Stała pośrodku lasu, jakby znajdowała się na deskach ogromnego teatru. Tyle, że tu w końcu mogła zdjąć wszystkie maski. Las wręcz się tego domagał. Wiedziała, że gdyby weszła w niego opakowana w kolejne warstwy kolorowych łupin oszukałaby nie jego lecz siebie. Stałaby pośród nagich konarów drzew wsłuchując się w ciche chrupanie potraktowanej przymrozkiem ściółki leśnej nieprawdziwa. Wciąż byłaby na scenie teatru. Zawodowa aktorka życia.
Ukryta, zamknięta i przytłoczona kostiumami granych postaci gubiąc się w tym, kim tak naprawdę jest. Czy to kolorowe opakowanie ciała kryje jeszcze szczątki wzniosłych ideałów, plany świetlanej przyszłości? Nadzieję? Czy w sercu została chociaż odrobina pragnienia uczynienia świata lepszym, odczarowania szarej codzienności? Czy owa rzeczywistość brutalnie wyssała z niej całe światło?
Stała pośrodku lasu drżąc z przerażenia, samotności i niezgody na świat, w którym przyszło jej żyć, a który okazał się trudniejszy do zmiany, niż przewidywały to jej zapał i ambicja. Bo czy w ogóle można naprawić mechanizm, w którym niemal wszystkie części są uszkodzone? Każda chce pracować po swojemu w przekonaniu o własnej niezbędności i wyjątkowości. Patrząc na pozostałe tylko w celu negatywnej oceny porównawczej. Pogarda, zazdrość, zawziętość, nienawiść..
Bała się.
Lęk przed ludźmi, którzy wyrządzili jej już tyle zła otaczał ją ciasną siecią negatywnych doświadczeń. Oszustwa, kwieciste kłamstwa, wykorzystywanie, ból, zawód… Kolejne mocno plecione sznury związujące się w wisielczą pętlę nad jej sercem. Znowu została sama, porzucona jak zgnieciony celofan, z którego głębi wygrzebano wszystko co cenne. Bała się tych, których jej sczerniałe serce, wciąż mocno kochało..
Stawała się taka, jak jej oprawcy..
Głowa nabrzmiała od nadmiaru myśli nie chciała współpracować z pulsującą w piersi bestią. A może to efekt ulewy wydostającej się gwałtownie z burzowych chmur jej smutnych oczu?
-Każdy przed czymś ucieka…
Echo poniosło w dal niski dźwięk jej gorzkich słów w odpowiedzi przynosząc milczenie.
-Każdy przed czymś ucieka – powtórzyła.
-O czym ty mówisz?
Nie musiała się odwracać, aby wiedzieć, że nie jest już sama. Silny alt rozbrzmiał się w niej charakterystycznym vibrato, do którego przez lata zdążyła przywyknąć, ale tutaj w gęstej ciszy przyrody, wywołał w niej dodatkowe dreszcze.
-Każdy przed czymś ucieka – powiedziała kolejny raz, tym razem pewniej, maskując swoje zdenerwowanie. – Najczęściej jest to odpowiedzialność. Dorosłe życie przynosi nam tak wiele klęsk, rozczarowań i problemów, że w pewnym momencie uginając się pod ich ciężarem dotykamy nosem ziemi. Ile czasu jesteś w stanie nieść na barkach ciężar codzienności, która akurat tobie nie szczędzi kopniaków?
-Nie wierzysz w to, że każdy dostaje tyle, ile może udźwignąć?
Zaśmiała się. Śmiechem szyderczym i gorzkim, jak piołun. W odpowiedzi groźny pomruk lasu dźgnął ją w skronie.
–Wierzę, że niektórzy są w stanie znieść więcej. To tak, jak z progiem bólu: każdy ma inny. Ale to nie uprawnia nikogo ani niczego, aby torturować tych, którzy są w stanie znieść większe cierpienie. Dlaczego więc cholerni wybrańcy muszą zmagać się z taką ilością problemów?
-Może dlatego, że są cholernymi wybrańcami?
Drgnęła na dźwięk wypowiedzianych tuż za nią słów. Zdawało się, że czuje na szyi gorący powiew ludzkiego oddechu. To niemożliwe.
