Szczęście to radość z nowego dnia, bezchmurne niebo w południe i słowo „kocham” na dobranoc
A kiedyś przyjdzie także po mnie zegarmistrzostwo światła purpurowy
By mi zabeltac błękit w głowie
To będę jasny i gotowy
Och! Mi już zabełtał w głowie całkowicie!
Witajcie,
w kolejnym roku, chociaż w moim sercu i umyśle wciąż funkcjonuje 2023 r. Też tak macie co? Jak ktoś pyta Was o datę wpisujecie 2023 r., albo gdy myślicie co musicie jeszcze w tym roku, w tym, czyli w tamtym. 🤦
Totalny obłęd!
I tylko te coraz dłuższe dni sprawiają, że coś mi świta w zziębniętym umyśle i jest to nadzieja. Nie lubię ciemności w dzień, więc teraz jest mi nieco lepiej.
U mnie bez większych zmian, czyli zmiany dzieją się niemal w każdej godzinie mojego nowego życia;). Czasem nad nimi nie nadążam. Ostatnio mam taki okres, że zakopałabym się najchętniej w kołdrach i miękkich kocykach i trwała. Chyba się nieco przemęczyłam, ale co z tego. Skoro tam z tyłu, w szanownym kuperku, wciąż trybiki napędzają moje perpetuum. Więc działam chociaż trochę na mniejszych obrotach.
Zakończenie roku miałam naprawdę dobre, nawet bardzo dobre, a wyjeżdżałam ze swoich Mazur pełna wątpliwości i tęsknoty za domem, który dopiero co opuszciłam. Tyle, że Lublin powitał mnie jeszcze większym szaleństwem, więc szybko zapomniałam o troskach płynąc z falą. Falą przyjaźni, życzliwości, śmiechu i miłości.
Już przed Wigilia wyskoczyłam nocą do przyjaciółki na chwilę, która skończyła się powrotem do domu o 2 nad ranem🤣, a zatem w dzień swoich kolejnych urodzin. A że lubię urodziny, to chętnie nie przespałam tej nocy. To był naprawdę dobry początek urodzinowego dnia. Tak! Lubię urodziny, ale dopiero od niedawna i to dlatego, że jestem już tak stara, iż ciągle zapominam, która cyferka się zmienia na moim życiowym cyferblacie. O ile Teściowa tego nie wypomni na torcie urodzinowym🤪
Rano ruszyłam w wir świątecznych przygotowań, ale powiem Wam, że w tym roku z większym luzem (o ile można tak powiedzieć mając dzieci w domu, patroszaąc rybę, sprzątając i kręcąc sernik z brzoskwiniami ;). Dzieci wyrzuciłam na zaśnieżony taras z łopatą do odśnieżania i dwiema miskami, męża zatrudniłam do potajemnego pakowania prezentów, a sama skończyłam pieczenie, smażenie i łączenie. Sporo udało mi się zrobić dzień wcześniej, więc już ok. 13:00 miałam ogarnięta kuchnie. I wiecie co zrobiłam? Zarządziłam urodzinowa kąpiel z bąbelkami dla solenizantki!
Nie przepadam za długimi kąpielami ( może 2 razy do roku moczę się w wannie), ale w ten dzień to był strzał w dziesiątkę. Oddychałam, grzałam się i czytałam życzenia, które jak co roku spływały do mnie od rana. Kocham te wszystkie życzliwości, mam wtedy wrażenie, że jestem naprawdę wyjątkową osobą, a przecież o to chodzi w urodziny.
A więc Wigilia była dość męcząca, ale zawsze tak jest i zdążyłam to już polubić. Na wariackich papierach, jak codziennie u Pazura, ale jednak wyjątkowo. A potem to już wiecie sami jak jest: z górki. Spotkania, konsumpcja, spotkania, konsumpcja, telewizja (w ramach buntu przeciwko Kevinowi obejrzeliśmy polski serial „Morderczynie” polecam). Śpiewałam, tańczyłam trochę ze swoimi wilczkami, polatałam za nimi i w konsekwencji nawet się szczególnie nie najadłam. I nie wiem jak u Was, ale w Lublinie padał DESZCZ przez dwa dni świąt niemal bez przerwy. Jeszcze w Wigilię, po tej kąpieli zdążyłam ulepić dzieciom bałwanka i porzucać w nie śnieżkami, ale już wieczorem po śniegu nie było śladu, za to wszędzie szaro i błotniście:( Pod tym względem to nie były wymarzone święta, ale nie można mieć wszystkiego;)
Po świętach to już nawet nie pamiętam:) Tyle się działo. Byliśmy na urodzinach szwagierki, spotkałam się z przyjaciółkami i znowu zasiedziałam do trzeciej nad ranem, a przed wyjazdem w piątek to już zaszaleliśmy w większym gronie. Było świetnie! Ale dość męcząco. W końcu licznik mi się przestawił rok do przodu, a tu w przeciągu tygodnia zarwałam co najmniej trzy noce i ta najbardziej imprezowa w roku była przede mną.
Nie będę Wam mówić o swoich wątpliwościach, obawach i wewnętrznych rozterkach końcoworocznych. Za to powiem że Sylwestra spędziliśmy pod Białymstokiem, po drodze nawiedzając moje ulubione ciocie w Puszczy i robiąc im zamieszanie z dwójką dzieciaków wśród dosłownie gromady psów, z których każdy chciał być pogłaskany i polizany. Sylwester był domówkowy, ale wyjątkowy, bo z wyjątkowymi ludźmi. I nawet nasze najstarsze dzieci, które różnią dosłownie trzy dni bawiły się do drugiej w nocy, a dorośli cóż… To był ciężki noworoczny poranek. I nie chodzi o negatywne skutki upojenia alkoholowego, bo naprawdę było kulturalnie.
