wilczyca wilczyca
sty
07
2023

Niewierność

Nie mogła skupić myśli. Szalały w niej jak stado spłoszonych mew nad wzburzonym sztormem morzem. Chciały się wydostać. Szamotały się w jej głowie raz po raz uderzając wściekle skrzydłami w przestrzeń wspomnień. Nie mogła tak funkcjonować. Chciała krzyczeć, płakać i śmiać się jednocześnie. Zamiast tego tkwiła bez ruchu nieobecna w świecie. Jakby zawisła gdzieś pomiędzy tym, co materialne, a tym co duchowe. Światem zewnętrznym i wewnętrznym. Nie było jej w żadnym z nich. Zdrętwiała od otaczającego chłodu samotności unosiła się gdzieś pomiędzy.

Niewolnik własnego umysłu i duszy.

Chryste! Niech się to już skończy. Dłużej tego nie wytrzyma. Coś w niej rosło pożerając ją niczym korniki wgryzające się w esencję drzewa.

-Kochanie?

Gdzieś w oddali usłyszała znajomy głos. Brzmiał ciepło i łagodnie, a mimo to niepokój łaskotał jej serce, gdy go słyszała. Jakby nie powinno go tu być.

-Gdzie jesteś ślicznotko?

Serce ruszyło ze startu i z każdą sekundą nabierało prędkości.

-Wróć do mnie. Mam ochotę cię schrupać.

Otworzyła oczy bojąc się tego, co nimi zobaczy. Przez krótką chwilę pomyślała, że może lepiej, aby nie zobaczyła nic. Ale widziała i to dobrze mimo wyschniętych soczewek kontaktowych, które sprawiały wrażenie jakby ktoś sypnął jej piachem w oczy. Nigdy nie zapomina ich zdjąć. Co zmieniło się tym razem?

On. Ten głos sprawiający, że jej serce zbaczało z właściwego toru. Jakby na potwierdzenie poczuła jak czyjaś dłoń ściąga z niej prześcieradło, a potem dotyka jej nagiego ramienia. Gęsia skórka pokryła całe ciało odsłonięte teraz na widok pożądliwych oczu. I palców, które delikatnie sunęły wzdłuż kręgosłupa ku pośladkom. Leżała na boku, więc nie mógł widzieć jej twarzy, na której odbywał się koncert wątpliwości w akompaniamencie mocnych brzmień podniecenia.

-Jesteś taka piękna.

Szeptem wniknął w nią niczym poranna mgła niosąca ze sobą resztę nocy i namiastkę wstającego dnia. Była w niej noc, mroczna i głęboka jak wnętrze ziemi, w którym upatrywano istnienia piekła. Ale było w niej też światło tak jasne, że potrafiło oślepić bezczelnie patrzących się pod słońce.


-Słońce. Moje osobiste słońce.


Gorący oddech musnął ją w kark stawiając na baczność wszystkie włoski. Gdy tak badał ją palcami delikatnie wzdychając z zachwytu czuła się prawdziwie piękna. Zanurzył twarz w jej włosach zaciągając się ich zapachem. Pocałunek w szyję, potem następny i sięgnął dłonią po jej twarz.

-Chcę cię zobaczyć ślicznotko.

Nie wiedziała, co malowało się na jej obliczu. Czy dokładnie ukryła szalejącą w niej burzę wątpliwości czy może było to na niej wypisane jak na płycie nagrobnej? Spojrzał jej w oczy krótko, bo je zamknęła, przestudiował każdy milimetr bladej twarzy pomagając sobie palcami. Wodził nimi ścieżkami rysów i zmarszczek, jakby wędrował po mapie upewniając się, że nauczył się jej na pamięć. Kciukiem obrysował drżące usta, a potem przylgnął do nich gorącymi wargami wtłaczając w nią oddech jak życiodajne tchnienie.

