Podczas gdy w miłości mówimy o miłości, między prawdziwymi przyjaciółmi nie mówi się o przyjaźni. Przyjaźń czynimy, nie nazywając jej, ani jej nie komentując
Ból zaczyna się dopiero wtedy, kiedy boli nas calutkie serce i zdaje się nam, że zaraz przez to umrzemy, i na dodatek nie możemy nikomu zdradzić naszego sekretu. Ból sprawia, że nie chce nam się ruszać ani ręką, ani nogą ani nawet przekręcić głowy na poduszce
Jestem w drodze, która biegnie w dół i ciągnie mnie w przepaść całą siłą grawitacji. Czekam na to wielkie pieprznięcie, chociaż obiłam się o występy skalne już tyle razy, że każdy by mi uwierzył, gdybym zdecydowała się złożyć zawiadomienie na damskiego boksera, jakim zbyt często okazuje się życie.
Spoglądam w górę.. widzę szczyt czekający na zdobycie. Wiedzie do niego kręta i stroma ścieżka (zawsze mogłam spieprzyć się z niej, a wtedy miałabym dodatkowo świadomość, że cały mój dotychczasowy wysiłek szlag trafił). Nie mogę dokładnie ujrzeć co czeka mnie na górze. Słońce jest tam bardzo jasne, oślepiające, ale też odżywcze i nęcące, a ja właśnie tego potrzebuję. Odpoczynku duszy w pełnym słońcu nadziei. Tylko ta droga… Widzę jej mrok, gęste, cierniste krzewy, wystające dumnie kamienie, jakby się śmiały na samą myśl, że poranią czyjeś stopy. Moje stopy i kolana i ręce..
Nie mogę zostać tu gdzie spadam. Zbyt mrocznie tu, zbyt posępnie. Zimno samotności przenika kości do samego szpiku, wstrząsa falą dreszczy. Patrzą na mnie złowrogie oczy żądnych krwi sczerniałych serc. Zbyt blisko tu do piekła. A przecież zrodzona w ciemności przeznaczona zostałam do światła.
Idę… Chociaż czuję, że tym razem nie dam rady. Jest mi tak bardzo ciężko. Wielomiesięczne zmęczenie, stres budzący koszmarami i bólem w środku niemal każdej nocy, odzywający się słabością i niepokojem w dzień. Łzy nabrzmiewające wewnątrz mnie, jakbym nie miała tam już niczego poza bólem i samotnością. Gorycz zawodu, kiedy ściskam w dłoni pustkę, a przecież miała w niej bezpiecznie leżeć silna dłoń.
Czasami zapominam jak się oddycha, jakbym już utonęła w otchłani mroku. Czasami moje myśli skuwa tafla lodu nie pozwalając wedrzeć się do środka światłu, które tańczy po drugiej stronie istnienia.
A moje serce umiera. Staje na kilka długich sekund zastanawiając się czy jest sens biec dalej w maratonie życia. Być albo nie być duma w swym dwukomorowym schronieniu.
Dum spiro, spero szepcze mu aorta.
Cogito ergo sum szumią żyły wtłaczając krew pustymi przedsionkami.
I to moje serce w końcu wybucha w piersi zdławionym tchnieniem. Uderza boleśnie o klatkę żeber sprawdzając wytrzymałość mostka.
Carpe diem! niemal doprowadza mnie do zawału zanim wraca do ustalonego rytmu.
Kochani! oddycham, czuję, spadam i wstaję oraz planuję, więc chyba nadal żyję. Przychodzę do Was z tym meldunkiem, ponieważ dawno mnie nie było, a chcę żebyście wiedzieli, że pamiętam. Mam sporo zawirowań ze zbyt krótkimi przerwami na oddech. Narzuciłam sobie ostre tempo i okazuje się, że mój organizm czasem nie wyrabia nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Ale spokojnie. Jestem jak skała. Twarda skała z miękkim, pulsującym wnętrzem. Staram się nad tym pracować. Próbuje otoczyć się ludźmi, którym naprawdę na mnie zależy, nie pozwalając sępom wydrzeć ze mnie co najlepszych kąsków. Skupić się na szczęściu, które posiadam (chociaż bywa ono chmurne, ciskające gromami i wymagające). Staram się posłuchać siebie, wydobyć z kakofonii dźwięków cichy krzyk wilczej duszy. A przy okazji załatwiam tysiące spraw.
