Czuła, że balansuje na granicy życia. Samotność wśród ludzi rozsadzała od środka, odpychając ją i przyciągając jednocześnie do świata, którego zdawała się w ogóle nie rozumieć. Jak można codziennie przetaczać się przez napływający falami tłum i być w nim samotnym? A jednak było to tak bardzo realne, że niemal niedorzeczne. Czuła to w każdej komórce zmęczonego ciała.
Stała na krawędzi przepaści balansując niebezpiecznie na granicy dwóch światów. Tuż za nią rozpościerał się pozornie piękny widok, kusząc najwspanialszymi i najżywszymi krajobrazami, jakie można sobie wyobrazić. Kolory zdawały się tętnić życiem, pulsować niezwykłością i emanować szczęściem. Wystarczyło ich dotknąć, zasmakować i … dać się pochłonąć w całości! Intuicyjnie czuła, że gdy tylko cienka powierzchnia napiętej skóry jej palców zetknie się z tętniącą czerwienią, nasyconą zielenią czy błękitem głębokim, jak ocean, wszystko pryśnie. Pęknie, jak mydlana bańka. Zgaśnie, jakby ktoś przełączył włącznik światła. Wystarczył delikatny dotyk, aby kurtyna opadła odsłaniając przerażające twarze ludzi o przegniłych duszach, wykrzywione w grymasach bólu, nienawiści i rozpaczy. Barwy zgasną przysłonięte niekończącym się cieniem tego, co nieuniknione, jakby ktoś nałożył na nie przeźrocze z zupełnie innym filmem albo zapakował w ciemny, foliowy worek, w jakich chowa się martwe ciała.
Czy tylko jej świat zdawał się tak zgniły i na wpół żywy?
Utkwiła wzrok w czarnej głębi pod stopami, niebezpiecznie balansującymi na krawędzi. Niezgłębiona przestrzeń. Lubiła postrzegać ją jako rozległe pola nowych możliwości, dziewicze tereny przyszłości czekające na podróżnika gotowego je odkryć, odkopać zza grubej warstwy nieznanego. Tyle, że przepaść to zawsze przepaść. Trzeba w nią skoczyć, aby dowiedzieć się co ukrywa, a ona zwyczajnie nie miała odwagi na ten krok. Odwagi i siły, aby jednym cięciem uwolnić się od krępujących ją więzów.
Coś bowiem mocno ściągało ją do świata, który wielokrotnie ją zranił, poniżył i odrzucił, jak obcą tkankę po przeszczepie. Czuła, że wciąż należy do tego organizmu, chociaż nigdy się z nim nie utożsamiała. Obcy na cudzej ziemi. Tym była. Cudzoziemcem. Jakby ktoś wyrwał ją z jej domu, jej czasów i przeniósł kilkadziesiąt lat dalej. Jakby nigdy nie miała prawa zaistnieć i wszelkie próby podporządkowania się zastanej rzeczywistości były z góry skazane na niepowodzenie.
Do końca życia miała pozostać „zbyt” i „nie dość”: Zbyt wrażliwa, zbyt ambitna, zbyt silna i zbyt słaba, zbyt nieodpowiednia… Nie dość dobra, nie dość inteligentna, nie dość piękna, nie dość pewna siebie…
Aby zaistnieć, aby być szczęśliwą, aby żyć..
Mogła tylko walczyć, ale każda kolejna bitwa była coraz bardziej wyczerpująca. Wydzierała z jej serca kawałki mięsa zostawiając szpetne blizny i pustkę palącą skronie, zatruwającą organizm, jak zło, którego doświadczała.
Pustka była najgorsza. Gorsza od nienawiści, gorsza od gniewu i raniących słów, od fałszywych obietnic, nieszczerych gestów i udawanych uśmiechów. Pustka roztaczała się wokół śmiercią wnikającą w nią oparami, tak gęstymi i duszącymi, jakby znajdowała się w środku szczelnie zamkniętej latryny.
Pustka była najgorsza, a z czasem to ona stawała się pusta… Przerażało ją to bardziej niż wpółmartwy świat, w którym coraz trudniej było odnaleźć jakikolwiek ślad nadziei. A przecież było w niej tyle do oddania, tyle do powiedzenia, tylko do pokazania. Czy niewypowiedziane stało się niezaistniałe?
Czy to właśnie strach przed pustką hamował ją przed wyruszeniem w rejs ku przyszłości? Mimo, że od dłuższego czasu przekonywała sama siebie, że tylko na nią ma wpływ… Tylko tabulę rasę jutra mogła zapełnić własną opowieścią. Czy, aby na pewno?
Jakby na potwierdzenie poczuła gwałtowne szarpnięcie do przodu. Przepaść chciała ją wchłonąć. Coś zaciskało się ciasną obręczą na jej talii i ciągnęło ku nieznanemu. Ale jednocześnie druga pętla zaciskała się na jej ramionach ciągnąc do tyłu. Tak było zawsze. Jakby oba wymiary chciały wydusić z niej resztkę życia, przedrzeć na pół chcąc nasycić się chociaż skrawkiem jej marnego istnienia.
Wiatr myśli szalał jej w głowie nie pozwalając dojść do słowa żadnej z wielu rozważanych opcji. Czy w jej sercu było jeszcze coś, o co warto zawalczyć? Do końca istnienia miała zostać łącznikiem tych dwóch przeciwstawnych, niemal wrogich sobie światów? Powiernikiem najmroczniejszych sekretów, workiem treningowym gniewu i niespełnionych ambicji, żelazną skrzynią dla smutków i rozpaczy, które chowano w nią z taką łatwością.
Czy w takim razie mogła mówić, że jest pusta? Może problem tkwił w czymś zgoła innym? Może to ona była rzeką, w której woda podnosiła poziom niebezpiecznie wykraczając poza brzegi? Co jeśli świat potrzebował jej właśnie po to, aby raz na jakiś czas zmyć z siebie ciemny osad kłamstw, pozorów i nienawiści? Zrzucić w jej prądy grubą, niemal skamieniałą warstwę smutku i rozgoryczenia. Zdrapać z siebie wszelki brud i doświadczyć odradzającego chłodu dobra i miłości wnikających przez mury zamkniętych serc? Może miała dawać im coś więcej niż tylko wyszarpane spod klatki żeber skrawki mięsa?
Szarpnięcie. Dwa kroki w tył. Szarpnięcie. Dwa kroki w przód. Balans na krawędzi.
Była naiwną idealistką, frajerką dającą się wykorzystać bezuczuciowym, zimnym pionkom na szachownicy świata, czy kimś o ponadczasowym sercu, nie poddającym się falom nowej rzeczywistości?
Wybierała między zgnilizną i złem, a głęboką niepewnością, na końcu której również mogła czaić się śmierć. Jej śmierć.
Czy właśnie o to chodziło? O wybór między życiem innych, istnieniem w świecie, który to życie z niej wysysał, a całkowitą śmiercią, która zrobiłaby to raz, a dobrze?
Śmierć albo życie.
Być może rozdając fragmenty siebie, biorąc na barki część smutku i ciemności bliskich sobie ludzi, rozdawała iskry, które miały szansę przerodzić się w coś większego. Może w tym wszystkim ona sama też coś zyskuje, tylko musi poczekać, poddać się ciemności, aby na jej końcu odnaleźć światło.
Może taki jest sens?