Kiedy świat krzyczy zbyt głośno, gdzieś zawsze szumi las gotowy przytulić Cię mocno
Tańcz ze mną
Niech ściany się kręcą
No tańcz
Ta melodia się skończy i tak
Tańcz ze mną
Sekundy pędzą
No tańcz
Potem powróci mój szary świat
Witajcie!
Nie wiem w jakiej części świata świecicie, ale na Mazurach jest dzisiaj przepięknie. Pomijając kwestię dróg, na których łatwo wpaść w poślizg (mam kilka za sobą) krajobraz jest iście bajkowy. W radio słychać już świąteczne piosenki, w sklepach od dawna błyszczą kolorowe dekoracje, w wielu miejscach już stoją choinki, a ja w ogóle nie czuję świątecznego nastroju. I znam tego powód, ale Wam go nie zdradzę;) Powiem tylko, że wiąże się z tym, że pewien doradca na dzisiejszym spotkaniu zaliczył mnie do grupy poniżej 30 r. ż.!
Także oto ja 25-latka (no nie będę się przecież odmładzać;)) przychodzę do Was w te zimowe, piękne popołudnie totalnie skatowana psychicznie i fizycznie, ale z uwielbieniem młodości. I podobno to po mnie widać. Serio! Człowiek ze wspomnianego wyżej spotkania, w ciągu kilkunastu minut naszej rozmowy stwierdził, że jest we mnie tyle dojrzałości, samoświadomości, życia, pozytywnej energii i zapału, że każdy kto mnie pozna, nie będzie chciał mnie wypuścić z rąk. Chwalę się tym, nie dla samego chwalenia (w zasadzie to miłe, ale zbyt czesto spadałam z wysokości w twardą ciemność, aby uwierzyć w wierność ludzkich rąk), ale dlatego, że to pokazuje, jak bardzo nasze nastawienie rzutuje na innych ludzi i na nasz obraz malujący się w ich głowach. Mówiłyśmy m.in. o trzydziestolatkach, którzy przychodzą z poczuciem posiadania na karku co najmniej 60 lat!
I to wcale nie tak, że jestem zdrowa, wysypiam się, dojadam, leżę i odpoczywam, pachnę i selekcjonuję doznania. Otóż nie! Ponad rok nie przespałam ani jednej całej nocy! Od urodzenia swojego drugiego dziecka nie ma nocy, abym szła spać spokojna, bez głowy organizującej kolejne rzeczy do zrobienia i serca pełnego trosk. Wciąż walczę o zdrowie i dobrą opiekę dla najmłodszego, a mam również drugie starsze dziecko, z buntem, uporem godnym swojej matki i emocjami, z którymi muszę nauczyć sobie radzić. A uwierzcie to nie jedyne co wygodnie usadowiło się na moich barkach. I wcale nie jestem zdrowa, po prostu nie dopuszczam do siebie myśli o własnej słabości. Ciągnę na duchowej adrenalinie. Często mam dość codzienności, marząc o zaszyciu się w głębi lasu, chociaż na jeden dzień, ale nie mogę. Więc mimo wszystko trwam dalej i walczę zaciekle, jak dzika wilczyca.