Za niecały miesiąc zaczynam realizację nowego projektu w swoim życiu. Możliwe, że to będzie początek czegoś dłuższego. Jestem podekscytowana i trochę się obawiam, jak ogarnę swoje nowe obowiązki z tym już napiętym grafikiem codzienności. Mój lubelski przyjaciel twierdzi, że jestem mądrą, dzielną dziewczyną i świetnie sobie poradzę, więc i Wy trzymajcie kciuki. Dodatkowe tchnienia wsparcia są mile widziane;)
A poza tym za dwa tygodnie uciekam do lasu. Muszę Wam się pochwalić. Znalazłam domek w lesie, nad jeziorem, całkiem niedaleko stąd. Na zdjęciach wygląda wspaniale. Jadę sprawdzić rzeczywistość;) Na początek tylko na dobę (wiecie mam dwoje małych dzieciaków, a serce matki kurczy się z tęsknoty wraz z kilometrami odległości), ale i tak będzie to dla mnie nielada wyzwanie. Pierwsza samotna noc w lesie, pierwsza od lat bez dzieci! Jeśli tylko nic nie stanie na przeszkodzie wrócę ze zdjęciami i mam nadzieję, że będę miała dobrą miejscówkę do polecenia.
Ma być krótko, bo naprawdę z czasem i siłami ostatnio, jak z lekarstwem na impotencję. Nigdzie nie ma odpowiednio skutecznego (podobno :p), bo pamiętajcie najgorsza jest impotencja duszy!
Ostatnio w radio (Polecam Nowy Świat i niedzielne popołudniowe audycje z różnymi osobistościami) słuchałam trochę wywiadu z Anną Dymną. Na pewno pamiętacie ją ze Znachora (dobry film), Janosika czy też z Nie ma mocnych? Piękna kobieta! Była i nadal nią jest! Ostatnio zagrała w Wielkiej wodzie i chociaż była tam ucharakteryzowana widzowie nie skupili się na roli, którą odgrywała, ale na jej wyglądzie (czasem wstyd mi za ludzi). I niewielu patrzy na nią przez pryzmat tego, jaką osobą jest, ile dobrego zrobiła. Bo śmiała się roztyć i zestarzeć. Wiecie, że kobieta ma 70 lat?! I nadal gra, nadal planuje, jak pomóc w ramach swojej fundacji, nadal kocha i ma w sobie wiele mądrości.
W tym wywiadzie było dużo o ludzkiej nienawiści, opiniowaniu po pozorach, hejtowaniu właśnie… Jedna jej myśl utkwiła mi najmocniej w sercu. Mianowicie pani Anna powiedziała, że nie dbamy o przyjaźń. I pomyślałam sobie, że tak właśnie jest. Z własnej perspektywy osoby, która ma w sobie więcej introwertyka niż ekstrawertyka, ale jest wierna przyjaźni (miałam w życiu kilka o które walczyłam, dziś wiem, że zbyt długo, ale i tak nie żałuje) uważam, że właśnie tak jest. Nie walczymy o swoje relacje. Odpuszczamy, przechodzimy do następnych związków, nie mamy prawdziwych przyjaciół. Takich, którzy będą z nami na dobre i złe, którzy mimo upływu lat pozostaną przy naszym boku. I nawet jeśli otoczy nas samotność, hejt, gównoburza i nienawiść będzie wokół nas mur przyjaźni. Ilu masz prawdziwych przyjaciół? Ilu z nas może powiedzieć, że ma przyjaciela w małżonku? Że nieważne co by się stało i jak głęboko w szambie by ugrzązł, przyjaciel pomoże?
Z tym dzisiaj do Ciebie przychodzę i z tym Cię zostawiam, wracając do swojego pojedynku z rzeczywistością.
Nie wiem, kiedy pojawię się ponownie, ale jestem nawet, jeśli mnie nie widać. Przechadzam się leśnymi ścieżkami myśli. Trzymajcie się ciepło i dzielnie. Pamiętajcie, że każda dolina ma swoją górę i walczcie o prawdziwe przyjaźnie.
Chwytajcie życie mocno w ramiona, jakby było Waszą największą miłością!
Zostawiam utwór, który poznałam dopiero niedawno na winylu. Trochę popowy, ale tekst jest bardzo ładny, a jak wiecie ja lubię dobre teksty i mądre słowa.
Wszystko co musisz zrobić to pójść naprzód, nie poddawać się i nie patrzeć zbyt długo wstecz. Bo jesteś silniejsza(y) niż sobie wyobrażasz!
Adieu!