Kiedy nieco się nasycił podniósł ją i stanowczo przyciągnął do siebie. Oboje byli nadzy. Poczuła elektryzowanie skór, gdy przylgnęły do siebie z gwałtownością stęsknionych kochanków. Jedną dłoń wplótł w gałęzie jej długich włosów przyciskając do siebie tak mocno, jakby ich życia zależały od tej bliskości. Drugą poczuła na piersi. Zachłanna, próbująca zagarnąć wszystko wędrowała po nagiej skórze od góry do dołu, aby w końcu spocząć tam, gdzie ich jedność miała zostać jeszcze mocniej przypieczętowana.

Właśnie wtedy stado mew odfrunęło. Uwolnione odleciały w przestworza obserwując, jak wielkie spienione fale rozkoszy obmywają brzeg jej umysłu.

-Nie podobało ci się?

Leżąc na boku z głową opartą na ramieniu wpatrywał się w gładkość jej skóry, jakby była na niej wygrawerowana najpiękniejsza melodia życia. Trzymał dłoń na jej brzuchu grając palcami po sterczących żebrach, jak na klawiszach fortepianu.

-Było cudownie.

Patrzyła w okno, za którym świt rozgościł się już na dobre.

-To dlaczego jesteś smutna?
-Jeszcze pytasz? – zwykłe pytanie zabrzmiało jak oskarżenie.

-Jesteś na mnie zła?

Przerwał swój koncert fortepianowy.

-Jestem zła głównie na siebie.

Odetchnął wracając do swoich nut. Dlaczego czasem był tak nieczuły i egoistyczny? Jeśli coś nie tyczyło bezpośrednio jego to nie uważał tego za swój problem. A to do cholery był jego problem! Ich pieprzone kłopoty, w które wpakowali się już pierwszego dnia tej znajomości.

Kocham cię maleńka..

Uśmiech, który rozświetlił mu twarz był uroczy, ale tym razem sprawił, że w niej zawrzało.

-Jak możesz mnie kochać skoro w ogóle nie obchodzi cię co czuję?
-Oczywiście, że obchodzi, ale ty nigdy o tym nie mówisz.
-Bo wolisz nie pytać.

Strąciła jego rękę przerywając milczącą sonatę w połowie. Była zła. Och była wściekła, jak cholera.

-Przecież zawsze kiedy pytam zbywasz mnie błahostkami.

Zrzuciła nogi na brzeg łóżka i usiadła prosta jak struna czując, że w jej głowie znowu zaczyna bulgotać, a serce startuje w kolejnym morderczym maratonie.

-Kiedyś mówiłeś, że nie spoczniesz dopóki nie odkryjesz co się kryje wewnątrz mnie.

Westchnęła, bo te wspomnienia przynosiły jednocześnie radość i ból.

-A ja ostrzegałam, że to nie będzie proste. Byłeś gotowy zaryzykować.
-Czyż nie ryzykuje za każdym razem, gdy się z tobą spotykam?
-Co takiego? – prychnęła gniewnie. – Co tak naprawdę ryzykujesz?

Mówiła nad wyraz spokojnie. Może właśnie powinna wybuchnąć, przestać się kontrolować i być zawsze twardą i opanowaną. Może gdyby zobaczył, że ona też coś czuje zrozumiałby, ile w niej wrażliwości. Dlaczego więc nie mogła? Bo nie czuła się wystarczająco bezpieczna. Nie na tej łajbie bujającej się w rytm fal, trzeszczącej od naporu wody i wiatru.


-Serio pytasz?

Skrzypienie materaca towarzyszyło mu, kiedy się do niej zbliżał. Poczuła jego obecność, chociaż wahał się czy jej dotknąć. W końcu jednak położył gorącą dłoń na jej talii.

-Przecież…
-Tak wiem – przerwała poirytowana – ryzykujesz dla mnie wszystko. Przyjeżdżasz raz na miesiąc albo dwa do miasta w celach służbowych i przy okazji folgujesz swoim rozbuchanym trzewiom.
-Kurwa! Nie wierzę w to co słyszę!

