Była zmęczona…
Każdą sekundę jej życia wypełniała walka i zwyczajnie zaczynało brakować jej sił. Czasami, gdy pokonywała samochodem swoją codzienną trasę, to jakby we śnie. W marazmie przyzwyczajenia wchodziła w zakręty na nieco zbyt ostrym gazie, ścinała ronda, łapała lekkie poślizgi. Czasami migała jej w głowie myśl, niczym krótkie spięcie w żyrandolu, żeby zjechać w bok. Stoczyć się w głęboki rów, staranować barierkę, uderzyć jedno z tych starych drzew wystających po bokach ulic, niczym strażnicy chodników. Aby tylko to zakończyć, to chroniczne zmęczenie serca rozlewające się po ciele i wprawiające umysł w otępienie. Czy ból z odniesionych ran, zapach krwi i ciemność przyniosłyby ukojenie? Czy świat potoczyłby się lepiej?
W takich momentach miała pewność co do jednego. Zbyt często życie przychodziło do niej z ciężarem ponad ludzkie siły, który musiała unieść. I nikt nie pytał czy da sobie radę. Wszyscy brali to za pewnik, a niektórzy na potwierdzenie dokładali jeszce coś od siebie. Skoro już tyle dźwiga dlaczego nie miałaby unieść nieco więcej? Przecież zawsze daje radę..
Tragarz problemów.
Przechowalnia trudnych emocji.
Kontener na odpady duszy.
Tak. Była tym okrutnie zmęczona. Ciągłym skupianiem się na pozytywach, chociażby wokół wszystko się waliło i paliło. Wyszukiwaniem małych radości w codzienności niczym liny wyciągającej z dna studni.. Wygrzebywaniem resztek, aby tylko pożywić czymś duszę.
Jakim cudem, czy raczej przekleństwem, przyciągała do siebie mrok, niczym jakiś magnes? Przynęta dla zła żywiącego się zawartością jej istnienia Była zbyt dobra, zbyt naiwna czy zbyt głupia, aby zdobyć prawdziwe szczęście? A może… za mało doskonała?
Kolejny zakręt, kolejne rondo, kolejna łza rzeźbiąca zmarszczkę w poszarzałej skórze policzka.
Dlaczego miałaby nie odejść? Skoro ciężar miażdżący jej serce ciągnął ją coraz bardziej w dół?
Prawie miała dzisiaj wypadek. Niemal wjechała w tego gościa, który gdy ją zobaczył zmazał z twarzy wyraz wściekłości przybierając współczującą i przerażoną minę.
Chryste!
Jej serce zdawało się na chwilę umrzeć, aby następnie wzbudzić do drżenia wszystkie mięśnie jej napiętego ciała. Nie była w stanie utrzymać nogi na hamulcu wpijając paznokcie w skórę kierownicy. A jednak zareagowała dosyć trzeźwo.
O cholera!
Pomachała przepraszająco do kierowcy. W pewnym momencie myślała, że facet wyjdzie i na nią nawrzeszczy, ale nagle jego twarz złagodniała. Odmachał jej i pozwolił jechać dalej na do widzenia mrugając awaryjnymi.
Co zobaczył w jej burzowych źrenicach? Rozpacz graniczącą z obłędem? Czysty smutek odbierający zmysły? Osamotnienie popychające do szalonych czynów? Zrobiło mu się jej żal czy może się wystraszył?
Odjechała. Ale przez resztę drogi czuła rozpychający się w brzuchu ból, którego źródło tkwiło w sercu. To ono było chore. Bo czuło nie tak jak trzeba. Żywiło wiele uczuć do wszystkich wokół, a tylko sobie ich skąpiło. Bo oddawało się po kawałku nie domagając się niczego w zamian. Jak miała wykrzesać z niego więcej życia skoro pozwoliła pochłaniać go światu bez reszty?
Ponowne spięcie neuronów niemal zmuszało do ostrego skrętu w bok. Wzrok zarejestrował głęboki rów, a potem drzewo, barierkę… potrząsnęła głową rozpędzając kurz złowrogich myśli. Były jak wirusy żywiące się światłem, zakłócające prawidłowe funkcjonowanie organizmu… Niewidoczne, ale obecne i krwiożercze.
Nieobecność. Nienawidziła jej całą sobą. To właśnie ona niszczyła wszystkie najmocniejsze z pozoru relacje. Niczym lodowata morska woda raz za razem uderzającą w skałę rzeźbiąc w niej tunele, aż w końcu twarda góra pęka i rozpada się na kawałki zabierając w głębie wszystko, co na niej zbudowano. Nieobecność jest jak cicha korozja bliskości.
