Byłeś mimo nadmiernej
zbyt nieobecności
istniałeś
z krwi i kości
zbudowany
Drobne dłonie
kreśliły słowa
regularnie
na nowo i od nowa
w listy układane
do ukochanych
Po długich latach
wracałeś
do starych dobrych
czasów
do chabrów modrych
czerwonych maków
zielonych lasów
Cieszyłam się że jesteś
i listy niepotrzebne
nareszcie
cuda zbędne
a z tobą
mogłam wszystko
Istnieliśmy świadomie
znaliśmy też ryzyko
więzi
pobladłą muzyką
nadziei
szedłeś w życie
A potem jak piorun
wchłonęła Cię ziemia
gwałtownie
okrutna chemia
bawi się teraz
Twoimi szczątkami
bezwstydna
Brakuje mi burzy
wciąż czekam
na grom
jasnego nieba dotykam
palcami wyobraźni
Ciebie
Czasami spoglądam
na stare fotografie
zbyt rzadko
nie potrafię
zmusić się na torturę
świadomości
że to życie tutaj
było inne
Pustka w sercu
chłonie wtedy wszystko
co dobre
trawi duszę i ciało
jestem egoistką
miłości wciąż mi mało