-Chcę być pewna!
Krzyknęła wpatrując się w czarną wełnę nieskazitelnie czystej marynarki. Sama ją rano czyściła.
-Jestem ciebie niepewna mój kochany – dodała już spokojniej. – Jakbyś był morskim wiatrem poruszającym falami. A mój statek w nich tonie.
Potrzebuję kogoś, kto mi powie mała i pozwoli mi taką zostać. Kto mnie mocno przytuli i wyszepcze do ucha: jesteś ze mną bezpieczna, nie pozwolę cię skrzywdzić. Jestem blisko, przy tobie. I będzie.
Potrzebuję stałości nieco, bycia kochaną. Czuć się słaba, ale nie gorsza.
Potrzebuję móc w twych objęciach spocząć i w nich trwać całą sobą. Wiedzieć, że taką kochasz mnie i chcesz i pragniesz.
Żebym mogła wyłączyć radar, czujniki oraz alarmy. Rozpuścić się, rozlać, rozłożyć i zostać pomięta, jak nasza pościel, a potem powstać stworzona od nowa przez czyny i słowa miłosne. Żebym mogła w tobie spokojnie zasnąć, uspokoić wszystkie rozdygotane struny dźwięczące we mnie głośno i donośnie.
Chciałabym móc zamknąć oczy przy tobie i wiedzieć, że gdy je otworzę nic się nie zawali, nie spłonę wyrzutami sumienia w piekle zaniedbania i niepewności. Zamknąć oczy. Żebym nie musiała nic widzieć, nie rozglądać się bacznie.
Łzy spływają jej z oczu, które wciąż ma otwarte, wciąż wpatrzone w tę ciemną, męską marynarkę.
-Potrzebuję, aby wreszcie to ktoś obronił mnie przed złem, nienawiścią, zazdrością. Przed tą częścią świata, która gwałci siostrę, niszczy ojca i zabija brata.
Żeby to w końcu przy mnie ktoś czuwał, troszczył się i płakał, kiedy smutek na dnie źrenic zobaczy, gdy wspomnienia usłyszy. I słabości wybaczy.
Żebym nie musiała się spieszyć. Uciekać. Załatwiać. Dzwonić i się wściekać. Na opieszałość, złowrogość i życia niedbałość.
Abym nie musiała się zrywać po pierwszym sygnale budzika. Na znak. Na sygnał. Na alarm. Na niepokojący dźwięk w dziecięcym pokoju, bo może coś złego właśnie z tego wynika. Na wypadek niebezpieczeństwa zrywać się do obrony, do ataku, do ucieczki, jak zając spłoszony.
I gdy świat mi się wali na głowę, żebym nie musiała go trzymać sama, całą sobą i jeszcze dźwigać światy ludzi obok. Byłoby nieco łatwiej.
….
-Słyszysz, słyszysz kochany? Jesteś, a jakby cię nie było. Istniejesz, ale nieobecny, niepewny i niestały. Czasem czuły, zwykle zimny, zdystansowany i opustoszały.
Chcę być pewna, że mogę tu być. W twych ramionach. Dusza drżąca w twoich mocnych dłoniach. Silna, twarda poraniona.
Chcę być pewna, że nikt nie liczy mi czasu. Nie daje mi go na kredyt. Nie nalicza minut płatnych w późniejszym terminie. Oczywiście z odsetkami. Dni rozłożonych w ratach.
Chcę mieć pewność, że to MY nie minie. Nie pryśnie w jednej sekundzie, nie zniknie w godzinie. Nie zlicytuje tego komornik.
Żebym była na stałe. Bez możliwości wypowiedzenia. Zerwania. Odstąpienia. Wydalenia niczym niestrawiona treść pokarmowa.
Nie na okres próbny.
Nie na dwa miesiące.
Nie na rok i miesiąc gratis, z promocją dla stałych klientów. I nie na gorszy dzień. I nie na noc. Ani na dwie. Na życie, na podróż, istnienie, przekleństwo albo zbawienie. Razem.
-Nawet nie wiem czy tu jesteś teraz ze mną, czy się szlajasz myślami z ładniejszymi pannami.
Drżącą dłoń położyła na miękkiej tkaninie, z której zapach proszku i żelazka ciągle płynął.