To czułe miejsce miłości.
Nie ma bliskości bez obecności. Od zawsze to wiedziała, dlaczego więc wielu ludzi udaje, że nie zna tej prostej zasady, pozwalając, aby rosnący dystans oddalał ich od siebie, aż do zupełnej obcości?
Machinalnie zebrała luźne loki za ucho. Miała ochotę je ściąć. Denerwowały ją dzisiaj tak, jak jej całe istnienie. On pewnie by nawet nie zauważył. Kiedyś uwielbiał tańczące razem z nią długie pasma włosów. Kiedyś tańczyła.. Dlaczego nie potrafił zrozumieć, że nie można zbudować z kimś jedności nie będąc obecnym w jego życiu?
Był nieobecny..
Była nieobecna, jakby to nie ona prowadziła samochód. Szybowała w przestworzach myśli napływających na jej niebo gęstą chmarą czarnych ptaków. Podarował jej samochód na trzydzieste urodziny. Chciała wierzyć, że to wielki gest miłości, ale był pusty, jak jego serce w stosunku do niej. Jakby wyczerpał przydzielony jej zapas uczuć. Mówił co prawda to magiczne kocham cię, ale równie dobrze mógłby mówić wychodzę do pracy albo kiedy obiad?
Był nieobecny. Czasem wychodził zza zasłony własnych spraw, tego ubranego w kolorowe szaty tłumaczeń egoizmu i próbował nieco dać z siebie, skoro już tyle wziął. Ale to było jak rzucenie psu ochłapu z wykwintnego obiadu, aby tylko się odczepił.
Już dawno przestał próbować być prawdziwie obecny w jej życiu. Oszukiwał sam siebie, że jest inaczej próbującjej wmówić jej dozgonną przyczepność serca. Nie widział, że to tylko ostatnie podrygi martwej miłości, którą daremnie próbują przywrócić do życia defibrylacją czułostek. Nie mógł, a może nie chciał dawać jej się w całości. Nagle pojął przekleństwo bilokacji. A ona nie miała zamiaru zadowalać się ułamkami, nie była matematyczką. Nie była też biedną psiną oddającą serce pierwszemu człowiekowi, który odwiązał ją od drzewa i zabrał na swoją kanapę, wrzucając raz dziennie coś do miski i głaszcząc od czasu do czasu za uchem.
Złość i rozczarowanie naprężyły jej mięśnie do walki. Oddychała ciężko, płytko, jakby gotowała się na ostateczny cios. Nokaut rzeczywistości. Wrzała w niej gorycz i wściekłość, że tak długo odgrywała prostytutkę miłości i to jedną z najtańszych. Głupia! Kurczowo zacisnęła ręce na kierownicy. Prawa stopa niemal dotykała podłogi z każdą sekundą podnosząc wskazówkę prędkościomierza.
Jej nieobecność przeobraziła się w całkowite skupienie na bezcelu. Była, ale już nie działała, istniała na autopilocie.
Błysk światła. Coś strzeliło policzek w jej serce i spojrzała we wsteczne lusterko. Pisk hamujących opon, warkot dławionego silnika i jej cichy jęk rozdzierający ciszę wewnątrz kabiny, jakby kolejne spięcie i nastałe światło okazało wielkość rozgrywającego się dramatu.
Zatrzymała się tuż przed barierka, za którą w ciemności majaczył głęboki dół niczym wykopany dla niej grób. Ale nie była sama. Kurwa! Przecież nie była sama!
Jak mogła o nim zapomnieć?! Na tylnej kanapie w foteliku spało niespełna dwuletnie dziecko nieświadome tego, co działo się w jej głowie. Nieświadome świata kłębiącego się wokół rozpaczą, egoizmem oraz okrucieństwem i tą jaśniejszą stroną, która zdawała się być w odwrocie.
Co się z nią dzieje?
Uspokoiła oddech, otarła łzy bezsilności i zanim ruszyła w dalszą drogę spojrzała na deskę rozdzielczą.
Zegar wskazywał 16:00. Powinien wrócić do domu. Czy od razu znajdzie wiadomość czy dopiero, gdy zaparzy popołudniową herbatę i sprawdzi wszystkie nowe wiadomości na portalach społecznościowych i skrzynkach mailowych? Czy zawarte w niej zdania wzbudzą drgania jego serca czy włoży je między inne kartki skończonych historii?
