wilczyca wilczyca
wrz
22
2021

Niobe bez twarzy

W zasadzie przyzwyczaiła się do tego, że przeważnie widziano w niej posąg. Twardy kamień, w którym nie tlilo się życie. Bezduszny zlepek związków chemicznych bez wyrazu. Była dla nich wszystkich, jak kamienna Niobe bez twarzy, z martwym spojrzeniem, które nigdy nie miało wydać na świat słonych łez. Dostrzegano tylko jej zewnętrzną powłokę. Zbroję, w którą okuła delikatną skórę pooraną bliznami życia, jakby była mapą jej poplątanego istnienia.

W zasadzie sama im na to pozwalała. Na powierzchowną ocenę, studiowanie szlaków wskazującym palcem i niezbyt sprawnym okiem. Była jak niezbadana otchłań amazońskiej puszczy: dzikiej, mrocznej i pełnej miejsc, w które bano się zaglądać, bo czaiło się w niej niebezpieczeństwo, ciemność i śmierć. Wyczuwano zagrożenie, a jednocześnie korzystano z możliwości, jakie dawała. Wysysano z niej życie, wyrywano piękne, dobre drzewa wraz z korzeniami, zostawiając w ich miejsce ziejącą otchłań pustki. Pozwalała im na to..

Nikt nie miał odwagi ryzykować. Nikomu nie udało się zedrzeć z niej twardej zbroi, uchylić przyłbicy na tyle, aby móc spojrzeć jej głęboko w oczy. Co by w nich zobaczyli? Niezgłębiony błękit nieba? Promienie zachodzącego słońca? Feerię jesiennych barw splecionych z dojrzałą zielenią, pośród ciemnych dolin i gór obsypanych delikatną warstwą rażącego bielą śniegu? Czy ujrzano by w nich cały jej ból, strach i rozczarowanie dryfujące w nieograniczonym oceanie myśli? Czy poprzez głęboką czerń źrenic można zajrzeć w jej duszę?

Czasem nie umiała wykrzesać z siebie łez, mimo, że jej serce skręcało się w konwulsjach rozpaczy. Jakby płakała do wewnątrz, bo tylko tam jej łzy coś znaczyły.

Bywały dni, gdy czuła się niezwykle samotna pośród chaosu ludzkich myśli, pustych gestów i krzyków ludzi zaznaczających własną obecność.

Czasem była jak Niobe bez wyrazu. Wbetonowana w strumień rozczarowań, zastygła w lęku przed kolejnym rozdarciem, przed wstrząsem, który mógł rozłupać ją na miliony drobnych cząstek, z pozoru, pustego kamienia.

Czasami krzyczała z całych sił, ale z wnętrza żelaznej zbroi nie wydobywał się żaden odgłos. Okrzyki milczenia..

I tylko pojedyncze łzy, tak drobne, jak małe diamenciki iskrzące w świetle bladego, jesiennego słońca, że nie sposób ich było  zobaczyć przelotnym spojrzeniem przyzwyczajonych do blasku neonów oczu, wydobywały się z głębi kamienia, w którym nadal tętniło życie.