-Nie chcę zostać na kolacji bez śniadania, ale żebym była na co dzień, ta o której się pamięta. Żebyś przyniósł mi kwiaty nie na związku grób na zmarłych święta. Nie chcę być na telefon, na krótkiego smsa, bo to ta, która rozbawi i nieźle pociesza.
Nie jak zamówienie z dostawą do domu. I nie w biegu. Nie każdemu i nie nikomu. Tobie. Jak najlepszy dar, cud świata w prezencie. Jak dom, samochód, rodzina, praca i wygrana w lotto w złotym brezencie.
I chcę, abyś mnie pragnął jak się pragnie kąpieli zimnej w dzień upalny. Jak się pragnie życia, gdy rak nieuleczalny i skrycia, gdy wiatr wieje halny, a komornik staje się zbyt nachalny. Tak jak ciało chce łóżka, gdy nie spało już długo. Jakbym była oddaną przed rozstaniem przysługą.
Chcę byś pragnął mnie mocno, gdy zachodzi słońce i gdy wstaje rano. Mimo zmarszczek na twarzy, nieumalowanych oczu i tyłka, który więcej waży.
Nie na szybko. Błyskawicznie, z dźwiękiem światła, pluskiem wody dla ochłody. Ogniem drinka. Nie jak złota rybka, pstryknięcie palcami, srebrna drobinka.
Chcę być.
Bez umów. Bez podpisów. Z potrzeby serca, ciała i duszy. Z przeogromnej chęci.
Bo lubisz na mnie patrzeć. Czuć zapach moich włosów, łaskotać w dole brzucha i kochać w cieniu wrzosów. Bo lubisz mnie w swym życiu.
Bo nikt ci tak jak ja w rękach nie wybucha. Nie iskrzy i nie spala jak elektryczna fala bez izolatora. Bo nie chcesz, żebym bała się życia. Żebym wstydziła się siebie w świetle dnia, ukrywając twarz i ciało nieidealne w ciemności. Pod grubą pościelą zakopywała niedoskonałości i wszelkie braki kobiecych krągłości.
Bo nie dopuścisz do mnie więcej wątpliwości. Nie pozwolisz. Obronisz.
Pragnę móc obudzić się w tym samym miejscu. I żebyś nadal był. Żebyś trzymał tak jakbyś nie chciał oddać.
Żeby było mi ciepło..
Chce być pewna, że jesteś tu ze mną..
Że jestem twoja..
Jesteś ze mną?
Jestem twoja?
-Czy już jesteś gotowa?
Spojrzała na idealnie zaprasowane kanty garnituru, nad którym spędziła niemal godzinę. Wisiał na lustrze szafy niczym manekin, z jakim czasem mieszkała i jakim sama się stawała.
Odwróciła twarz ku niemu. Nieco rozpulchnionemu, eleganckiemu z błyskiem w oku nieco przygaszonym, jakby nieobecnym, obcym, oddalonym.
Skinęła głową podając mu ubranie, tak jak daje mu kluczyki do auta, ciało swe i śniadanie.
-Kochanie…
Przygładziła ręką suknię piękną na brzuchu, w którym miało wykiełkować życie, ale w przewrotności swej do tej pory dawało jedynie śmierć. Stanął przy niej przed lustrem, dopełnienie całości. Czarny garnitur z wełny. Czarna suknia z nicości. Resztki łez starła dłonią drżącą od słów w jej głowie, które chciała mu zdradzić, lecz jak miała wyrazić to, co w sercu jej płonie?
-Chciałaś coś mi powiedzieć moja mała ślicznotko?
-Czy ty mnie jeszcze kochasz?
Parsknął śmiechem niedbałym, spojrzał w tą przestrzeń szklaną, w której twarz jej utknęła, jakby była skazaną na lustrzane więzienie.
-Czy mnie kochasz i pragniesz? Czy chcesz być ze mną stale? – ukrywała to drżenie, które tłumiła w ciele. – Nie chcę żyć w niepewności.
-Czy to test twój, wątpliwość, czy to atak zazdrości? Mała – skinął w szklane odbicie – nie mam nic do ukrycia. Gdybym ciebie nie kochał, stała byś tutaj sama. Już się dziś nie wygłupiaj.
I tak poszli do wyjścia.
On z pewnością sukcesu. Ona niepewna życia.