wilczyca wilczyca
wrz
04
2022

Intruz

Każdy krok niósł ze sobą charakterystyczne skrzypienie drewna pod stopami wzbudzając przy tym w powietrze kłęby kurzu. Jakby budziła uśpioną przeszłość przecierając dłonią obrośniętą czasem księgę wspomnień.

Kiedyś łudziła się, że czas leczy rany. Dziś wie, że jedyne co może zrobić władca zegarów i młodości, to pomóc oswoić się z bólem. Nauczyć żyć bez części siebie, ułomnym, niepełnym, omijającym lustra, aby nie spojrzeć w głąb szpecącej urodę rany.

Ten dom był jak kroczenie gołymi stopami po rozżarzonych węglach. Nie! Jakby się w nich tarzała jednocześnie się przy tym biczując kolczastym rzemieniem. Ale skoro już tu przyszła musiała spróbować zakończyć ten bieg, choćby i na bosaka po palącym żarze. Musiała mieć pewność, że raz na zawsze wyprowadził się z domu jej serca i nigdy nie wróci.

Po prostu zniknął, jakby nigdy go w niej nie było. Wczoraj bolał kłującą obecnością w piersi, a kiedy po raz setny otworzyła oczy przestał istnieć. Jeszcze odbijał się echem w głowie, penetrując myślami przeszłość, brzmiąc wizjami przyszłości, ale już wiedziała, że to tylko projekcje, które w niej zaszczepił. Gdy mężczyzna bowiem obiecuje coś kobiecie to tak, jakby podpisywał cyrograf z diabłem. Ona nigdy nie zapomina, czeka cierpliwie na spełnienie wypowiedzianych słów.. To jeden ze sprawdzianów dojrzałości. Odpowiedzialność za składane obietnice. Jeśli mężczyzna nie jest wierny swoim słowom, jak może być wierny jednej kobiecie?

Dlaczego więc w jej głowie wciąż panował chaos jak przed starciem supernowych? Czuła, że są już blisko. Ona i wspomnienie z początku ich osobliwej znajomości. Tego skrzyżowania, na którym postanowili dalej iść jedną drogą. Raz obok siebie, raz dwa kroki z boku, kilka razy niemal zgubili się za ostrym zakrętem. Jej głowa wciąż pamiętała, próbując zepchnąć w czarną dziurę wszystko, co próbowało ich poróżnić, ale w sercu miała już pustkę. Jakby wcześniej zrozumiało, że nic z tego nie będzie. Może właśnie serce jest jej azymutem miłości i już od jakiegoś czasu czuło, że wpadli na biegun północny? Umysł nie nadążał za pełnymi wspomnieniami, obietnicami i padającymi regularnie kwiecistymi słowami. Za to serce, to delikatne urządzenie obudowane pancerzem, wyczuwało ochłodzenie, dysonans między słowami i czynami.

I oto stanęli w miejscu. Ich związek opustoszał, jak dom, w którym skradała się podświadomie nie chcąc zbudzić właściciela. Porośnięty grubą warstwą kurzu, z pajęczynami pochowanymi po kątach. Tak wyglądało to, co kiedyś łączyło ich niewidzialną, silną nicią porozumienia dusz. Teraz śmierdziało tu stęchlizną i mysimi odchodami..

A jednak przyszła do tego domu. Postanowiła jeszcze raz odbyć podróż po wspomnieniach, aby sprawdzić, czy wyleczyła serce z tej miłości. Bo jeśli ono jest już zdrowe, umysł zajmie pracą, obowiązkami, życiem.. Z czasem wspomnienia wyblakną i zżółkną stając się zaschniętymi roślinami w zielniku: w przeszłości mieniące się tysiącem żywych kolorów, dziś będące jedynie eksponatami pokazowymi.

Echo jej własnych kroków wywoływało w niej dreszcze, odwróciła się gwałtownie mając wrażenie, że ktoś dotknął jej ramienia. Przez chwilę wydawało się jej, że w kłębach wzniesionego kurzu, które pochwyciło zachodzące słońce dostrzegła jego uśmiechniętą twarz. Z oczami ciemnymi, jak smoła i poprzeczną zmarszczką między brwiami. Przymknęła powieki próbując uchwycić wspomnienie pierwszej nocy spędzonej w tym domu. Kiedy podtrzymał ją osłabioną i bladą, uparcie dążącą do założonego celu, w tamtym momencie były to drzwi tarasowe. Wściekłość. Była wtedy na niego wściekła. Nieważne, że próbował ją obronić i uratował jej życie. Odrzuciła tę myśl skupiając się na gniewie. Zrobiła z niego broń, a potem wystrzeliła w sam środek wspomnienia rozrzucając na drobinki podtrzymujące ramię, uśmiech podziwu i zatroskane spojrzenie.

