Odpalliła kolejnego papierosa. Przez chwilę nikły płomień zapalniczki rozświetlał ciemność otaczającą ciasno jej drżące ciało, jakby była futrzanym kocem. Ale nim nie była. Ciemność miała kły zagłębiające się w jej miękkim sercu. Ostrymi pazurami ryła w skórze drogę, żłobiła wyrwy, w które zamierzała wsączyć trujący jad samotności.
Zaciągnęła się po raz kolejny. Mocno i zachłannie pozwalając, aby tytoniowa chmura gryzącego dymu rozlała się po płucach, zatkała pory. Była trująca, ale smakowała, tak jak on, gdy wciągała zapach jego obecności. Gdy spijała mu istnienie z gorących, wilgotnych warg czując jego palące pragnienie.
Jak mogła dać się tak zwieść? Był tak samo wątpliwą przyjemnością, jak ten cienki zwitek bibuły nafaszerowany kłamstwami wiecznej przyjemnosci, który powoli dogorywał żywota między jej wyschniętymi wargami. Zaciskała je mocno jakby nie chciała pozwolić, by z nich wyleciał. Aby uciekł z niej tak szybko jak poczucie bycia we właściwym miejscu, gdy on był obok. Ulotnił się z niej tak, jak ten mężczyzna wraz ze swoimi zapewnieniami wiernej miłości. Czy mogła zatrzymać go w sobie, gdyby mocniej zacisnęła usta wstrzymując gęsty dym rozpaczy?
Wszystko ma swój koniec. Miłość jak się okazuje również. Zwłaszcza ta obwarowana kilkumetrowym murem warunków. Nic nie jest w stanie wzrosnąć w ciemności i zamknięciu. Tajemniczy ogród zaniedbanej miłości pozostanie nieodkrytą ruiną przeszłego uczucia.
Okrągły punkcik na końcu filtra wyglądał jak maleńkie słońce. Było blisko. Za moment wciągnie ostatni haust tytoniowego powietrza, a potem ono ją pochłonie. Spali na wiór udowadniając, że nie jest warta istnienia. Nie jest godna, aby ją dotknęło. Nie była godna, aby móc na nie patrzeć.
Głupia.
Zastanawiała się czy to miłość czyni naiwnym czy naiwni dają się opętać miłości?
Nie zauważyła, że pali filtr, dopóki nie poczuła żaru na palcach. Żar rozlewał się po jej ciele kiedy ją dotykał, ale gdy patrzyła mu w oczy między pożądaniem i podziwem zmieszanym z zainteresowaniem, które tak jej imponowały, migotało coś, czego nie rozumiała. Ukryta ciemność, która miała wygrać nad domniemaniem miłości. Zapowiedź ulewy przynoszącej powódź. Powódź słów tak czarnych i zimnych, jakby nie wychodziły z tego samego gardła które niskim głosem szeptało namiętne słowa dozgonnej miłości, oddania aż po kres.
Powódź szlamu nienawiści.
Nie mógł jej pokochać naprawdę. Tak bardzo kochał siebie, że zabrakło mu miłości dla niej.
Odpalając kolejnego papierosa zastanawiała się, dlaczego więc zdarzają się momenty, takie jak ta bezchmurna noc, w której gwiazdy zdawały się krzyczeć, że gdzieś tam ktoś inny, widzi to samo? Może właśnie odpalił swoje małe, destrukcyjne słońce próbując przypomnieć dlaczego w zasadzie, tak łatwo z niej zrezygnował. Dlaczego ją zostawił? Co się stało, że postanowił przekreślić wszystko to, w co zdawał się wierzyć. I może stwierdzi, że miał wystarczający powód, aby zbluźnić miłości.
A może gdzieś tam, po drugiej stronie nocy, ktoś tęskni tak samo.