Bo kiedy człowiek jest zakochany, świat jest jaśniejszy. Bardziej słoneczny.
Jest cisza biała – śnieg świecący w słońcu
Cisza zielona w głębi starych parków
Jest cisza czarna kiedy noc się nie kończy
Cisza czerwona – w głębi ciała…
Witajcie!
Spieszę z nowiną krzyczącą na cały świat, że Pazurowa się zabujała. Zakochałam się! Nigdy nie przypuszczałam, że w tym wieku wpadnę, jak muszka w pajęczą sieć: piękną i zapowiadającą zgubę jednocześnie, ale tak właśnie się stało. Wchłonęłam zauroczenie jak gąbka pozwalając, aby wypełniło wszystkie pory mojego serca. Jasna cholera! Okazało się, że jest w nim miejsce na coś ponad mazurskie lasy i jeziora. Rozumiecie w jakim jestem oszołomieniu?
Pomorze. Oto sprawca mojego zatracenia. Woliński Park Narodowy dopełnia ten miłosny trójkąt, czy też czworokąt biorąc pod uwagę Krainę Wielkich Jezior. Jestem totalnie zauroczona, oszołomiona, zachwycona i… wykończona..
Ale od początku. Wróciłam z wyprawy szlakami Zachodniego Wybrzeża (ponoć brzmi to amerykańsko, ale jeśli dzięki temu brzmi dumnie niech tak będzie). Podróż powrotna była jak przeprawa pieszo przez pustynie Gobi i to z wielbłądem na grzbiecie, a wszystko za sprawą nagle niewygodnego fotela samochodowego (kto ma dzieci ten jest w stanie to zrozumieć). Jechaliśmy ponad 10 h, nocą, podczas których zmrużyłam oczy raptem na kilkanaście minut. Stawałam w samochodzie podczas jazdy, nachylałam się nad tylną kanapę tkwiąc od pasa w dół przy kierowcyna, a od pasa w górę z tyłu (nie, nie jest to żadna wyrafinowana pozycja z kamasutry), odwracałam się setki razy ćwicząc raz jeden bok, raz drugi, wyciągałam też swoje ręce gadżeta (znacie to? Dalej dalej ręce gadżeta! Każda matka to zna z autopsji) i sama nie wiem co jeszcze. A zatem mam za sobą całkowicie nieprzespaną noc. Nie żeby wcześniejsze były wspaniałe, ale przynajmniej kilka godzin udaje mi się odpłynąć w niebyt. Nie tym razem. I teraz zamiast leżeć pod kołderką i śnić piękne sny oczywiście łażę po lesie wśród zgrai krwiożerczych komarów.
Powiem Wam, że opuszczałam Międzyzdroje z odczuwalnym smutkiem i tęsknotą. Co więcej jak na początkową enzymatyczną fazę zakochania przystało obawiałam się, że moje Mazury już nie będą takie same. Niepotrzebnie. Gdy tylko napełniłam płuca tym moim powietrzem pozwalając sercu wtulić się w dawno niewidziane ramiona ogarnął mnie spokój i pewność, że jestem tu gdzie powinnam. Na pewno znacie to uczucie ulgi i spokoju towarzyszące powrotom do domu. Nieważne gdzie byliście i jak wspaniale się bawiliście, gdy postawicie stopy na swojej ziemi czujecie, że to właściwie miejsce. Jakkolwiek współcześnie klaruje się nowy trend cyfrowych nomadów, nasza natura raczej skłania się ku osadnictwu. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej pasuje tu, jak ulał.
Niemniej Pomorze to moja wielka miłość, która na pewno szybko nie da o sobie zapomnieć, o ile w ogóle.
Zatem jestem na Mazurach, jestem w domu, a dom przenika mnie od wewnątrz. I w tym spokojnym chaosie (powroty do domu zawsze wymagają ode mnie kilku godzin porządnego uspokajania tornada i nie mówię tu o dzieciach) zaczynam opisywać Wam moje dwutygodniowe wędrówki. Postaram się w kilku podejściach i jak najbardziej chronologicznie przedstawić miejsca, do których zaciągnęłam rodzinę, a które moim skromnym zdaniem warto zobaczyć.
Jestem pewna, że niektórych z Was przekonam, do zobaczenia tego wszystkiego na własne oczy. Mam dar kuszenia 😉 A zatem zapraszam do wspólnej wędrówki wilczymi śladami, które Pazur odcisnął na tej urokliwej części naszego kraju.
Poprzedniego dnia dotarliśmy tu z Wejherowa (wpis o tym tutaj), zakotwiczyliśmy się w tymczasowym porcie, notabene 100 metrów od tutejszej mariny i rozejrzeliśmy po okolicy. Zaczynamy więc krótką rozgrzewką i odwiedzinami rodziny, do której między innymi tu) przyjechaliśmy. Wizyta na cmentarzu oraz wieczorne odwiedziny poprzedził spacer nad oddalone około 1,5 km od naszej bazy Jeziorko Turkusowe. To miejsce odwiedzę kilkukrotnie, więc bądźcie czujni, musi być piękne.
