wystarczy. Przeżywanie w wyobraźni przyszłości, która mogłaby się wydarzyć. Czasem już to odpowiednio rozgrzewa serce, popycha do życia, do działania, napełnia energią i uczuciem rosnącej w dole brzucha ekscytacji. I to jest wspaniałe. Marzenia nas napędzają, dają nam cele, do których dążymy, sprawiają, że wysiłek jaki musimy włożyć w ich urzeczywistnienie jest nieco bardziej znośny. Marzenia rozgrzewają nasze serca i myśli, napełniają czas oczekiwania podekscytowaniem oraz uczą cierpliwości.
Ważne, aby nie pozwolić im całkowicie sobą zawładnąć i nie stracić z oczu tego, co dzieje się właśnie w tej sekundzie życia, bo kto wie, może następnej nie będzie.
Tak więc melduję, że żyję i marzę. Nabawiłam się ostrych zakwasów i nadwyrężyłam ścięgno, strzeliło mi ostatnio w kręgosłupie dwukrotnie (już kolejny raz w przeciągu tygodnia przesadzam z dźwiganiem), zasnęłam z nosem w książce – Na stole!, ugotowałam jajko bez jajka i wróciłam do biegania. A to kropla w morzu moich codziennych czynności. W tym tygodniu jadę do Lublina nakarmić tę bardziej społeczną i towarzyską część mojej duszy, a może nawet uda mi się zwolnić i odetchnąć?
Spełniajcie marzenia, nie bójcie się marzyć o lataniu niczym mityczny Ikar, ale dostrzegajcie to, co dzieje się wokół tu i teraz, aby nie pozwolić zginąć ani odrobinie szczęścia. I nie runąć w dół ze spalonymi skrzydłami.
Podsyłam kilka zdjęć oraz utwór. Pamiętajcie, że każdy huragan mija i gdzieś tam czeka na Was słońce. Obyście zawsze mieli obok kogoś, kto Wam o tym przypomni i będzie przy Was trwał mimo wszystko.
Adieu!