-Wybrańcy czy nie nikt nie powinien zmagać się z tyloma rozterkami i problemami i to samotnie. Nie dziwię się więc, że niektórzy po prostu uciekają. Nie jest to podyktowane tchórzostwem, ale instynktem przetrwania. Wrodzoną potrzebą walki o siebie, aby móc bić się o resztę. Niektórzy uciekają już na początku drogi wybierając nowe, jakby każda kolejna miała być lepsza, pozbawiona pułapek, dołów i zakrętów. Inni robią zgrabne uniki, odskakując przed palcami życia, jakby jego dotyk groził najgorszą odmianą trądu. Gdy przychodzi świadomość, że jeszcze jedna cegiełka i rozpłaszczymy się pod ruinami naszych budowli, jak ludzka odmiana płaszczki uciekamy.
-Rzeczywiście manta do ciebie pasuje. Prawdziwy z ciebie diabeł morski kochanie.
Ciszę leśną przeciął kanon ich radosnych śmiechów niesiony ku niebu na ptasich skrzydłach. Trwało to tylko kilka sekund, a mimo to rozświetliło pogrążającą się w mroku przestrzeń prawdziwą naturalnością.
-Tak. Ostatnio często czuję się, jak wydeptana milionem brudnych buciorów część starego chodnika.
-Sama na to pozwalasz.
-Odczep się.
-Chcesz zbawić cały świat, naprawić wyrządzone zło, jakby to w ogóle było wykonalne. Świat zżera gangrena, a ten stary pryk udaje, że tego nie widzi. Jedynym wyjściem jest amputacja. Musisz odciąć się od wszystkiego, co możliwe inaczej zgnijesz, jak reszta tego chorego społeczeństwa.
Nagle ogarnęła ją słabość tak silna, że musiała oprzeć się o najbliższe drzewo, aby nie upaść. Może jej serce właśnie zgniło? Może nie ma już dla niej ratunku? Umrze tu w pogrążonym w półmroku lesie. Daleko od domu. Daleko od ludzi..
-Dobrze wiesz, że jeśli nadal pozwolisz, aby ci egoiści rozrywali cię, jak bochen chleba, niebawem pożrą twoją duszę w całości.
Czy naprawdę musiała tego słuchać? Po to zostawiła ciepły dom wędrując tyle kilometrów z dala od cywilizacji, aby słuchać tego wibrującego, niczym wiertarka udarowa głosu?
-Jestem tu dla ciebie. Chcę ci pomóc kochanie – szept spłynął wzdłuż jej kręgosłupa gorącym dreszczem.
-To przestań mnie dręczyć! Po co tu jesteś? Chciałam…
-Uciec w samotność?
Westchnęła pozwalając, by żal rozlał się po jej wnętrzu palącym ogniem. Co ona tu właściwie robi? Czyżby naiwnie oczekiwała, że wśród uśpionej natury odnajdzie odpowiedzi na dręczące ją pytania? A może liczyła na ukojenie bólu? Otarcie łez? Przytulenie łkającego w kącie żeber serca? Co za głupota!
-Tyle, że ty zawsze wracasz…
-Wracam.
Przymknęła oczy pozwalając im wyświetlać, jak na kinowym ekranie obrazy filmu autobiograficznego. W kolejnych migających scenach próbowała wyłapać te, które przypominały jej o sensie istnienia. Szukała w nich dowodu, że warto, trzeba, należy… Że szczerze chce wrócić i iść dalej, brnąć przez kolejną zaspę śniegu ku wiośnie życia, która przecież musi kiedyś nadejść.
-Nie umiem uciec na dobre…
Przytuliła płonący policzek do wilgotnej kory dębu, o który wciąż się opierała. Znajomy zapach lasu otulił jej zszargane nerwy nieco uspokajając wewnętrzny rezonans.
-Bo masz to cholerne poczucie odpowiedzialność, które nie pozwoli ci uciec nawet, gdy czołgasz się z ruinami na plecach… Myślisz, że jeśli zawiedziesz, okażesz słabość nie będziesz nic warta. To twoje czułe miejsce.
Milczała, bo co miała na to odpowiedzieć? Nie wiedziała, czy było to dobre czy złe. Czy powinna to poczucie odpowiedzialności zaliczać do swoich zalet czy raczej wad? W tym momencie nie wiedziała nic poza tym, że jej wnętrzności skręcają się pod wpływem negatywnych uczuć, a spokój lasu nie przynosi tego co zawsze. Ukojenia zszarganych myśli, poukładania uczuć, energii na dalszą drogę samotnego włóczykija przewrotnego losu.