To tu miała miejsce wspomniana przeze mnie zasadzka, a kolejne podejście przemierzenia szlaku wokół jeziora, tym razem w telefonicznym towarzystwie przyjaciela, skończyło się zawróceniem w połowie drogi. Przyjaciel mi kazał, i oczywiście, że bym go nie posłuchała, ale roztaczała się przede mną gęstą mgłą ciemność lasu, z kiepskim zasięgiem i zbliżającą się umowną godziną ciszy nocnej. A ja bardzo chcę przejść się tym szlakiem bez błądzenia i palpitacji serca oraz żywa, nie jako duch. Chodź z pewnością byłabym najbardziej przyjaznym duchem. Nimfą leśną. Z ciężkim sercem zawróciłam, odkładając tę przygodę na następny raz. No dobrze ostatecznie przekonała mnie uderzająca z głośnym hukiem spadająca z drzewa szyszka. Tuż za moimi plecami. W ciemności! W środku otaczającego zewsząd lasu, w którym kilka dni wcześniej śledziło mnie trzech Arabów! Przez chwilę musiałam szukać w piersi własnego serca!
A zatem Jezioro Turkusowe na Wyspie Wolin. Otoczone lasem, tworzy kryptodepresję o głębokości 18,6 m p. p. m., a swoją sławę zawdzięcza niezwykłej turkusowo zielonej barwie wody. Wspaniale się to ogląda, widok zapiera dech w piersiach, po prostu patrzysz i nie możesz wyjść z podziwu nad pięknem świata!
Oczywiście woda jest tu taka sama, jak w innych jeziorach, jednak Turkusowe powstało na skutek zalania przedwojennej kopalni kredy. Jeszcze do 1954 r. kopalnia była czynna, a gdy zakończono eksploatację wyrobisko zaczęły zalewać wody podskórne oraz deszczowe. W ten sposób zaledwie 6 lat później, w 1960 r. poziom wody zrównał się z poziomem Zalewu Szczecińskiego. To właśnie białe kredowe dno i rozszczepienie światła powoduje niezwykłe zjawisko optyczne w postaci zielonej barwy. Iskrzące na powierzchni światło podsyca kolor nadziei sprawiając, że ma się ochotę w nim wykapać. Jakby z głębokości docierał do serca syreni śpiew wabiący, kuszący, aby dotknąć kolorowej tafli, poczuć na palcach wilgotne wargi Turkusowego cudu natury. Oczywiście jest to zakazane. Wędkować również nie wolno. Tylko przenikac przestrzeń spojrzeniem, a to wcale nie jest mało.
Polecam spacer wokół. Przebiega tu niebieski Szlak Nad Bałtykiem i Zalewem Szczecińskim (tutaj możecie poczytać o nim więcej l). W ogóle polecam to miejsce wszystkim lubiącym wędrować. Wystarczą dobre buty, strój, plecak z prowiantem i można przepaść na całe dnie. I to jest tu cudowne! Dzika, dziewicza natura, mnóstwo szlaków, miejsc na przystanek, wspaniałe punkty widokowe i obiekty do zwiedzania po drodze. Jaram się, gdy tylko to wspominam. Woliński Park Narodowy to raj dla miłośników natury, eden dla wilczej duszy z Mazur.
Wracając do Turkusowego otoczone Wzgórzami Lubińsko-Wapnickimi, gęsto zarośnięte lasem i łąkami, wygląda naprawdę dziko. Na szczycie jednego z tych wzgórz, zwanego Piaskowa Góra, utworzono punkt widokowy. Podobno doskonale widać z niego zarówno jezioro, jak i okoliczne wsie – Lubin i Wapnicę. Niestety z wyżej wspomnianych powodów tam nie dotarłam. Ale nic straconego. Będziemy tam za rok!
Może spotkamy tam Ciebie? Jeśli zobaczysz czteroosobową rodzinę szalonych ludzi koniecznie omiń ich z daleka. Warczą, drapią i gryzą:D Chociaż potrafią też być naprawdę fajni i ciekawi, jeśli masz odwagę się przekonać.
Dziś kończę, bo chcę Wam tu coś zostawić, a ostatnio ciężko mi idzie pisanie. Po prostu brak mi czasu. Wyczekujcie mnie, bo niebawem poprowadzę Was w kolejne miejsca. Sami zobaczcie, że warto.
Łapcie utwór, który przywiozłam ze sobą na starym winylu. Posłuchajcie ciszy, tej obecnej w parkach, lasach i tej będącą muzyką. I oby była ona budująca, uspokajająca i pozwalająca zajrzeć w głąb siebie, a nie ta tęskniąca, wołająca pustką i przenikająca na wskroś serca samotnością.
Adieu!