wilczyca wilczyca
lis
06
2021

Jedna róża może być moim ogrodem… jeden przyjaciel, moim światem

Jesienny las nocą, pokryty mgłą, otoczony ciemnością otwarty dla spacerujących.

Właściwa droga i łatwa droga nigdy nie wiodą tą samą ścieżką

Może jednak szczęście wcale nie tkwi w wyborze. Może leży ono w iluzji, w udawaniu, że gdziekolwiek skończyliśmy, tam właśnie chcieliśmy być przez cały czas.

Witajcie!

Melduje, że żyje chociaż ledwo i coraz częściej mi się zdarza, że nie wiem, jaki mamy dzień. Tak, że kilka dni temu listopad zaskoczył mnie w samym środku października, a tu właśnie spojrzałam w kalendarz i co? To już 6 dni listopada! 6! I co ciekawe wcale ich nie przespałam. O co to to nie! Sen ostatnio zdaje się na dobre uciekł z mojej sypialni (ani mi się ważcie dopuszczać do siebie te kosmate myśli), a ja za nim tak tęsknię! Nawet sobie materac w łóżku wymieniłam. Niestety, moje najmłodsze dziecię się na to nie nabrało i ze swojego centrum dowodzenia rozporządza moim snem. Ot taka historia.

Mijający tydzień przyniósł mi zatem mnóstwo niedospanych nocy, kolejny kilogram w dół (jak tak dalej pójdzie to nawet wilk w lesie nie pokusi się na moje chude aczkolwiek twarde i zdrowe kości), kilka stresujących wyników badań, mnóstwo płaczu, krzyków i bólu oraz kilka pomniejszych „atrakcji”, ale powolutku wychodzimy na prostą. Mam nadzieję, bo idzie jesień, wieczory są już takie długie, zimne i same w sobie wystarczająco przygnębiające. Płynie z nich nostalgiczna melodia żegnająca lato i zapowiadająca zimę. Słyszycie ją?


Ja słyszę na swoich spacerach o zmroku, gdy osobiste iskierki Pazura śpią i nie zagrażają kolejnym pożarem. Nie narzekam. Chociaż wolę wędrówki letnimi popołudniami czy wieczorami, te jesienne, o dziwo, wprawiają mnie w dobry nastrój. Noc przymyka oko na wiele rzeczy, których wstydzimy się czy obawiamy pokazać w pełnym słońcu. Wieczorny marszobieg (wciąż mam zabroniony powrót do biegania) rozluźnia mnie i dobija ostatni gwóźdź do zdrowotnej trumny, ale nie mówcie o tym mojemu mężowi 😉 Kilka razy odcięło mi prąd i poraziło serce, każąc poważnie rozważyć opcję przenocowania w lesie, jednak zdecydowana większość moich wypadów to upragniona chwila dla mnie. Jedni lubią długą kąpiel w wannie, leżakowanie przy muzyce czy ulubionym serialu, ja skaczę w ciemność nocy. Spaceruję, czy też pędzę, jak miłośnik ryb na wyprzedaży karpia w Lidlu, ale też słucham muzyki, śpiewam, a nawet tańczę! (Odkryłam w swoich biodrach spory potencjał taneczny. Gdyby ktoś zobaczył te kocie ruchy… :D)

A kiedy mogę zabieram na swój spacer, któreś z przyjaciół, niestety tylko telefonicznie. Mówiłam Wam, jak bardzo jestem wdzięczna za tę garstkę uparciuchów? Kto mnie zna, wie, że wzbudzam paletę emocji, ale jeśli pokocham to całym sercem, które jestem gotowa oddać bliskiej osobie na dłoni i wybaczyć wiele. Wściekam się równie mocno, chociaż w ostateczności, a gdy się mnie zrani wiele razy, mimo kolejnych szans i odepchnie, nie ma co do mnie wracać, o ile nie potrzebuje się mojej pomocy czy wsparcia (pomocy, wsparcia czy troski nie potrafię odmówić). Tak więc garstka, ale mi zdecydowanie wystarcza. I tak sobie z nimi rozmawiamy, dają mi się wygadać ( a ostatnio tego potrzebowałam), czy wręcz ciągną mnie za język, rozśmieszają do łez, a przy tym na koniec zawsze słyszę, że jestem niesamowita, silna i mądra. Ostatnio nawet przyjaciel dwukrotnie stwierdził, że dobrze, że mnie ma. Jest szczęściarzem! Słodziaki i lizusy:)) Niewyspana matka dwóch żywiołów, z poziomem samokrytyki sięgającym szczytów Alp czasem naprawdę tego potrzebuje (no dobrze częściej niż czasem:) ), ale kto tak nie ma?

