Kolejny raz sercem się baw i tak od lat jest bezradne
Urodziła się w deszczu i dlatego w jej duszy był nierozumiany przez nikogo smutek. Nieodłączna melancholia osadziła się na dnie serca już podczas jego formowania. Urodziła się tęskniąca.
Witajcie
Chciałabym, żeby dzisiejszy wpis wybrzmiał optymistycznie, z nadzieją, tak jak przychodzi do nas świat. Jak jawi się nam oficjalnie już wiosna, powoli kończąc się rozpakowywać, bo to już pewne, że zostanie tu dłużej. Lada moment wciąż jeszcze nieco szara i zaspana rzeczywistość spłynie soczystymi kolorami, wybuchnie życiem dodając energii na codzienne zmaganie z losem. Ożywi najsmutniejsze serca i otoczy upragnionym ciepłem przemarznięte dusze. To już niebawem.
Jak już dałam Wam wcześniej znać ostatnie tygodnie nie były dla mnie łatwym czasem. W zasadzie ostatnie kilka miesięcy to ciężkie, mozolne wspinanie się pod cholernie stromą górę bez pewności co znajdę na szczycie. Bez najmniejszej podpowiedzi, co mnie czeka, gdy w końcu się tam doczłapię. Bo jeśli, zdzierając kolana do krwi, uda mi się wczołgać na ostani skalny segment, czy roztoczy sie przede mną perspektywa życia, zwiastun odrodzenia, czy może spojrzę wprost w czerwone ślepia krwiożczej bestii mającej apetyt na moje podarte serce? Czy wchodzę tam tylko po to, by zobaczyć co mogłabym mieć i runąć z powrotem w dół? W przepaść, która ostatnio stała się niejako moim domem?
Nie chcę popełniać życiowego falstartu, czy też organizować zbyt wczesnego finisażu, ale wydaje się, że moje łapy trafiły w końcu na ostatnią półkę skalną. Jeszcze kilka podciągnięć i potem tylko szalona jazda w przyszłość. Odbiłam się od dna i już nie spadam, a to naprawdę coś… Cokolwiek mnie czeka..
Byłam dziś na spacerze, pierwszym od kilku tygodni. Leśnym i na tyle spokojnym, aby nie wyzionąć po drodze ducha, a i tak moje serce nieustannie przypominało, że wciąż jest na swoim miejsce łomocząc o klatkę żeber, jakby chciało się stamtąd wydostać.
Okazało się, że w głowie nazbierało się mnóstwo przemyśleń, a to dzikie zwierzę mieszkające w mojej piersi niesie ze sobą tak wiele ciężarów i emocji, że chciałoby od razu wszystko wyrzucić i zakopać głęboko w ziemi, pod ktorymś z drzew. Musiałam je strofować, w końcu poszłam odetchnąć, a nie trenować duszę na bieżni i to z obciążeniami.
Dzisiaj o wyjściach. Gdy na naszej życiowej drodze pojawia się ogromna wyrwa, ale nie pułapka zastawiona przez myśliwych na największego leśnego dzikusa, nie szerokie tąpnięcie po trzęsieniu ziemi, tylko ogromna przepaść niedająca w ogóle żadnej możliwości przejścia. Albo, gdy co gorsza rozpędzeni w tym naszym życiowym maratonie nie zauważymy jej odpowiednio wcześnie i wpadniemy? Co wtedy? Jakie mamy wyjścia? W ogóle jest jakieś wyjście z tych ruchomych piasków?
Otóż jest i to nie jedno. Pierwsze, instynktowne, to wrzucenie wstecznego i ucieczka, gdzie pieprz rośnie. Najlepiej do miejsca, które dobrze znamy. Z bijącym sercem sarny, która właśnie uniknęła śmiercionośnej kuli, tulimy się do znanych drzew, a potem gdy ochłoniemy szukamy innej drogi do celu, albo zmieniamy cel. A jeśli wpadlismy rozpaczliwie chwytamy się czegokolwiek, aby zatrzymać spadanie.
