wilczyca wilczyca
mar
26
2023

Po co obiecywać

Schowała się w ciemność. W głębie samotności, w której nikt nie mógł jej zobaczyć. W jedyne miejsce, gdzie mogła być sobą: bez podtekstów, bez oceny ludzkiego lęku.

Uśmiechała się jeszcze kilka minut dla świata. Dla cudowności gwiazd ozdabiających dekolt nocnego nieba sznurem drogocennych pereł. Wtuliła w niego spierzchnięte wargi spragnione wilgotnego ciepła. Jeszcze moment trzymała się w ryzach. Chciała być silna. Dla nocy. Jedynej matki gotowej wtulić ją w zimne ramiona. Dla wychudzonego księżyca, z każdym dniem nabierającego mocy, jakby wysysał ją słomką ze zmiksowanego wnętrza jej istnienia. A potem upadła na obumarłą trawę, mającą za chwilę się odrodzić dla ludzkości, która nigdy jej nie doceni.. Wczepiała się lodowatymi pnączami w jej rozpaloną skórę z nadzieją na życiodajną ucztę. Mogłaby stać się pożywką brzemiennej ziemi, skoro i tak deptało po niej wielu.

Uciekała, ze strużkami palących łez na policzkach niezdolnych ogrzać jej zziębniętej duszy. A gdy znalazła przystań z dala od kłamstwa, gniewu i niezrozumienia zbyt łatwo pozwoliła, aby wieczko przepełnionego naczynia wytrysnęło w górę jak gorącą para gejzera. Łzy płynęły z niej niekończącym się źródłem rozpaczy. W piersi narastał nowotwór bólu, tak ogromny, że nie była w stanie go pomieścić w sobie. Rozsadzał ją od środka. Naprężał klatkę żeber, napinał skórę, odbierał oddech.
Zgięła się w pół pod ciężarem cierpienia uderzającego chłostą w przygarbione ramiona. Ból odbierał jej zmysły i głos. Pęczniał w gardle gulą wzruszenia. Poddała się. Szlochała z rozpaczą, porzucając wszelkie pozory. Z bólem rozrywającym ją od środka, wydobywającym z niej łkania tak potężne, że chwiała się pod ich impetem, jakby miała się załamać. Płakała wielkimi, okrągłymi łzami. Płynęły niepowstrzymywanym strumieniem, wiedziała o tym, a i tak spróbowała się pohamować. Osiągnęła tylko tyle, że z jej trzewi wydarł się jęk, a ciało zaczęło się trząść jak w gorączce.

Z jej piersi wypełzł skowyt umierającego wilka. Umierała. Krzyczała. Wyła do jedynego świadka jej cierpienia. Rozpacz wytaczała się z niej lodowatym tchnieniem śmierci. Sączyła się palącą cieczą z czerwonych oczu.
Rodziła w mękach ukrywany przez wiele lat ból, tłumiony zawód i rozczarowanie brudnym, obumarłym światem…
Czuła się tak bardzo źle i nie było przy niej nikogo, kto otworzyłby przed nią swoje ramiona, udzieliłby jej schronienia. Przy kim mogłaby poddać się chwili słabości i po prostu płakać, pewna, że jest w bezpiecznym miejscu.

Palcami stóp dotykała piekła rozdzierającego ogniem wszystkie tkanki jej organizmu i nie było nikogo, kto wciągnąłby ją z powrotem. Nie była tego warta? A może już dawno przestała istnieć i tylko myślała, że cokolwiek znaczy w świecie? Przecież to niemożliwe, aby była sama. Każdy kogoś ma… Każdy!

Płakała tak głośno i tak donośnie… w samotności. Czy nikt tego nie słyszał? W nocnej ciszy jej rozpaczliwy szloch brzmiał, niczym niespodziewany huk trzęsienia ziemi. Niczym jęk potępionych zmarzłych na pobliskim cmentarzu.

Ile można znosić rozpacz wpijającą się szponami w miękką tkankę serca? Chryste! Dlaczego noc tak boli? Dlaczego nie przynosi końca? Czy świat tak bardzo jej nienawidzi?
Chciała zapomnieć, wypłakać życie, wypluć z siebie jad, którym karmili ją wszyscy oszuści proponujący prawdziwą miłość kryjącą egoizm, egocentryzm i potrzebę geriatrycznej opiekunki…

Pragnęła kochać.

Pragnęła żyć.

Pragnęła być.

Zjednoczona z ciemnością wpływającą w jej serce i osadzającą się na jego dnie, niczym letnia mgła, zostawiła za sobą łzy i krzyk, który nie dotarł nawet do gwiazd. Wydrążona skorupa niepostrzeżenie ruszyła dalej spełniać rolę przydzieloną jej kilka pokoleń wstecz.

Skoczyła.

W życie.