Spacery, wędrówki, marszobiegi! Polecam. Chłodne powietrze potrafi być przyjemne o ile się odpowiednio ubrać i dostosować tempo do prędkości wiatru. Pisząc Wam ten post mrożę łapki i chudy tyłek nad swoim bajoreczkiem. Wiatr targa mi włosy i dudni w uszach, wrony latają nade mną, jak sępy, które zwęszyły padlinę (spokojnie jeszcze się nie rozkładam) i tym razem nie goni mnie burza, ale noc.

Mój Boże, jak szybko przychodzi ciemność! Może poczuła moją obecność i chce wyssać ze mnie resztki światła? A może osobiście chce przyjąć ofiarę, z którą przybywam? Przecież nigdy nie przychodzę z pustymi rękami, czy też sercem. Chciałabym zostawić tu dzisiaj wszystko, co mnie przytłacza. Człowieka, który zawiódł po raz kolejny i udaje, że nie wie o co chodzi (albo nie wie, co też przynosi mi poważne rozczarowanie), czekającą mnie potyczkę prawną, te niewyspane noce, wciąż kiepską kondycję oraz samokrytykę, która z jednej strony pozwala być lepszą, ale z drugiej sprawia, że nigdy nie jestem z siebie w pełni zadowolona i często daję niewdzięcznemu światu zbyt wiele. Najchętniej wskoczyłabym do tej wody i utopiła to wszystko. Brzmi trochę samobójczo, ale może właśnie takie ma być. Samobójstwo niechcianych myśli, emocji, ciemności. Czasem trzeba zabić w sobie tęsknotę, ból, niektóre pragnienia i projekcje i czystym wyjść w przyszłość. Zostawić za sobą ciemny długi tunel i śmignąć gładką ekspresówką przed siebie.

Wróciłam do domu drogą, którą tego roku przemierzyłam chyba ze sto razy (dosłownie). Wiatr zdawał się przybrać na sile, noc zlała się w jedno z sylwetkami drzew i wysokimi trawami pól (cienie igrają wtedy z wyobraźnią próbując przyprawić serce o zawał ze strachu, zwłaszcza po przygodach z dzikami i rzekomymi wilkami na Mazurach), a tuż nade mną kołowało stado kaczek. Ta sama droga, inna pora roku, inna samotność, bogatsze portfolio doświadczenia, inne odczucia. Wróciłam do domu naładowana, mimo, że nie zobaczyłam, ani promienia słońca. Żadna kąpiel nie zadziała na mnie w ten sposób. Może na starość:)

A Wy, jakie drogi pokonaliście w ostatnich miesiącach?

Dzisiaj zostawiam Wam coś dodatkowo: w kategorii Między słowami znajdziecie opowiadanie, które napisałam mniej więcej rok temu. Ach te sentymenty, gdybym mogła cofnąć się o rok wiele zrobiłabym inaczej…
Spójrzcie na to opowiadanie szerzej. Jest bardzo metaforyczne. Zobaczcie piękna kobietę, jako duszę, dach jako życiową przepaść, w którą nie chciała skoczyć za innymi, a przepaść świata, jako miejsce, które nie do końca lubi wojowników życia, codzienności i powszechnych nurtów.
To trochę taki damski Kordian.

Zostawiam Wam kilka zdjęć i oczywiście utwór. Świetnie się przy nim tańczy;) Niech w radości z życia nie przeszkadza Wam nostalgia (mi czasem robi takiego psikusa i ciężko z tym walczyć). I oczywiście, jak zawsze życzę Wam, abyście nie tracili czasu, nie dotykali dna. Dbajcie, walczcie i korzystajcie, a gdy to nic nie daje, pozwólcie, aby zawód i rozczarowanie utopiły się w ciemnych bajorkach i łapcie lepszą przyszłość.