-To niesamowite.
Vibrato złagodniało, ale wciąż przeszywało ją na wskroś drażniącym drganiem, jakby ziemia ulegała mikrowstrząsom sejsmicznym.
-Co takiego?
-Uciekasz przed samotnością w samotność.
-Przecież nie jestem samotna, mam jego.
-Nie jesteś sama, ale jesteś samotna. Samotność wśród ludzi to najgorszy rodzaj tego stanu. Niby kochasz, a ty kochasz całą sobą, niby jest ktoś przy kim zasypiasz i się budzisz. Masz kilku prawdziwych przyjaciół, którzy bardzo cenią sobie znajomość z tobą (chociaż ich bezinteresowność jest wątpliwa), adoratorów gotowych poświęcić wiele, jeśli tylko się zgodzisz, rodzinę, która w ramach solidarności wynikającej z więzów krwi pomożesz ci, gdybyś znalazła się w potrzebie.. A mimo to każda komórka twojego ciała krzyczy osamotnieniem.
-To z goła żałosne, że nie mogę na nikogo liczyć. Nie rozumiem co w tym może być niesamowitego – warknęła. Ta rozmowa zaczynała ją irytować.
-To, że chociaż cierpisz uciekasz w jeszcze większą samotność.
-Co mogę dać światu, jeśli nie ogarnę się sama ze sobą?
-Właśnie!
Pojedyncze klaśnięcie rozerwało ciszę niczym wystrzał z pistoletu.
-Co właśnie?! – podniosła głos drepcząc nerwowo w miejscu. – Jestem głupia. Nie ma w tym nic niesamowitego. I przestań sie do cholery wymądrzać!
Wszechobecna cisza przenikała do jej kości. Szumiało jej w głowie, jakby była na lekkim rauszu. Obraz zdawał się przyciemniać i drgać utraciwszy swoją stabilność, a ona chwiała się niczym liść na wietrze, który wciąż kurczowo trzyma się gałęzi nieco oddalając swój koniec. Już nie płakała, ale czuła na policzkach ostre ślady po niezwykle gorzkich strumieniach. Mocno zaciskała pieści ogarnięta gniewem na siebie samą.
-Musisz wracać inaczej zamarzniesz. Temperatura twojego ciała spada niebezpiecznie nisko.
Głos stał się stanowczy, niemal pozbawiony charakterystycznego vibrato. Echo poniosło w dal stłumione chrupanie cienkiej warstwy śniegu, gdy przeszła kilka kroków i usiadła na pniu powalonego drzewa. Nie zawracała sobie głowy rozmiękczoną korą strzepując tylko nieco śniegu pozbawionymi rękawiczek dłońmi.
-To nie byłoby najgorsze rozwiązanie. Zamarznąć. W zasadzie dziwi mnie, że nie stało się to już wcześniej, skoro serce od dawna mam skute grubą warstwą lodu.
-Twoje serce miałoby być uwięzione pod lodem? W życiu nie słyszałam większej głupoty. Niewiele jest osób tak wrażliwych i dobrych, jak ty. Głupia! Przecież wszędzie tam, gdzie zawędrujesz zostawiasz kawałek siebie.
-Działasz mi na nerwy – warknęła obnażając zęby.
-Bo dobrze wiesz, że mówię prawdę, a ty nieco użalasz się nad sobą. Ale nawet to rozumiem. Każdy czasem potrzebuje się wypłakać, wyżalić, dać upust nagromadzonym emocjom, zwłaszcza, jeśli je ukrywa tak głęboko i długo, jak ty.
-A nie ucieczki przed odpowiedzialnością?
-Kochanie dobrze wiemy dlaczego tu jesteś. I na pewno nie jest to ucieczka przed odpowiedzialnością. To wyrzuty sumienia. Masz poczucie winy, bo w twoim życiu pojawiło się światło. Poczułaś, że możesz być szczęśliwa, kochana, doceniona, ale aby to zyskać musisz wiele poświęcić. I bardzo możliwe, że ktoś będzie cierpiał z twojego powodu. Nie możesz znieść tej myśli.
Zamknęła oczy słysząc, jak przemieszcza się ku niej. Bała się, że jeśli spojrzy straci jedynego towarzysza niedoli, jaki jej pozostał.