Możemy też się poddać. Stanąć nad przepaścią i zapłakać z bezsilności, zawyć tak mocno, że roztaczająca się przed nami ciemność zadrży ze strachu i bólu, jaki niesie nasz krzyk. Skulić się w sobie, zasłonić głowę rękami i przyjąć grad ciosów, świadomi, że któryś z nich będzie tym ostatnim, po którym przyjdzie upragniony spokój. Pozwolić, aby nasze ciało pod wpływem siły grawitacji spadało w coraz głębszą otchłań, w coraz większą ciemność, aż osiądzieny na dnie.
Bo właśnie wyszliśmy z ciemnego boru, ledwo uszliśmy z życiem z zaciekłej bitwy, a tu cholera przepaść. Zwyczajnie brakuje nam sił na kolejną walkę, a perspektywa chwili wytchnienia jest tak kusząca, nawet mimo tego, że wiąże sie z kolejnym bólem. Kapitulacja wydaje się najlepszą opcją.
Mamy też trzecie wyjście, to najtrudniejsze, bo każące działać niejako przeciw sobie, odwrotnie niż podpowiada nam zmęczony umysł, ale dające najwięcej nadziei. Możemy bowiem pójść dalej, przeskoczyć przepaść, zbudować most z palącego bólu i bezsilności i przez nią przejść. Upaść, a potem wstać, otrzepać się z kurzu, otrzeć krew i stawić czoła kolejnym przeciwnościom. Zawyć tak, aż zadrży przestrzeń wokół nas, a następnie otrzeć łzy i wydobyć z siebie groźne powarkiwania. Zanurzyć się w otchłań, dotknąć dna i się od niego odbić, wybić na drugą stronę. Przekuć słabości i cierpienie w siłę.
Żadne z tych rozwiązań nie jest proste, ale wierzę, że w naszych duszach zapisana jest walka. Jesteśmy stworzeni do tego, by zwyciężać te mniejsze i większe bitwy naszych istnień, pokonywać problemy i wyciągać z nich mądrość na przyszłość. Myślę, że w każdym z nas jest wojownik tylko musimy go w sobie odkryć, a czasem odkopać z gruzów.
Byłam dzisiaj w lesie. Jest w nim obecnie tyle życia, zapowiedzi na jasną przyszłość, że nie sposób tego nie zauważyć. Wszystko budzi sie z przydługiego snu, każdy kolejny dzień to zapowiedź nadchodzącego zewsząd ciepła mającego niebawem wtulić sie w zziębnięte serca. To zapowiedź kolorów zmieniających pejzaż świata na nieco bardziej optymistyczny. Może z życiem będzie tak samo?
Las tym razem już nie spał, nie milczał, już nawet nie mruczał, zdawał się coraz śmielej nucić pięśń będącą wstępem do wspaniałego koncertu życia. Szumiał do mnie, a moje serce szumiało do niego. Byliśmy jak kochankowie spotykający się potajemnie po wielu miesiącach rozłąki. Zachłanni siebie, wyłapujący każde słowo, każdy gest czułości w napięciu, aby niczego nie wypuścić z tej krótkiej chwili spotkania. Czułam na sobie pelne zachwytu spojrzenie, słyszałam cichy szept, a jego dotyk docierał do najskrytszych zakamarków mojego serca. Wyciągnął ze mnie łzy i ułożył moje usta w uśmiechu, jeszcze nie szerokim, ale prawdziwym. To dobry początek..
A więc żyję i wygląda na to, że przez jakiś czas będę istnieć dalej. Teraz kwestia tylko tego jak. Moje serce wygląda trochę jak po wypadku, po którym wymagana jest długa i żmudna rekonwalescencja. Potrzebuję trochę czasu, aby wszystkie złamania, siniaki i głębokie rany się zabliźniły. Moja kolekcja szpetnych białych smug została powiększona. Powoli do Was wracam.
Zostawiam Wam wiosenne obrazy czapli, kaczek i przyrody budzącej się do życia. Dzielę się również utworem, który od kilku dni stąpa po mojej duszy, jakby to dla niej został stworzony.
Niech wiosenne słońce rozgrzeje Wasze serca, rozświetli ciemne zakamarki i wypędzi z nich smutek. Niech wiosna wybuchnie nadzieją w Waszych wnętrzach dając siłę do podjęcia walki. Obyście zawsze mieli w sobie wiarę i czuli miłość dającą siłę do wyboru trzeciego wyjścia. Bądźcie zdrowi i szczęśliwi.
Adieu!