Wzdrygnęła się przestraszona.

-Przepraszam kochanie. Nie chciałem.

Ale ona już się zamknęła. Skurczyła w sobie, jakby ktoś potraktował jej tkanki prądem wysokiego napięcia.

-Po prostu nie rozumiem, o co ci chodzi.
-Bo nie słuchasz..
-Nieprawda.
-To powiedz czego się boję? Dlaczego jest we mnie tyle sprzeczności? Dlaczego nie mogę ci w pełni zaufać?
Znamy się już kolejny rok i za każdym razem zapewniasz mnie o swojej miłości, ale gdy tylko dzieje się u mnie coś w czym potrzebuję twojej troski i bliskości ciebie przy mnie nie ma.
-Dobrze wiesz, że nie mogę. Gdybym mógł nie odstępowałbym cię na krok.

Wtulił twarz w jej włosy, ale się odsunęła.

-Wpadłbyś w to swoje milczenie. Zamknął się przed telewizorem albo komputerem. Siedziałbyś godzinami w pracowni tworząc swoje dzieła, aby tylko uniknąć trudnej rozmowy o moich uczuciach i wątpliwościach. Czekałbyś, aż sztorm ucichnie. Niby jesteś dojrzały, ale uciekasz przed problemami jak dziecko. No chyba, że to są twoje problemy wtedy przychodzisz i wciskasz mi je do serca, bo wiesz, że się nimi zaopiekuję.
-Ja…
-Nic nie mów. Dobrze wiesz, że tak właśnie jest. I wiemy, że na to pozwoliłam. Na to, abym była na szarym końcu. Tyle, że nie mogę już być tą drugą czy piąta… nie mam na to sił i… to zbyt ryzykowne dla nas obojga.
-Nie drugą, ani piątą. W moim sercu jesteś jedyną!

A w swoim jest samotna jak cholera, nawet teraz, gdy siedzi obok nien z czarującym uśmiechem na twarzy, zachwytem w oczach i pięknymi deklamacjami wydobywającymi się ze złotych ust. Samotność rozrasta się w niej czarną dziurą.

-Już to słyszałam.

Podeszła do okna nie przejmując się, że wciąż jest naga. O tej porze na tym odludziu, w którym się spotykali i tak nie ma żywej duszy.

-To w końcu w to uwierz – ruszył za nią. Chciała odskoczyć, ale chwycił ją mocno w talii i przylgnął do niej wciąż rozpalonym ciałem. – Szaleję na twoim punkcie ślicznotko.
-Przyciskasz swoje rozbuchane lędźwie do mojej nagiej skóry. To znacznie wpływa na twoje postrzeganie.
-Dlaczego jesteś taka złośliwa?

Przygryzł jej ucho zniżając głos do tonu, który wdzierał się pod jej skórę zbierając całą swoją moc w podbrzuszu.

-Bo mam dość.

Musiała mocno ze sobą walczyć, aby nie ulec narastającemu podnieceniu.

-Mam dość tego, że odzywasz się do mnie kiedy chcesz, interesujesz się mną, jak przyjdzie ci ochota, masz w nosie to co się ze mną dzieje tygodniami, a potem przyjeżdżasz i bierzesz mnie w ramiona, jakbym była twoja. Pozwalasz, aby odległość wyrastała między nami dystansem, a później z oburzeniem dziwisz się, że nie rzucam się na ciebie, jak wygłodniała wilczyca.

-Kochanie, ja…

-Nie musisz nic mówić i tak wiem, że nie chcesz. Po prostu to przemyśl, jeśli zależy ci na czymś bliższym.

-Zależy mi na tobie.

Ubierał się tak szybko i sprawnie, jak rozbierał. W kilka minut stanął przed nią tak, jak go widziała ubiegłego wieczoru.

