Powierzchnia falowała przed nią, jak warstwy balowej sukni, wznoszone w tańcu przez dźwięczne takty delikatnej muzyki wiatru. Zdawała się wzywać ją do siebie, jedynie jej słyszalnym syrenim śpiewem, któremu ciężko było się oprzeć. Do licha, mogłaby przysiąc, że się do niej uśmiecha. Rozprzestrzeniająca się, aż po horyzont tafla wody szczerzyła do niej zęby w pozornie przyjaznym uśmiechu. Pozornie, bo znała ją zbyt dobrze, aby uwierzyć w te miłosne gierki, kokietki, która pod warstwami mocnego makijażu ukrywała prawdziwe oblicze wiedźmy. Femme fatale natury. Znała ją do głębi.
Do głębi! Przez chwilę wzburzone wiatrem fale niosły w dal jej szyderczy śmiech.
Spoglądała na środek średniej wielkości jeziora, niemal pewna, że lada moment wychyli się z niego łeb najszkaradniejszego i najokrutniejszego potwora jej świata. Ale woda twardo trzymała ciągłość, jakby dusiła w sobie nienawiść, burzącą się w jej wnętrznościach. Nie! To coś nie miało głowy. To coś rozlewało się po gładkim lustrze wody, jak plama oleju, w końcu stając się jej częścią. Zmieniając, to co kochała w obiekt jej największej nienawiści.
Kochała wodę, ubóstwiała jej stałość, roztaczający się wokół spokój, niezakłócany nawet silnym wiatrem, który nie mógł zburzyć jej niezmienności. Czuła się w niej bezpieczna i szczęśliwa. Woda była kimś w rodzaju przyjaciela, wchłaniając łzy smutku, jak matka przytulająca swe najukochańsze dziecko. Roznosząc jej śmiech echem po całym świecie, jakby to była najważniejsza prawda ludzkości. Kojąc jej nerwy, gdy tylko się w niej zanurzyła. Woda była jej dzieciństwem jej schronieniem przed złem i samotnością, jej siłą. Tak było przez lata, aż nagle stała się jej przekleństwem.
To właśnie woda bowiem, zabrała jej cały świat, gwałtownie wyrwała go z jej rąk, jakby nigdy do niej nie należał. Jakby jej świat od zawsze stanowił własność głębi. Czasem myślała, że to był dług, spłacony w ten najokrutniejszy z możliwych sposobów. Oto toń jeziora odebrała zapłatę, należność za lata troski, ukojenia i wspomnień. Dług krwi.
Nagle stała się jej wroga i obca. Czar prysł, ukazując prawdziwe wnętrze, czarne i mroczne, jak dno rozpaczy, na które ją zabrała. Któregoś dnia, tamtego piekielnego dnia, ta woda, która zdawała się płynąc w jej żyłach, zmieniła się w żrący kwas wypalając w jej pierwsi dziurę wielkości pięści. W kilka minut, wyssała z niej całe życie, wydarła sens istnienia, a gdyby tego było mało wzgardziła nią, jak wyrodna matka porzucająca swe dziecko na śmietniku.
Woda już jej nie chciała. Wysączyła z niej światło, zmięła jak starą bezużyteczną kartkę, a potem wypluła na brzeg zostawiając opuszczoną z tą resztą życia, którego sama już nie chciała. Odtąd tak właśnie było za każdym razem, gdy próbowała się jej oddać, z krzykiem rzucając się w głębinę, pragnąc tylko, aby ostatni raz czule objęła ją ramionami i już z nich nie wypuściła. Za każdym razem woda nią gardziła wyrzucając na brzeg, jak martwą muszlę, zgniłe wodorosty, czy wrzucone do niej śmieci.
Wodny potwór, wiedźma z głębiny odtrąciła jej duszę. Szczerzyła poczerniałe zęby w szyderczym uśmiechu wyrzekając się jej, swojej najwierniejszej córki. Nie była jej już potrzebna, bo nie było w niej już światła, którym mogłaby się pożywić.
Zaczęła się jej bać. Gdy tylko traciła grunt pod nogami, strach ściskał jej serce, które szamotało się w klatce żeber, jak ptak przeczuwający zagrożenie. Odbierało jej oddech, a w mieniącej się najpiękniejszymi kolorami tafli dostrzegała ukochaną twarz, wykrzywioną w cierpieniu i zniekształconą w sposób, który wbijał w nią ostrze bólu i rozpaczy. Głębia ją przerażała, ale nie dlatego, że mogła ją pochłonąć i uśmiercić. Może, gdyby chodziło o kogoś innego, ale nie ona. Jej woda nie chciała, dla niej była niemal trędowata.
Przerażała ją, bo czaiła się w niej śmierć. Śmierć tylu ludzi, których wciągnęła w siebie na zawsze. Oczami wyobraźni widziała ich: mężczyzn, kobiety, dzieci, starców. Widziała tych biednych ludzi walczących z wodą, szamoczących się w jej odmętach, jak ryby w sieci. Usilnie próbujących zatrzymać resztki powietrza w płucach, które ostatecznie miała zalać czarna woda. Ich układy oddechowe płonęły z braku powietrza, a potem ten ogień zostawał ugaszony powoli odbierając im świadomość i życie. Stawali się ciężcy, jakby napełniająca ich ciecz była kamieniami ciągnącymi ich nagle lekkie ciała na dno. Ale to nie kamienie, to macki potwora owinięte wokół nich jak pajęczyna i wysysające światło. Wiedźma głębin ponownie osiągała swój cel, ciągnąc bezsilną ofiarę na dno, niczym skarb z rozbitego statku.