-Przyszłam tu odetchnąć, zebrać myśli, poukładać swoje emocje…
Usłyszała rezygnację we własnych słowach, jakby sama nie wierzyła, że to możliwe.
-Przyszłaś tutaj, bo musisz wybrać: albo ty albo świat. I powiem ci szczerze, że jak zwykle za bardzo się przejmujesz.
-Jak mam się cholera nie przejmować? Kocham go!
-Życie takie jest. Często za dobre serce odwdzięcza się cierpieniem.
-Przestań już! Mam dość twojego pieprzenia! Mącisz mi w głowie, a ja przecież jestem tu, aby..
-Dokonać wyboru..
Dokończyła za nią. Ta przenikliwość wszystkich doprowadzała do białej gorączki. Zawsze znała odpowiedź na niemal każde pytanie. Kobiety zazdrościły jej, a faceci się bali. Rzadko, który mężczyzna lubi mądre kobiety, przed którymi nie ma się czym popisać, jak paw swoim ogonem. To dlatego doprowadzała ich do furii, a mężczyzna, z którym się związała i którego pokochała całym sercem urządzał jej awantury z piekła rodem. Agresja to częsta broń ludzi, którzy nie mają innego oręża. Jeśli nie mogą zbić argumentu kontrą, uderzają najgorszymi wulgaryzmami, a w ostateczności hakiem w żebra i sierpowym w kość skroniową.
-Wszystko zniszczyłam – westchnęła czując, jak w gardle rośnie jej gula wzruszenia.
-Och. Wina nigdy nie jest taka jednostronna. W grę wchodzi duet, a nawet trio, a zdarza się również kwartet.
Złośliwy uśmiech można było wyczuć na kilometr. Gniew zawrzał w jej żyłach. Podświadomie zacisnęła pięści uderzając nimi miarowo w uda, jakby wygrywała rytm na afrykańskich bębnach.
-Jestem okropna.
-Czyżby? Dokonaj właściwego wyboru kochanie. Idź pożerać świat! I rusz swoje piękne dupsko, inaczej przymarznie na dobre do tego zdechłego drzewa.
Głos się oddalał i czuła całą sobą, że znowu otacza ją samotność, tak mroczna i zimna, jak powietrze wokół niej. Drżała, ale już nie ze strachu, tylko z chłodu, który zdawał się opanować każdy centymetr jej skóry wbijając się głęboko w ciało. Powinna się ruszyć, jeśli nie chce umrzeć. Nie chce?
Rozejrzała się wokół. Jezu! Jak ciemno! Nie zauważyła, kiedy zapadł zmrok. Siedziała tu tak długo… Wzięła kilka głębokich oddechów pozwalając, aby mróz wypełnił jej płuca setkami igiełek. To ją nieco otrzeźwiło. Odwróciła się w poszukiwaniu swojej towarzyszki, ale za jej plecami było całkiem pusto, nie licząc konarów wybijających się w górę drzew przypominających nocne leśne zjawy, które z pewnością nie miały pokojowych zamiarów. Nagle poczuła się tu jak intruz, nadużywający gościnności wędrowiec, który już dawno powinien ruszyć dalej. Skostniałe nogi z oporem wykonywały polecenia wysyłane im przez mózg. Powoli, krok za krokiem ruszyła w drogę powrotną, zatrzymując się tuż przy drodze, z której zboczyła w leśną ścieżkę. Odwróciła się, zaczerpnęła powietrza i z całej siły krzyknęła:
-Zawiodłam go! Zawiodłam tego, którego kocham! Zniszczyłam, doprowadziłam do obłędu! Popsułam! Jestem dziwką!
A potem zaczęła się śmiać, jakby kpiła sama z siebie. Histeryczny chichot przypominał diabelski pomruk z ciemnej otchłani piekła i to śpiewany na dwa głosy. Vibrato ponownie wypełniło jej wnętrze, a dźwięczny alt odezwał się w jej głowie.
-Diabłem morskim kochanie!
-Diabłem morskim do jasnej cholery!
Odpowiedziała kierując się w stronę świata, który kochała i nienawidziła niemal w równym stopniu. Świata, do którego nigdy nie będzie w pełni należeć, mimo, że była jego mieszkańcem.
A mogła po prostu uciec…