Już się nie dowie, bo jedyne czego może być pewna to, że nie będzie o nich walczył. Uzna wszystko za skończone i ze swojej pozycji na kanapie poszuka nowych możliwości. Było minęło. Kocha, nie kocha. Ałć to bolało, jak ukłucie komara. Trzeba przyłożyć do rany nową emocję. Takie oto cierpienia młodego (chociaż już raczej starego) Wertera.
Tym razem kontrolując wskazówkę prędkościomierza i co jakiś czas zerkając we wsteczne lusterko na niewinną buźkę myślała, że i tak to ona jest wygrana. Wiezie ze sobą najprawdziwszą miłość. I może nie ochroni jej serca przed złym światem, nie wtuli w silne ramiona otaczając bezpieczeństwem i nie pozwalając wedrzeć się w nią samotności. Może nie obudzi się przy niej nago ze skórą płonącą od dotyku pożądania i zachwytu. Ale ma miłość dozgonną, bezinteresowną i biorącą ją taką, jaka jest z wadami, niedoskonałościami i szaleństwem płynącym we krwi.
Spojrzała na swoje odbicie. Jej blada, okrągła twarz wyglądała, jak pole po bitwie. Zaschnięte łzy znaczyły ścieżki w podkładzie, a pod powiekami drżały kropelki oderwanego od rzęs tuszu. Zupełnie, jakby na płótnie jej skóry, ktoś próbował stworzyć dzieło życia, ale mu nie wyszło. Dobrze, że dziś nie nałożyła szminki. I wtedy w tej burzowej krainie błysnęło światłem. Może nie będzie tak źle. Może tornado przejdzie, a tam gdzie trafią będą w stanie odbudować swój mały świat i będzie on przepełniony obecnością.
Kilkadziesiąt kilometrów za nią, mężczyzna, który miał być miłością jej życia w drżącej dłoni trzymał kartkę z drukarki, na której krzywym pismem (osoba, która ją pisała musiała chyba też płakać bo karta nosiła mokre ślady) napisanych było kilka zdań:
Miałam dzisiaj wypadek. Prawie. Niemal wjechałam w samochód na rondzie. W zasadzie dzieliły mnie od niego milimetry. Jakimś cudem ABS uchronił mnie przed zderzeniem. Byłeś jedną z pierwszych osób, do których chciałam napisać (wiem, że powinieneś być jedyny), ale pomyślałam, że przecież to i tak Cię nie obchodzi. Może i napisałbyś jakieś zdanie wykazujące troskę, aby zaraz poskarżyć się na trudny dzień, samopoczucie i zakończyć to udawaną tęsknotą. I w sumie nie napisałam o tym nikomu. Powiedziałbyś, że sama chowam się w samotność. To mój wybór. A potem dotarło do mnie, że nie chcę takiego związku. Bycia tylko wtedy, gdy mogę coś dać, można mi coś powiedzieć, wyżalić się, wziąć nieco czułości, a potem udawać, że mnie nie ma, jakbyśmy byli kolegami.
Wracając do domu próbowałam nie stracić przytomności za kierownicą, to mi tylko uświadomiło, że nie mam sił na taką przezroczystą relację. Na to, aby znowu kimś się martwić, opiekować, kochać i nie dostawać nic w zamian. Nie mogę jedynie oddawać energii i miłości, bo moje zapasy kurczą się zbyt szybko. Bardzo chciałam Cię kochać, ale równie mocno chciałam czuć się kochana. Mieć świadomość czyjejś obecności w całym moim życiu, w moim istnieniu, we mnie. Ty już od dawna jesteś obok, w bezruchu, nieobecny, zanurzając dłoń w moim sercu, kiedy czegoś z niego potrzebujesz. Nie potrafię tak dłużej. Wybacz.
Będziesz zawsze w moim sercu, czy też moje serce na zawsze zostanie w Tobie.
Bądź szczęśliwy.
Bądź obecny.
Twoja..
Co mógł zrobić? Skoro odeszła, to jej sprawa. Będzie ją kochał w swojej głowie, w pamięci. Dozgonnie, ale na odległość. Taki oto z niego romantyk.
Z uśmiechem żalu nastawił płytę i wsłuchując się w dźwięki muzyki zanucił pod nosem Whish You Were Here oddając ostateczny hołd zakończonej miłości. The end w iście amerykańskim stylu.