Najczystsza droga do wszechświata prowadzi przez dziki las.
Ludzie mówią kocham cie, ale tak naprawdę kochają to, jak sami się czują dzięki kochaniu. Albo kochają to co mogą od Ciebie wziąć.
Księżyc zagląda nieśmiało w moje okno, jakby był nocnym kochankiem rzucającym kamykami promieni w oddzielającą nas szybę. Wiatr dmie w mury domu szukając szczeliny, przez którą mógłby przedostać się do środka. A ja wspominając tegoroczne eskapady i tęskniąc za latem siedzę w zapadającej ciszy zastanawiając się czy rano na drzewach będą jeszcze te mieniące się jesiennymi barwami liście czy może znowu świt powita nas drobinkami mrozu osadzającymi się na wciąż pamiętającej lato roślinności…
Witajcie!
Moje podróże ostatnio skurczyły się do marszobiegów między jednym a drugim gabinetem lekarskim (w te kilka miesięcy nadrobiłam lekarskie zaległości z conajmniej dziesięciu lat!), dlatego bywam tu tak rzadko. Jeśli tylko mogę wyrywam się rutynie na spacer, powróciłam też do biegania, chociaż dzisiaj usłyszałam, że zbyt szybko, a czasami, o ile wiatr nie wieje tak, jakby chciał sprzątnąć cały brud świata i porwać go na drugi jego koniec, wyskakuję na spacer o zmierzchu (albo taniec w mroźnym deszczu pod osłoną nocy), gdy ciemność okrywa świat grubą warstwą ciszy i spokoju. Zanoszę w nią nagromadzone emocje, napięcia, smutki, a zabieram odrobinę spokoju.
W tej samotności mogę usłyszeć własne myśli, zobaczyć rzeczywistość nieco z zewnątrz, przyjrzeć się jej dokładniej. Oswoić nieposkromione pragnienia, odłożyć marzenia, pogodzić się z tym, co nieuchronne, na co mimo starań i walki nie mam wpływu. Jednym słowem pozwolić wniknąć w siebie ciemności i zabrać to, co do niej należy. A ona umie się upomnieć o swoje..
Podróże po ciemności mogą mieć różny wymiar. Czasem paraliżują odbierając siły, jakby w atomach ciała zabrakło energii. Chwilowe odcięcie prądu. Mam wtedy wrażenie, jakbym zapadała się w niebyt. Powoli kurczę się w sobie, a moje ciało rozpada się na cząsteczki i stapia z wszechobecnym mrokiem. W jasności zostaje jedna trzecia mnie, w tym świadomość bycia w świecie. Może to kwestia kolejnych kilogramów w dół, a może tego, że zbyt często pozwalam, aby rozerwano mnie na kawałki, jak bochen chleba? Możliwe też, że jakiś inny, lepszy świat, próbuje przeciągnąć mnie na swoją stronę.. Tak czy inaczej przez tę krótką chwilę obcowania z próżnią uzmysławiam sobie o stopniu eksploatacji własnego ciała i duszy. Twoje też tak ma. Każdy z nas potrzebuje osobistego miejsca, sposobu, aby doładować swój licznik prądu… Takiej swoistej recepty na życie.
I myślę sobie, że w tym wszystkim często nie doceniamy siły natury, do której przecież należymy. Tak bardzo próbujemy stopić się z mechanicznym pędem współczesności, że zapominamy o naszych korzeniach. Szukamy spokoju, odżywienia dla naszych obolałych dusz, nie tam, gdzie trzeba. Cierpimy, bo nikt nie potrafi nas zrozumieć, a w rzeczywistości sami nie pojmujemy siebie. Najlepiej zaś usłyszeć siebie pośród natury właśnie, gdzie zagłuszane ja może dojść do głosu. Może drzemie w Tobie wilczyca, rącza łania, dostojny żubr albo groźny niedźwiedź? – i bynajmniej nie mam tu na myśli zamiłowania do miodu czy chmielowego wywaru. Jesteśmy utkani z subtelnych nici wszechświata. Pajęcza przędza natury łączy nasze dusze z otaczającym nas światem i jego złożonością. Warto o tym pamiętać, zanim na dobre damy się pochłonąć nowoczesności i tym, co ze sobą niesie. Równowaga to podstawa wszystkiego, za to skrajności niszczą jakąś część nas samych nie pozwalając osiągnąć prawdziwego szczęścia.