-Chciałbym, aby było inaczej. Może w to nie wierzysz, ale kocham cię jak nikogo innego. Jesteś moją pokrewną duszą maleńka. Jakbym całe życie czekał na ciebie.

Znowu stała przodem do okna, kiedy podszedł i delikatnie pogładził ją po ramieniu wplatając dłoń w jej drżące palce.

-Obiecuję, że kiedyś będziemy razem. Tylko my. Ale nie teraz.

Mewy powróciły ze zdwojoną mocą. Jeszcze bardziej oszalałe. Trzepotały skrzydłami i dziobały poraniony już umysł wnikając bólem w serce, które ostatkiem sił biegło ku oddalającej się mecie. Czy czeka ją na niej śmierć czy spokój, bezpieczeństwo i miłość?

To była jej wina. Nie powinna mu ulegać. Nie powinna pozwolić, aby owinął się wokół jej serca i wniknął w nie niczym zapach jego wody po goleniu, który wciąż czuła na swojej skórze. Oboje robili coś złego w imię pseudomiłości. Bo czy prawdziwa miłość przynosi krzywdę tym, których kochamy? Ona kochała i była pewna, że on również i właśnie dla tej miłości powinni trzymać się od siebie z daleka. Tymczasem za każdym razem kończyło się tak samo.

Na dłuższą chwilę przylgnął wargami do jej ramienia.

-Postaraj się o tym wszystkim tak nie myśleć. To nie nasza wina, że los połączył nas ze sobą tak późno, gdy już mamy swoje zobowiązania.

Zobowiązania! Prychnęła. Ładne mi kurwa zobowiązania! Jakby zanurzył nóż w jej pierś. Te jego zobowiązania były wszystkim, co miała. Jedynym stałym punktem w rozchwianej rzeczywistości. Wyspą na wzburzonym morzu. Nawet on nie dawał jej takiej stabilizacji. Nie ze swoim rozdwojeniem serca. Łzy ściekały jej po policzkach, ale nie mógł tego widzieć. Odchodził i wiedziała, że czekają ją kolejne tygodnie pogłębiającej się samotności oraz wewnętrznej walki sumienia z tym czymś, co nie pozwalało jej przestać o nim myśleć.

-Kocham cię ślicznotko. Pamiętaj o tym. Kocham cię do szaleństwa.

Ostatni pocałunek i już był przy drzwiach.

-Dam ci znać, gdy znów będę w mieście. Planuję przyjechać za tydzień, może dwa. A może uda mi się po prostu wskoczyć w samochód i przyjechać tylko do ciebie, chociaż na kilka godzin. Wróciłbym zanim towarzystwo się zorientuje, że mnie nie ma.

Nie przyjedzie. Zawsze tak mówił, ale nigdy jeszcze nie udało mu się dotrzymać obietnicy… Widziała, jak wychodzi z budynku kierując się do samochodu zaparkowanego na polnej drodze pod starą wierzbą. Płaczącą, tak samo jak ona. Cicho i niemal niezauważalnie. Wrzucił torbę na tylne siedzenie i odwrócił się do niej, ale w tym samym momencie odwróciła twarz i schowała się w głębi pokoju.

Była rozgoryczona, zła i osamotniona. Nigdzie nie czuła się bezpiecznie. Nigdzie nie czuła się całkowicie czyjąś…

Może to była jej kara?

Otarła resztki łez, ubrała się, wzięła kilka głębszych oddechów i wyszła, zamykając za sobą drzwi pokoju, w którym wciąż czuć było zapach potu i wyładowania ich ciał. Zapach miłości czy pożądania?

Nie. To był zapach zdrady. Zdrady miłości, której dopuścili się po raz kolejny.

Zatrzasnęła drzwi, aby z ciężkim sercem wrócić do domu, w którym na nią czekali. Zobowiązanie cholera!

Jej świat!

Jej czułe miejsce…