Spójrzcie na swoje życie, jak na coś co nigdy więcej się nie powtórzy. Zobaczcie w swojej codzienności wartość, którą można pomnożyć. Uśmiech dziecka, ciepły dom, stabilna praca, kochający mąż, bajkowy obraz za oknem… Wejrzyjcie w swój świat. Czy on jest naprawdę taki ponury, zły i ciężki? No dobrze często jest i to cholernie. Och, gdyby ktoś chciał zliczyć wszystkie moje samotne wieczorne spacery z przymarzającymi do policzków łzami (np. wczoraj), z rękoma opadającymi wzdłuż z bezsilności, z wewnętrznymi krzykami o jedną przespaną noc bez troski i niepokoju, gorącą kawę bez oparzonego przełyku, silne, bezpieczne ramiona, które zrozumieją wszystko, również gniew i potrzeby… Można wyliczać i wyliczać, ale po co?…
Znam ludzi, których nie stać już na porywy serca. Niby udają przed światem próbując oszukać głównie siebie samych, że wciąż są młodzi, ale ciężko im wyjść poza komfort salonowej kanapy. Boją się zaryzykować… Nie stać ich na spontaniczność wychodzącą poza niespodziewane wyznanie na czacie. Nawet na połączenia telefoniczne się umawiają. Mają swoją listę prezentów urodzinowych, wielki telewizor, co by bliżej obcować z piłką nożną czy Dolores i Mitchem z telenoweli. Codziennie jadają obiady w jednej knajpie, w ten sam sposób całują żony na dzień dobry i do widzenia, chodzą tą samą drogą do pracy… Nie potrzebują listy zakupów, bo znają pakiet na pamięć, mają swoje kapcie i ulubiony zestaw wyjściowego ubrania. Do kina czy teatru umawiają się tydzień, dwa wcześniej, a żeby się spotkać potrzebują wcześniej wszystko obmyśleć i zaplanować, jak na audiencję u królowej. To ludzie, którzy nie próbują innego rodzaju kawy, nie skaczą do wody, bo im gorąco i są akurat nad jeziorem, nie tańczą, gdy muzyka porusza struny ich serc, nie wystawiają twarzy na letni deszcz, a spacer po łące straszy ich kleszczami i komarami…
I wiecie nie chodzi mi tu o totalne wariactwo. Są różne charaktery i osobowości, każdy potrzebuję nieco rutyny, ale szczypta szaleństwa dodaje życiu smaku. Miłość wymaga spontaniczności, nie można jej włożyć w ramy kanapowej wygody. Przyjaźń wymaga ryzyka, z którym wiąże się zaufanie, że ta druga osoba chce dla nas tylko dobra. Życie wymaga, abyśmy przekraczali granice wygody i komfortu, bezpiecznego ciepełka i wyskoczyli na ostry mróz, siekący deszcz, rwący wiatr. Jeśli chcemy przeżyć je w pełni…
Gdybym miała umrzeć, a ostatnio moje ciało dobitnie uświadamia mi, że balansuje na granicy, mogłabym umrzeć dziś w sypiącym z nieba śniegu, z dzieckiem bezpiecznie śpiącym w łóżku i drugim beztrosko hulającym w placówce oświatowej. Ze świadomością, że tam gdzie się pojawiam zostawiam uśmiech i smugę życia. Z załatwionymi kolejnymi lekarskimi sprawami i rozbawionymi moim żartem paniami w rejestracji oraz mniej rozbawionym panem w poczekalni (jestem dobra i łagodna do czasu, a ostatnio ludzie w przychodniach i laboratoriach zmuszają mnie do wyciągnięcia pazurów). Umarłabym na wysokiej górze, w otoczeniu lasu, z wiatrem w ramionach, drobinkami łez na mokrych rzęsach, topniejącym śniegiem we włosach i uśmiechem na twarzy.
Gdyby ktoś szedł drogą poniżej zobaczyłby totalną wariatkę biegnącą pod górę do utraty tchu, która opanowując nierówny oddech i ból w piersi, zaczyna tańczyć na śnieżnym szczycie w rytm nikomu niesłyszanej muzyki… (Czasem potrzebuję balansować na granicy siły i słabości, bycia i niebycia. Poczuć niepewność istnienia, aby trwać…)
Umarłabym niespełniona, w połowie życia, ale przepełniona wdzięcznością i szczęściem za to, co było mi dane. Dziękuję, że jesteście! I wędrujecie ze mną leśnymi szlakami trudnego i smutnego życia, które otacza miłość, szczęście i wdzięczność.
Pozwólcie Waszym sercom rozwinąć skrzydła, ustom rozprostować się w szczerym uśmiechu, dłoniom wpleść się w inne dłonie, a nogom zatańczyć w rytm melodii życia. Kochajcie, szalejcie i korzystajcie z dnia, który zajrzał do Waszych okien i trwa, aby wieczorem utulić Was do snu.
Bądźcie ze mną!
Zostawiam kilka szalonych zdjęć i utwór, przy którym świetnie tańczy się taniec życia;)))
Adieu!