Właśnie tych twarzy się bała. Oblicza śmierci, stracone dusze, których było w niej tak wiele, między którymi dostrzegała znajomą twarz. Jej piękne, iskrzące oczy pozbawione życia, różową skórę bladą, niczym świeży śnieg i sztywną, jak zbroja, pozbawioną naturalnej miękkości i blasku. Wykrzywioną w grymasie bólu i czegoś, czego nie potrafiła nazwać.
Tak. Z początku bała się wody, ale ona nie lubi się bać. Strach odbiera zmysły, zaburza racjonalne myślenie, blokuje oddech. Strach hamuje przed działaniem, a ona zdecydowanie woli działać.
Powoli więc zmieniała swój strach w siłę. W złość i nienawiść, która napędzała jej wewnętrzny mechanizm jak turbo paliwo. Uczyniła z wody, która niegdyś była jej miłością, najwierniejszą przyjaciółką, największego wroga i obmyśliła plan, jak z nim walczyć. Wróciła do skoków w gładką przestrzeń, gdy tylko czuła się źle. Walczyła z głębią płynąc pod prąd, nurkując do utraty tchu, wyrzucając z siebie w odmęty wszelkie frustracje i smutki. Ale już nie szukała w szczypiącym chłodzie ciemnego nurtu ukojenia czy spokoju. Rozbijając taflę gwałtownymi i silnymi ruchami ramion gardziła wodą, szydziła z potwora głębi, oddawała mu to, czym nakarmił ją kilka lat wcześniej. Niemal pluła mu w twarz, co tylko go rozwścieczało.
Tak właśnie stały się wrogami. I kiedy pół roku temu ponownie wylądowała uwięziona w odmętach pierwszy raz poczuła, że woda znowu jej pragnie. Wyciąga macki do światła nadziei i sensu, które zapłonęło w niej na nowo, gdy zaczęła oddawać się swojej pracy i ponownie dostrzegać wokół siebie jasność. O tak! Ta pieprzona wiedźma znowu jej pragnęła. Tlącej się w niej iskry życia. Pamięta, że mimo otaczającej ją wody śmiała się jak szalona przepełniona satysfakcją, że wkurzyła tę sukę. Były kwita. Cholera! W końcu były kwita. Dała radę ją złamać, znowu była dla niej wartościowym kąskiem. Dziwka, znowu jej chciała! Ale tym razem miała zamiar pokazać jej środkowy palec. I prawie jej się to udało, gdyby nie ten chory sukinsyn, którego podejrzewała o bycie w zmowie z zimną suką.
Znowu przez moment echo niosło w przestrzeń niezdrowy śmiech osoby bliskiej obłędu. Zimna suka!
Gdyby nie ten pieprznięty psychopata, z pewnością wyszłaby z tego sama, o własnych siłach. A tak obojgu niemal udało się ją pochłonąć. Niemal…
Bo oto tu stoi, na pomoście, na którym spędziła godziny swego dzieciństwa. Cała i zdrowa. Wpatrując się w rozedrganą taflę jeziora, jakby drżało na samą myśl przyjęcia jej w swoim domu. Nie do końca pewna, jak tym razem głębia zareaguje na jej odwiedziny.
Stoi tu pierwszy raz, od kilku miesięcy, gotowa zmierzyć się z nią ponownie. Spojrzeć w jej czarne oczy bez dna. Czy się boi, czy bardziej jest podekscytowana?
Woda zdaje się do niej uśmiechać, jak zawsze, niewinnie i przyjacielsko, cholernie fałszywie, lekko kołysząc starym pomostem, jakby się niecierpliwiła. Wyciągnęła do niej nagą stopę i od razu poczuła lodowate krople na podeszwie. Tak, głębia wyciąga do niej ręce, ale czy będzie to pojednawczy uścisk dłoni czy żelazna obręcz zaciśnięta na jej pokrytym gęsia skórką ciele? Jesienny wiatr delikatnie popycha ją, jakby chciał dodać jej odwagi, podczas gdy słońce zamknęło oczy gęstymi obłokami, nie chcąc patrzeć na to, co zaraz się wydarzy.
A ona uśmiecha się tym rodzajem uśmiechu, nie niosącym ze sobą żadnego ładunku emocjonalnego, ani strach, ani kpina, ani radość. Jest gotowa.
Wyciąga ręce nad głowę, ugina kolana, odbija się i niczym zawodowa pływaczka, zgrabnie i z wdziękiem, z tym samym pustym uśmiechem, na zmęczonej smutkiem twarzy, wbija się ostro w mieniącą się jesiennymi barwami taflę wody, która w mgnieniu oka, zamyka się nad nią, gdy tylko cała znajduje się pod powierzchnią.