Wiem, brzmi to trochę, jak wykład ekopsychologii, a w najgorszym odbiorze, jako próba zwerbowania zwolenników Grety Thunberg, ale to nie tak. Rzecz w „pono” jak określają to Hawańczycy, a więc w tym, aby rozpoznać, co ze zdobyczy współczesnej cywilizacji nam służy, a co nie, co jest „zrównoważone, dobre, moralne, szczere, słuszne, odpowiedzialnie”. Co jest naszym „pono”.
Zawędrowałam dzisiaj głęboko w metafizykę, ale to dlatego, że jesień daje przestrzeń i sposobność ku różnym refleksjom. Spokojnie, już kończę i tak tworzę tego posta kilka dni mając nadzieję, że zapanowałam nad pewnym chaosem refleksji:)
Na koniec dorzucę do naszego myślowego pieca jeszcze jedno. Tym razem w oparciu o film, który niedawno oglądałam. „Aż do kości” , film o dziewczynie z zaburzeniami odżywiania (gdyby nie kilka różnych wydarzeń zmieniających moje życiowe plany, pewnie pracowałabym teraz z takimi osobami i wiecie co? mogłabym być w tym naprawdę niezła). Oglądając zmagania głównej bohaterki w zrozumieniu siebie, swojej choroby, przeciwstawieniem się jej i zdobyciem się na odwagę, aby żyć w naszym pokręconym świecie, po raz kolejny doszłam do wniosku, że wielu z nas zmaga się z zaburzeniami odżywiania. Nasze serca są na nieustannym głodzie prawdziwej miłości. Torturujemy je restrykcyjnymi dietami, ponieważ łatwiej jest być głodnym niż prawdziwie kochać. A kiedy dopada nas niepohamowany apetyt obżeramy się marnymi zastępnikami, w zasadzie to czym popadnie, aby za chwilę wszystko wyrzygać i spuścić wprost do szamba porażek i niepowodzeń.
Pozostajemy w mroku, pozwalając mu rozdrabniać nas i pożerać, bo boimy się wystawić twarz na słońce, otworzyć serce, przyznać się przed samymi sobą, jak bardzo pragniemy prawdziwej, szczerej, odżywczej miłości. Ukrywamy twarze pod maskami, zagłuszamy wewnętrzny krzyk chaosem rozmów, unikając ciszy i spokoju lasu. I czekamy w tym chłodzie przenikającym do kości, aż ktoś nas ogrzeje.. Czekamy, aż świat się zatrzyma i zauważy, że zostawił nas w tyle ledwo żywych, pod kołami pędzącego pociągu. Ale tak się nie stanie. To Ty musisz wstać i biec ile sił w nogach, aby złapać się ostatniego wagonu kursu w nieznaną przyszłość.. W całości czy części, otoczony przyjaciółmi czy samotny, jeśli chcesz żyć musisz zrobić to sam.
-To nie ma sensu
-Co?
-Nie ma sensu. Nie dowiemy się, czemu żyjemy, czemu…
-Nie pociesza mnie pan.
-Nie mogę. Myślisz, że możesz być bezpieczna? To dziecinne i tchórzliwe. Ta idea nie pozwala ci doświadczyć rzeczy, nawet dobrych.
-Myśli pan, że mi z tym dobrze? Wiem, że jestem popieprzona. Pan ma mnie nauczyć, jak taką nie być.
-Ty wiesz, jak wyzdrowieć. Przestań czekać, aż życie będzie łatwe, liczyć, że ktoś cię uratuje. Nie okłamuj się. Nie zawsze wszystko ma sens. Jesteś twarda. Zmierz się z rzeczywistością, a może przeżyjesz cudowne życie…
-To pańskie słowa mądrości? Miej jaja?
-Tak w skrócie.
Życzę Wam byście mieli jaja, aby kochać i żyć. Aby być szczerymi i prawdziwymi, aby być sobą. Miejcie najgorsze za sobą i pamiętajcie, życie jest tylko jedno warto je przeżyć w pełni i szczęśliwie.
Najważniejsza, jest ta miłość, którą masz!
Adieu!