Ten, kto kocha naprawdę, kocha w milczeniu, uczynkiem, a nie słowami
Im więcej znajdujesz w sobie wewnętrznej siły do tego, żeby sprzeciwiać się złym rzeczom w Twoim życiu, tym ta siła w Tobie coraz bardziej rośnie
Witajcie.
Melduję się grzecznie (powiedzmy). Wciąż chodzę po tym świecie, chociaż zdarza mi się snuć po nim niczym duch. Zanim ktoś mnie zobaczy słychać charakterystyczne szuranie o podłoże ociężałych stóp. Gdybym założyła kapcie (czy też pantofle) można by uznać mnie za udomowioną staruszkę. Nic z tych rzeczy proszę Państwa. Zapieprzam, jak mały samochodzik i to na turbo dieslu. Zaliczam kolejne wizyty, odwiedziłam kilka sklepów ( jak ja nie cierpię chodzić po sklepach), ogarnęłam KILKA spraw. Wyobraźcie sobie, że wymyśliłam kalendarz adwentowy i nie dość, że ślęczałam nad nim kilka dni niemal do północy, to jeszcze teraz muszę pomagać w wykonywaniu świątecznych zadań, i tak np. wczorajsze popołudnie spędziłam na pieczeniu pierników i stemplowaniu ciasteczek, napisałam też list do św. Mikołaja, wyczyściłam buty – na Mazurach prezenty mikołajkowe zostawia się w bucie, a to dopiero początek. Ulubioną kawę piję tak szybko, że niejednokrotnie oparzyłam sobie przełyk, a jem o ile jem, jakbym nie robiła tego co najmniej miesiąc. Chciałabym powiedzieć, że w nocy odpoczywam, ale niezbyt mi to wychodzi (dajcie już spokój z tymi kosmatymi domysłami:)) Oby tylko mój system dowodzenia to udźwignął, bo przecież na tym nie poprzestanę.
Jak tam Wasza zima? Mazury od kilku dni, z małą przerwą na odwilż i wichurę, przykryte są cienką warstwą delikatnego puchu. Udało mi się zabrać dziecko na sanki, chociaż mam wątpliwości co, do tego, kto kogo na nie wyciągnął i zaprząc je do ciągnięcia matki:)) Sama chciała. Ta biała kołderka nastraja mnie świątecznie, bardziej niż obecne w sklepach już ponad miesiąc tematyczne towary, na które do tej pory nie raczyłam nawet spojrzeć (bezczelnie odwracałam wzrok). I to pieczenie pierników, od którego mój kręgosłup nieco krzyczy, (zrobiłam to zaraz po 5-kilometrowym spacerze i stu przysiadach a w międzyczasie wywijałam piruety w rytm świątecznej muzyki). Czuć święta w powietrzu. Pachną pierniczkami, mandarynkami, żywicą zbliżających się do naszych domów świerków, mroźnym powietrzem wilgotnym od wirujących w przestrzeni płatków śniegu i zjeżdżającymi się do domu bliskimi.
Ale do tego tematu jeszcze wrócimy.
W tym tygodniu, z racji tych wszystkich zawirowań i obowiązków, byłam w lesie raz. Dacie wiarę? Jeden długi spacer w przeciągu siedmiu dni. Możecie sobie wyobrazić, że nie było to łatwe. Cóż począć, gdy pogoda, samopoczucie i napięty grafik nie pozwalały się wyrwać nawet na moment.
Dzisiaj nadrobiłam (w zasadzie wczoraj, bo tworzę ten wpis kolejny dzień). Skostniały mi dłonie i stopy mimo, że schowane były w cieplutką otoczkę, wiatr poplątał włosy, a cisza pozwoliła nieco poukładać myśli. Tylko jeden biegacz zaskoczył mnie od tyłu przyspieszając bicie mojego serca. I akurat włączyłam muzykę folgując sobie śpiewem.
W tym mrozie próbowałam ułożyć natłok myśli. Moje leśne kroki błądziły wokół miłości, a w zasadzie to tak rozległe pojęcie, że dotknęłam jedynie pewnego jej aspektu, niezwykłego i niepowtarzalnego. Miłości rodzicielskiej.
