Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić
Możliwe, że będziesz musiała stoczyć więcej niż jedną bitwę, by odnieść zwycięstwo
Witajcie.
Pazur z Mazur wrócił na swoje miejsce. Puszcza jest cudowna, nawet gdy próbuje się w niej nie zejść z tego świata po jakimś kosmicznym tygodniu (a w zasadzie kolejnym miesiącu nie z tego świata).
Niestety na spacer wyrwałam się tylko na chwilę, bo myśliwi zrobili sobie nagonkę z psami (nie cierpię strzelających drani), a pogoda się popsuła (nie lubię też takiej chlapy, roztopiony śnieg, błoto, wilgoć osadzająca się na skórze), jednak udało mi się nieco uspokoić nerwy, a było cholernie ciężko. Byłam też na krótkim spacerze w nocy, a one są tu jeszcze cichsze i spokojniejsze, przy okazji przywiozłam taczkę drzewa do piecyka (przecież nie umiem zbyt długo tkwić w bezruchu). Spędziłam, więc w środku lasu kilka dni, żeby zdobyć się na odwagę powrotu sama samochodem, bo mój organizm był bliski totalnego odmówienia posłuszeństwa. Traciłam kontrolę nad swoim statkiem i musiałam ją jakoś odzyskać na tyle, aby skontrolować to, co się dzieje na drodze.
Mówiłam Wam, że tu gdzie się zatrzymuję jest mnóstwo psów? Hawańczyki, owczarek podhalański, briardy i niemal wszystkie tym razem wpychaly mi się na kolana. Jakby czuły mój kiepski stan i próbowały pocieszyć. Nawet owczarek, który zwykle pilnował mnie jako obcego (to są takie zwierzęta, że przy nich nie wolno robić nic na co nie pozwalają) tym razem podstawiał łeb, patrzył na mnie swoimi wielkimi ślepiami, a nawet usiadł obok i się przytulił. Gdyby wszyscy ludzie mieli tyle wrażliwości, jakiegoś instynktu i ludzkich odruchów..
Muszę Wam się przyznać, że w połowie drogi zaczęły się kłopoty. Jakby w miarę oddalenia od puszczy i zbliżania się do domu opuszczały mnie resztki sił (nie będę wnikać w szczegóły ale było naprawdę niebezpiecznie), a gdy dotarłam, rozpakowałam się i ogarnęłam obowiązki po prostu mnie odcięło. Nie wiem czy można to rozpatrywać jako utratę przytomności, ale na pewno gdybym nie dotarła do łóżka w odpowiedniej chwili, dzień skończyłby się w nieco bardziej spektakularny sposób. Oczywiście tylko na chwilę, więc spokojnie nic się nie stało. Wydaje się, że jestem nie do zdarcia.
Nikomu nie życzę takiego emocjonalnego blendowania. Nie czuję się przez to silniejsza, chociaż wielu tak mnie widzi… Czuję wyszarpane nerwy, spopielone siły i nadzieję, która skleja to wszystko w jako taką całość. Ona z kolei rodzi się z miłości nie pozwalającej się poddać.
Kobiety to silne bestie. Dbajcie o nie, bo wydają się mieć szczególne znaczenie w budowaniu świata. Widziałam heroski na szpitalnym korytarzu, które są w stanie znieść dla swoich dzieci wszystko. Pracowałam z pasjonatkami czyniącymi ze swojej pracy coś znaczącego i pięknego. Pomagałam w wolontariacie z kobietami o sercach przepełnionych miłością, gotowych się nią dzielić z innymi. Widziałam, jak upadają i powstają, ile niosą na barkach niemal nosami dotykając ziemi, a jednak pozostając nieugięte. Słyszałam waleczne krzyki ich serc pojedynkujących się ze złem i rozpaczą.
Owszem spotkałam też ich zaprzeczenia, jednak naprawdę jest w nas niezwykła siła. Drzemie na dnie duszy, gotowa się uaktywnić, gdy przyjdzie pora. Warto o tym pamiętać, zanim się zacznie igrać z ogniem:)
Ale zapachniało postulatem zagorzałej feministki:) Nic z tych rzeczy. Lubię mężczyzn i to bardzo. Właśnie przedświątecznie pracuję z jednym z nich, więc zaraz koniec przerwy, które niestety jestem zmuszona robić, a wieczorem wymykam się na spacer pogadać z przyjacielem. Po prostu dzisiaj o kobietach, bo ostatnio mam głównie z nimi do czynienia.
A zatem podsumowując moją niemal tygodniową podróż. Pomijając stres, napięcie, zmartwienia i konieczność obcowania z bólem, dotykania smutku, wdychania go wraz z powietrzem, poczułam na sobie tchnienie puszczy, jeszcze niepewny uścisk lodowatej zimy, pocałunek ciszy złożony na delikatnej tkance serca. Odbyłam długą podróż wśród śniegu, jeden odcinek nawet płynęłam autem po lodzie, z pasażerką, którą musiałam w pewnym momencie zabawiać śpiewem i innymi odgłosami. Schudłam kolejny kilogram, ( niewiele brakuje do czwórki z przodu i to bez drakońskiej diety). Mój mózg przestał wysyłać sygnały o głodzie i dopóki ktoś nie postawi przede mną pełnego talerza zapominam, że nie jadłam cały dzień. Przegadałam godziny w doborowym towarzystwie, już Wam mówiłam, że Ciocie z puszczy są świetnymi towarzyszkami rozmów, i wróciłam mierzyć się z kolejnymi punktami na mojej niekończącej się ostatnio liście pilnych spraw i problemów.
Niedawno mówiłam swojemu organizmowi, aby wytrzymał do końca listopada, potem wszystko tak się spieprzyło, że aby do końca roku, teraz jestem już całkowitą realistką i daję sobie większe widełki. Tak więc, aby do wiosny!
Już nie mogę się doczekać. Planuję w głowie wyjazd na Lubelszczyznę i powrót do zwiedzania Mazur. Będę mogła dać Wam odpocząć od metafizycznych wędrówek śladami mojego pokręconego umysłu i wilczej duszy i przedstawić Bakałarzewo, Ryn, Olecko, Puszczę Romnicką i może wiele więcej. Oby tylko zdrowie na to pozwoliło. Chciałabym też wybrać się w jakąś trasę rowerową. Och, planów mam sporo na ten wiosenno-letni czas. Trzymajcie kciuki :))
Jak zawsze kilka zdjęć z pięknej puszczy. Przedstawiam Wam mojego ulubionego niedźwiedzia polarnego. Oto Dama. Dama do tej pory obserwowała mnie zza szklanych drzwi i witała ostrzegawczym warczeniem. Dama teraz wtulała się w moje stopy, kładła swoje niedźwiedzie łapy na moje uda, podstawiała łeb do drapania i spoglądała na mnie smutnymi, współczującymi oczami. Przedstawiam Wam również dzięcioła, który obserwował mnie zza okna, już na Mazurach. Uwielbiam te cuda natury. A wieczorem, gdy sen zmorzy mą laleczkę (a nawet dwie) spróbuję znaleźć siły na spacer. Mazury są dzisiaj mgliste, śnieżne i mroźne i niemal wołają mnie stęsknionym głosem.
Zostawiam Wam oczywiście utwór o domu, bo dobrze jest mieć gdzie wracać. Oby Wasze najpiękniejsze plany miały szanse zostać zrealizowane. Byście mogli znaleźć swoje miejsce i swoją bratnią duszę, z którą będziecie chcieli się zestarzeć.
Adieu!