wilczyca wilczyca
lis
06
2021

Dziewczyna na krawędzi

Świat widziany z góry, miasto jakby w bańce, schowane, niedostępne dla ludzi innych, niż większość.

Nagie stopy falowały lekko na twardej powierzchni betonowej konstrukcji, wewnątrz której kryła swe prawdziwe oblicza część mieszkańców tego parszywego miasta.

Przód tył, przód tył..

Serce wystukiwało rytm, wciąż spokojnie śpiąc w jej piersi, jak niemowlę wtulone w matczyną skórę, której zapach stanowi synonim bezpieczeństwa. Pomyślała, że musi wyglądać teraz nadzwyczaj pięknie. Wiatr tańczył między jej kosmykami, jakby bawił się z płomieniami na balu letniego ogniska; z rodzaju tych, nad którymi tkwi się z przyjaciółmi całą noc prowadząc ciekawe rozmowy i rzucając głupie dowcipy na zmianę. Jej długie pasma targane przez wiatr strzelały pomarańczowymi iskrami odsłaniając bladą twarz, na której brak snu wyrył głębokie ślady. Gdyby ktoś teraz na nią spojrzał, zobaczyłby niemal przezroczystą, pergaminową skórę opinającą proporcjonalny stelaż drobnych kości, okalającą zielone oczy, w których przeglądała się śmierć.

Dziewczyna nad przepaścią w zasadzie już była martwa

Letnia, zwiewna sukienka pomalowana w różowe kwiaty zupełnie nie pasowała do jesiennego krajobrazu, ale bardzo wyraźnie przełamywała szarość i półmrok dnia. Z zewnątrz wyglądała zapewne jak barwny motyl szykujący się do lotu albo zbłąkany kwiat, który jak reszta tej kruchej części świata, miał wkrótce stać się ofiarą zimy. Złożony w darze jesiennej ziemi, miał tam przeczekać mroźny czas, aby wiosną odrodzić się w coś równie pięknego.

Lecz u dziewczyny nad przepaścią odrodzenie miało nie nadejść.

Obserwowała rozciągający się w dole świat uważnie, balansując na krawędzi w przód i w tył. Widziała czarne punkciki, jak przez mgłę. Jakby znajdowali się pod kopułą, do której nie miała dostępu. Każdy maleńki punkcik poruszał się we własnej przestrzeni omijając pola innych. Niektórzy z nich szli za rękę, w parach albo z dziećmi, ale i oni wydawali się od siebie odgrodzeni energią przeciwstawną, wytwarzaną przez ich pola siłowe. Jakby każdy żył w bańce, ale nie mydlanej ustępującej od jednego ciepłego dotyku. Współczesne bańki wytworzone są z hartowanego szkła i trudno się przez nie przebić.

Dziewczyna nad przepaścią zapomniała o tej ochronie…

Czuła każdy dotyk, każde parcie przeciwstawnej siły, każdą falę wnikającą w jej ciało bólem, gniewem, nienawiścią i obojętnością, która była z nich wszystkich najgroźniejsza. Dostrzegała rzeczy, na które wielu nie zwracało uwagi i ponosiła tego konsekwencje. Na początku bardzo długo i uparcie próbowała krzyczeć, szukała sposobu, aby przebić się przez grube warstwy ochronne, nakładane jedna na drugą, pielęgnowane niczym delikatne rośliny w tych industrialnych ogrodach życia. Ale świat w odpowiedzi wypchnął ją na pogranicze, na margines rzeczywistości, w której nie umiała się odnaleźć. A potem cegła po cegle zbudował mur dla jej nieprzystosowanej osobowości.

Przód, tył, przód tył, przód, tył… Serce dziewczyny nad przepaścią przyspieszyło…

Wyrwało się do przodu przez chwilę ściągając ją ku dołowi. Złapała oddech, równowagę i myśli o tych, których kochała i którzy kochali ją. Miłość. Ona zawsze stanowiła remedium na największe zło. Miłość kruszy mury, rozwala barykady, niszczy bańki z hartowanego szkła. Ale jest jej zbyt mało. Jakby te nasze szklane domy lodowatymi mackami wnikały do ciał i obudowywały serca ciasną skorupą obojętności, z którą nawet najgorętsze uczucia nie mają szans. Gdyby tak sprzedawali miłość w aptekach.

Tik, tak, tik, tak…

Zegar na kościelnej wieży zbliżał się do dwunastej. Południe. Słońcu nie udało się przebić przez grubą warstwę nimbostratusów. Zamiast tego z nieba popłynęły pełne płatki śniegu, przypominające pióra. Może anioły zejdą na ziemię skrzydłami rozwiewając wszechobecny marazm, mrok i zobojętnienie?

Nic z tych rzeczy.

Dziewczyna nad przepaścią z uniesioną ku niebu głową, przymknęła oczy, z których bezszelestnie wydostały się ostatnie łzy. Skaza na jej czarnej duszy. Przez moment na bladej twarzy balansował uśmiech współgrając z lśniącymi płatkami śniegu zaplątanymi w płomienie włosów. Ogień i woda. Powietrze i ziemia.

Ziemia…

Dziewczyna nad przepaścią spojrzała w dół pozwalając, aby rzucające się w jej piersi serce tym razem ściągnęło ją z krawędzi. Wiatr wydzierał z jej ciała resztki ciepła i nadziei. Płatki śniegu rzucały się na nią, jakby chciały zbudować jej skrzydła, na których wzniosłaby się ku górze, ale ona wiedziała, że jej przeznaczeniem jest piekło. Nie miała tylko pewności czy to, do którego się zbliżała, jest gorsze od tego, które zostawia za sobą..