wilczyca wilczyca
lip
10
2023

Opuszczenie

Obudziła się z przeczuciem, które pozostało z nią cały długi dzień. Zionęło chłodem i groźbą czegoś okropnego. Chodziło za nią niczym przyczepiony do serca cień. Czarna smuga pozbawiona światła, którą światło stworzyło. To przeczucie było niepokojące. Zaciskało się ciasną obręczą na brzuchu. Wielokrotnie w ciągu dnia lądowała w toalecie bliska zwymiotowania, chociaż nic takiego się nie wydarzyło. Szarpały nią konwulsje mdłości zrodzone z niepewności chwili, z wątpliwości. Nie mogła złapać oddechu, a jej ciało raz po raz przeszywał lodowaty dreszcz.
Zastanawiała się skąd to przeczucie czegoś niedobrego. Jakby wisiała nad nią czarna chmura smutku, nabrzmiewająca do granic możliwości. Lada moment miała wybuchnąć i zalać ją potokiem życiowych ścieków.
Bolało ją w piersi, tam gdzie biło serce. Zwykle tańczyło w dobrze znanym rytmie, ale dziś pogubiło kroki. Przyspieszało i zwalniało, aby znowu przyspieszyć. Robiło przeciągające się w nieskończoność pauzy, podczas których myślała, że już nie ruszy dalej. Że właśnie śmierć wzięła ją w ramiona.

Co za cholera!?

Czy zapomniała o czymś niezwykle ważnym? Może będzie miała wypadek, coś się stanie z jej bliskimi? Zadrżała mocno zaciskając powieki i potrząsając głową, aby pozbyć się tych dręczących myśli.

Jej brzuch atakowały kolejne skurcze. Stresowała się? Czym? Będzie miała niespodziewanego gościa? Jakaś bolesna konfrontacja? Kłótnia? A może… Może coś się dzisiaj skończy bez możliwości powrotu? Jeden z jej mostów zostanie wysadzony i zawali się w przepaść bez dna.

Może dziś skończy się świat?

Dzień powoli dobiegał końca. Wyglądało na to, że świat przetrwał. Nic się nie stało. Nic nie pieprznęło ani się nie zawaliło. Mimo to, te złowróżbne przeczucie wciąż ściskało ją za gardło, wywoływało mdłości i sprawiało ból w piersi. Mózg jej się gotował nie nadążając nad pomysłami i koncepcjami przebiegającymi po nim z prędkością błyskawicy. Patrzyła na ostatnie promienie niknącego za horyzontem słońca z utęsknieniem czekając nocy i snu, który oczyści z tęsknoty, zawodu oraz poczucia nieuniknionego końca.

Próbowała się uspokoić. Przecież nic takiego się nie działo. Wszystko było dobrze. Dlaczego więc czuła otchłań pożerającą ją od wewnątrz niczym kornik drążący drzewo.
Ten niepokój odbierał resztki sił. Położyła się na wilgotnej trawie głęboko wdychając wieczorne powietrze. Napełniała nimi płuca wlewając w komórki pozorny spokój.
Będzie dobrze. Powtarzała jak mantra. Nic się nie stanie.

I wtedy dostała wiadomość. Telefon zabrzęczał w kieszeni jej spodni, jakby była ulem pełnym rozzłoszczonych szerszeni. Lęk zmroził krew w jej żyłach, a serce pogonił do szaleńczego biegu. Ręka jej drżała, gdy sięgała nią do kieszeni.

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Łzy trysnęły z jej oczu, a ból ścisnął w piersi. Żołądek wywrócił się na drugą stronę. Drżała jak w gorączce. Lodowaty chłód przenikał jej ciało tworząc z niego pułapkę życia. W tamtej chwili chciała, aby z niej uleciało wessane przez wieczorną mgłę i ciemność zasłaniającą świat.
Wciąż zaciskała powieki nie mając odwagi spojrzeć na wyświetlacz telefonu.


Wiedziała.
Wiedziała, że ciemność nadchodzi głośnymi krokami wiatru, szelestu w trawie, cykaniem świerszczy i ciszą, przed którą wielu schowało się w domach.

Ciemność dotykała mokrymi mackami jej stóp, oplatała głowę. Łamała mostek, aby z chirurgiczną precyzją dostać się do serca.
Ciemność odbierała jej oddech.


Wiedziała, że świat właśnie się skończył. Jej świat dobiegł końca.

Próbowała rozluźnić napięte do granic możliwości mięśnie, ale skorupa ciała nie chciała ustąpić. Miażdżyła jej istnienie, pozostawiając wewnątrz szalejącą pustkę. Z zaciśniętego gardła wydobył się jęk, który przeszedł w skowyt torturowanego zwierzęcia. Była ja zwierzę. Samotna, zraniona, wystraszona. Powalona na ziemię bez sił, z resztką życia na sztywniejszych wargach. Pozostawiona na śmierć.

Przewróciła się na bok podkurczając kolana pod brodę. Wbiła w nie paznokcie, zacisnęła szczękę, ale szloch i tak się z niej wydzierał w pustą przestrzeń. Płakała, wyła z bólu palącego od środka. Łzy były kwasem zalewającym ją całą.

O Boże!

To była jej słabość. Największy lęk. Jej czułe miejsce.

Zdradzona!

Otworzyła powieki i spojrzała na telefon ledwo dostrzegając rozmazane litery: „Odchodzę. Radź sobie sama”.

Została opuszczona