Ale pójście spać blisko piąta rano. Litości! Przyznaję się publicznie i bez bicia: jestem stara 🤭🤦.
W Nowy Rok wyciągnęłam wszystkich na spacer po lesie. No co?! Musiałam:D Wracaliśmy w mokrym śniegu ( jakieś dwa kilometry niosłam swoje młodsze na rękach-a miałam mieć odpoczynek od treningów) i przemoczeni. A potem było coraz gorzej. Ulice zaśnieżone i śliskie, biały puch sypał nam w samochodową twarz, a dzieci usnęły zaraz po wsadzeniu ich w foteliki:)) oczywiście w domu zasypiały później kilka godzin.
Tak więc przywieźliśmy na Mazury śnieg. I mróz. Ten mróz najgorszy. Nie cierpię dziada. To kolejna rzecz która zmienia mi się na starość. No dobra przesadziłam z tą starością;)) Szczerze to chyba nigdy nie czułam się tak w porządku. Do tego dobrze, jeszcze mi brakuje, o super ciągle walczę, ale jest w porządku. Dużo pracy kosztowało i kosztuje mnie to, aby myśleć o sobie, jako o pięknej, wartościowej kobiecie, aczkolwiek nieco ekscentrycznej i mocno porąbanej. Ale to swoje szaleństwo też uczę się doceniać, a nie nim gardzić. To niezła orka na ugorze, ale dziś jako niemal 35 letnia kobieta jestem w stanie powiedzieć o sobie, że jestem wyjątkowa:) To takie połączenie tego, co powyżej. Mam nadzieję, że i Ty mój czytelniku i moja czytelniczko macie w sobie to poczucie własnej wartości. A uwierzcie mi, że ona w Was jest!
Żeby nie było tak słodko styczeń rzucił się na mnie jak wygłodniały, dziki zwierz. Wgryzł się we mnie kolejnymi wyzwaniami, smutkami oraz problemami. Ale jeszcze mnie nie skonsumował, więc zobaczymy za kilka tygodni kto kim zapełnił brzuch. Z kolei wraz z końcem lutego mam dwie sesje egzaminacyjne do ogarnięcia, obowiązkowe praktyki, diagnozę neuropsychologiczną, papierologię budowlaną, książkę która czeka na zakończenie i garść książek do przeczytania. Już nie wspominając o tym, co dzieje się w moim życiu na co dzień. A to tylko część tego, co mnie czeka, a zatem apeluje do swojej starości: zaczekaj jeszcze! I do swojej wewnętrznej Pazurowej: bądź dzielna Kobieto!
A na koniec powiem Wam coś na przekór, jak zwykle. Dbajcie o siebie. Szukajcie w tym codziennym pędzie przestrzeni na głęboki oddech, na rozmowę z samym sobą, na bycie ze swoimi emocjami. Obserwuję wokół tylu ludzi, którzy są przesiąknięci żalem, rozgoryczeni, nieświadomi samych siebie, bo wszelkie przejawy własnych myśli, uczuć, pragnień gaszą w zarodku albo tłumią wpychając w czeluści samoświadomości.
Jak można kochać dobrze i szczerze innych, gdy traktuje się siebie w taki sposób?
Jak można zrozumieć drugiego człowieka, gdy nie chce się zrozumieć siebie?
Jak można słuchać i usłyszeć żonę, przyjaciółkę, brata czy dziecko, gdy zagłusza się własny głos krzyczący o uwagę, audiencję, akceptację?
A no nie można. Bo albo zepchnie się wszystko co nasze na dno serca, w najgłębszą szufladę pancernego sejfu, zapieczętowując ją żelaznym łańcuchem, podwójnym spawem i kilkoma kłódkami, i będzie się żyć dla wszystkich wokół tylko nie dla siebie. Albo będzie się jak człowiek z DID (to takie niezwykle ciekawe zaburzenie osobowości polegające na wytworzeniu się dodatkowych osobowości – minimum dwie osoby w jednym ciele) i będzie się przeżywało ciągły dysonans, lęk, osaczenie, poczucie bycia kimś innym… W obu przypadkach prędzej czy później poczuje się niesamowite cierpienie, niemoc i bezsens.
To tak, jakby się szło po rozżarzonych węglach palących stopy raniąc siebie, ale i innych, mimo, że kilka kroków obok ciągnie się łagodniejsza trasa. To tak, jakby spędzać swoje życie w odosobnieniu od siebie samego.
Więc dlaczego Ty nie chcesz być dla siebie ważnym?
Życzę Wam mnóstwa samozrozumienia oraz pokory, odwagi do stanięcia przed lustrem własnego życia i siły, aby przestawić często zardzewiałą kierownicę swojego perpetuum mobile na inne tory.
Kochajcie siebie szczerze i z czułością, aby móc kochać innych, aby móc kochać świat i ten nasz świat zmieniać.
Uśmiecham się do Was i ściskam mocno.
Szczęśliwości!
Wysyłam, jak zawsze trochę zdjęć z moich Mazur, z wypadu do Puszczy, z mojej dzisiejszej jazdy na łyżwach pośród lasu i ze świątecznego okresu. Zobaczcie, że żyję i jestem, chociaż czas mógłby się wydłużyć, siły zwiększyć, a Pazurowa gdzieś wyjechać:)
Łapcie też oczywiście coś do posłuchania, jak zawsze w temacie:) Nie bój się żyć mocno! Płacz i śmiej się głośno i zobacz kim naprawdę jesteś!
Adieu!