Robiła tak z każdym kolejnym wspomnieniem, całą drogę od drzwi do kominka, kawałka dywanu imitującego skórę niedźwiedzia i widoku za wielkimi oknami tarasowymi. Niemal bezsilna opadła na podłogę, czując, że lada moment wtuli się w miękkie białe futro i rozpłacze ze zmęczenia.

Okna wyglądały jak reszta domu, zakurzone ze śladami deszczu i odcisków leśnych zwierząt próbujących zajrzeć do środka. Niemal krzyczały o opuszczeniu, jak jedno specjale pomieszczenie w jej dwukomorowym mięśniu. Nie mogła dojrzeć jaki ptak przysiadł na poręczy i przyglądał się jej z zaciekawieniem przechylając czarną główkę w prawo.

Dlaczego mi to zrobił? Co zrobiłam nie tak?

O nie! Nie będzie skomleć, jak opuszczona w lesie suka. To nic, że właśnie znajdowała się w środku gęstego lasu wpatrując się w dziką przestrzeń za oknem podczas, gdy jej serce próbowało wyłamać klatkę żeber. Nie ma zamiaru rozpaczać, choćby w jej wnętrzu było tak pusto, jak w tym zapomnianym domu. Nie chce jej, to niech spierdala! Razem ze swoimi słowami, obietnicami i wszystkim innym. Z gorącym oddechem stawiającym na baczność meszek na skórze. Czułym dotykiem wzbudzającym jej ciało w drżenie, niczym szarpnięta struna w gitarze. Niech weźmie to ze sobą i wypieprza z jej głowy! Ramię otaczające talię w pozorach bezpieczeństwa, zapewnienia, że będzie o nią walczyć do końca, że należy do niego, wspólnotę dusz, projekcje przyszłości… Pocałunki, dotyk, uścisk… Poranki, wieczory, noce… Łóżko, podłoga, las…

-Wypierdalaj z mojej głowy!

Ptak zatrzepotał skrzydłami i odleciał wcześniej racząc ją litościwym spojrzeniem, jakie rzuca się na wariata przeżywającego epizod szału. Nie zauważyła, kiedy zrobiło się ciemno. Słońce nad zachodnim horyzontem nie docierało już przez gęste poszycie leśne. Między konarami drzew migotały jedynie smugi światła, przypominające raczej słabe promienie latarek ekipy poszukiwawczej. Tyle, że nikt nikogo nie szukał…

Siedziała przy kominku, zimnym i ciemnym, jak jego właściciel. Od zawsze to wiedziała. Domy nabierają charakteru mieszkańców. I nie chodzi o wystrój wnętrz czy kolor ścian, chociaż z pewnością ich wybór jest zdominowany osobistymi preferencjami. Chodzi o coś czym cała przestrzeń jest przesiąknięta. Coś, co jest wyczuwalne przy pierwszym przekroczeniu progu, a co charakteryzuje właścicieli domu. Życzliwość, dobroć, ambicja, miłość, zrozumienie czy też zło, nienawiść, gniew, obrzydzenie… Domy posiadają dusze. Temu, w którym właśnie się znajdowała wyrwano ją gwałtownie i bezlitośnie. Bez jego właściciela był pusty i smutny, a jego zimno przeszywało ją do kości.

Zapaliła papierosa, jak gdyby malutki, okrągły żar na końcu lufki miał moc ogrzać jej zziębnięte serce. Musi wyzbyć się złudzeń, rozstrzelać to ostatnie wspomnienie pierwszej nocy, w której obiecywał jej dozgonną miłość, szacunek i walkę o pokryte bliznami serce.

Nic prostszego do cholery!

Cisza stawała się coraz bardziej męcząca. Powietrze drgało nieokreślonym napięciem nadchodzącej nocy. Ptak już nie wrócił. Przymknęła oczy próbując wsłuchać się w szepty domu. Może jednak coś w nim zostało? Mała iskra życia, którą trzeba jedynie rozpalić.

Nagłe łomotanie w okno wyrwało z jej piersi przeraźliwy krzyk. Zerwała się na równe nogi niemal potykając o skórę, na której siedziała. Przybierając pozycję boksera nerwowo rozejrzała się wokół próbując dojrzeć coś w ciasno otulającym ją mroku. Serce łomotało jej w piersi, jak oszalałe. Ponowne uderzenie, silniejsze, rozniosło się dudnieniem po całym salonie.To nie mógł być ptak, ani nawet nadłamana gałąź pobliskich drzew, raczej silna niedźwiedzia łapa. Przyszło jej to na myśl w tym samym momencie, gdy za prawym skrzydłem okna tarasowego zobaczyła uśmiechniętą twarz mężczyzny. Był, jak niedźwiedź. Potężny i silny o jaśniejących w ciemności, jak dwa świetliki oczach. Uspokajając oddech, wciąż nie zdejmując z twarzy wściekłości, podeszła do szyby z zamiarem rozprawienia się, musiała to przyznać, z niezwykle przystojnym intruzem, którego zresztą dobrze znała.