Mówi się, że miłość idealna to miłość bezinteresowna, bezwarunkowa, jednak nasz nabyty egoizm powoduje, że zawsze czegoś od niej chcemy. Zrozumienia, akceptacji, bezpieczeństwa, a nader wszystko bycia dla kogoś kimś najważniejszym. Kimś, kogo kocha się mocniej, niż wszystko inne, dla kogo jest się zdolnym do niezwykłych poświęceń, kogo się pożąda, podziwia, słucha, szanuje i za kim się szaleje..
Wszystko się zmienia, gdy trzymamy w ramionach małe istnienie. Nagle niczego nie chcemy. To my pragniemy wszystko dać temu małemu człowiekowi, co więcej czyni nas to szczęśliwymi. Naszym zadaniem jest nauczyć dzieci odpowiedzialności, szacunku, mądrego rozwiązywania problemów i prawdziwej miłości. I ta odpowiedzialność nam nie ciąży, traktujemy ją jako wyzwanie, któremu chcemy podołać.
Są chwile, gdy miłość wylewa się ze mnie strumieniami, udowadniając, że wbrew własnym obawom potrafię ją jeszcze czuć. Nie zatraciłam całkowicie zdolności kochania. Tak, jakby ktoś odkręcił na maksa wszystkie kurki mojego serca. Każda, nawet najciemniejsza jego część, zalana jest miłością i na chwilę przestaje boleć. Nie potrzebuję nic w zamian, nie chcę niczego, bo ta fala zakrywa również wszelkie wewnętrzne braki, wypełnia pustkę. Wystarczy mi jeden uśmiech, a mam ich tysiące (i jak tu nie oszaleć z miłości? ). Jakby cały świat należał do mnie, leżał u mych stóp ciesząc się, że chcę z nim zatańczyć. Jakby cały świat mówił mi kocham Cię! Jesteś najwspanialsza. Wszechświat skupia się w tym jednym istnieniu: słońce uśmiechu, gwiazdy w oczach, deszcz w łzach wydostających się spod chmury powiek… Cały nieogarniony kosmos w moich ramionach. A mam dwa takie istnienia!
I chociaż gdzieś pod skórą czai się strach, lęk o tak wiele rzeczy to jestem szczęściarą, bo te cuda należą do mnie. Bo je współstworzyłam i mają w sobie najlepsze cząstki mnie samej. Jak gdyby ktoś wyrwał ze mnie to, co najlepsze i pomnożył to tworząc stokrotność dobroci, miłości, światła.
Sęk w tym, żeby teraz nie zbrukać tego ciemnością. I żeby nie oszaleć, bo bywa różnie.
Na koniec powiem Wam, że dziś wracając z kolejnej wizyty lekarskiej, na której nie usłyszałam tego, na co liczyłam, pomyślałam, że jednak nie jestem tak silna, jakbym chciała. Czasem jestem tak bliska totalnej rozsypki… A co mają powiedzieć rodzice ciężko chorych dzieci? Mamy jedną taką wojowniczkę w rodzinie, która walczy z nowotworem mózgu już trzy lata. Jestem pełna podziwu dla jej rodziców. Niepewność, strach, ból, tęsknota, żal… Mnóstwo ciężkich emocji.
I znowu patrzę na swój cud na siedzeniu pasażera, wpatrujacy się wielkimi oczami w moją twarz, jakby dostrzegała te kilka bezszelestnie spływających łez; ściskający w swojej łapce mój wielki paluch, nabieram powietrza głęboko w płuca i ruszam stawić czoła kolejnym przeciwnościom z nadzieją, że za horyzontem czeka słońce.
Życzę Wam miłości doskonałej. Cierpliwej, łaskawej, wyrozumiałej, gotowej rzucić się za Wami w ogień zła i nienawiści. Życzę też, abyście doświadczyli miłości wyrozumiałej, tej płynącej z Was samych, tej nie mającej źródła, ani końca i mnożącej się tym bardziej, im więcej jej z siebie dacie.
Och i oczywiście utwór, o miłości i tęsknocie. Obyście nie musieli za nikim tęsknić i abyście słyszeli regularnie, że świat jest lepszy, gdy stąpacie w czyjejś czasoprzestrzeni.
Adieu!