Zawsze, gdy działo się w jej życiu coś bardzo ważnego, potrzebowała samotności i ciszy. Jedynie w samotności mogła czymś naprawdę się cieszyć, coś prawdziwie opłakiwać lub czegoś się bez wstydu bać.
A jednak lepiej być samotną, niż niemile widzianą.
Znacie ten stan, gdy bombardowani różnymi wydarzeniami, niekoniecznie dobrymi, chowacie się w sobie, jak ślimaki w skorupie? Jak żołnierze w okopie pod ostrzałem wroga? Mam nadzieję, że nie.
Przy okazji wizyty, którą sama zainicjowałam dostrzegłam w sobie jakąś dzikość. Wycofanie w stosunku do ludzi, rozrastającą się we mnie samotność, która sprawia, że trudniej mi się otworzyć przed tymi, których nie widuje na co dzień.
Jest we mnie mieszkanka sprzeczności. Wiem to od zawsze. Kocham obcowanie z ludźmi, gdy tylko wracam do miasta swojej młodości, praktycznie każdego wieczoru spotykam się z przyjaciółmi i wracam z tych spotkań niemal pijana ze szczęścia. Śmiejemy się na nich jak szaleni, wygłupiamy, ale i poruszamy ważne kwestie nie obawiając się poważnych dyskusji czy sporów. Mogę być wśród nich sobą bez spiny, że ktoś coś źle zrozumie, albo poczuję się urażony (a jeśli tak będzie od razu to wyjaśnimy). Mam pewność, że znają moje intencje, wiedzą, że chce ich dobra. Czuję się wśród nich kochana. Co tu dużo mówić uwielbiają mnie, a ja uwielbiam ich. Spotykam się tu także z ludźmi, z którymi tworzyłam kulturę, a którzy również są bliscy memu sercu i zawsze prowadzimy interesujące rozmowy. Uwielbiam tę otwartość horyzontów, własne poglądy, a przy tym gotowość usłyszenia i zrozumienia poglądów innych. Tę otwartość serca na sztukę i drugiego człowieka.
W życiu jest chyba tak, że przyciągamy do siebie konkretnych ludzi i zostajemy przy nich, gdy dobrze się czujemy w ich towarzystwie. Nazywają to pokrewieństwem dusz. Myślę, że jest to pewnego rodzaju więź i nasza ludzka zdolność znajdowania takich osób (ukryta super moc). Podświadomie przyciągamy się jak magnesy z ludźmi, z którymi jesteśmy podobni, ale też którzy są od nas różni na tyle, że każdy wnosi coś innego do relacji. Podobieństwa i różnice. Kolejna sprzeczność. Moją sprzecznością jest również miłość do ludzi przy jednoczesnym umiłowaniu samotności. Miłość do gromkich rozmów, żywych dyskusji, wybuchów śmiechu i do ciszy, spokoju, milczenia oraz samotności. No więc mam w sobie dziką, towarzyską duszę i kochające do szaleństwa, zjednoczone z naturą serce lubiące samotność.
Ważne, aby delikatnie balansować między obiema płaszczyznami, jak na linie zawieszonej nad przepaścią istnienia. Chociaż pewne jest, że w różnych momentach życia szala będzie przechylać się na jedną ze stron. I tak, zdaje się, trochę zbyt mocno przesiąknąłem ostatnio samotnością. Mogłabym zamieszkać w lesie. Tu gdzie mieszkam trochę tak jest. Dzika natura, szelest wiatru między gałęziami drzew, śpiew ptaków o świcie, cykanie świerszczy i brzęczenie komarów wraz ze zmierzchem. Mogę chodzić na bosaka po porannej rosie, ubierać w co chcę, wygrzewać ciało w pełnym słońcu, a nocą schowana w mroku oglądać gwiazdy, błądzić w świetle księżyca słuchając cichych dźwięków samotności i wdychać zapach nocnych kwiatów. Jest to wolność i swoboda, na którą nie każdy może sobie pozwolić, a którą kocham całą sobą. Nic na to nie poradzę.
Zresztą obcując z ludźmi i obecnym światem, próbując walczyć z tym, co złe i parszywe i narażając się na zranienia mam wrażenie, że lepiej byłoby, gdybym była częścią natury. Mogłabym być drzewem. Obumierałabym co jesień i odradzała się na wiosnę. Byłabym sceną dla najpiękniejszych koncertów ptaków, schronieniem przed deszczem dla zbłąkanych podróżników i miejscem wytchnienia w upale. Na mojej korze zakochani wydzieraliby swoje inicjały, a po gałęziach wspinałyby się dzieci. Tętniłabym życiem. Sięgałaby ramionami nieba, a korzeniami najgłębszych warstw ziemi. Rozrastałabym się naczyniami krwionośnymi w skomplikowanych korytarzach, barwiła jesień feerią barw, a zimą unosiła warstwy śniegu iskrzące w promieniach słońca. A gdyby ktoś się do mnie przytulił usłyszałby ciche bicie serca, które wyjaśniałoby wszystko.
Mogłabym być też niezłomną jaskółką, siostrą burzy, wydartą z piersi wiatru, której odwaga i wierność imponowałaby obserwatorom. Szybowałabym na tle błękitnego nieba i między wielowarstwowymi chmurami. Cięłabym lęk, jak czarne nożyce. Albo byłabym nieposkromioną i dziką wilczycą. Żyjącą w niewielkiej watasze, której zaciekle bym broniła, unikając przy tym kontaktu z ludźmi i prawdziwie dzikim światem, który tworzą. Byłabym cichym wojownikiem, niepozornym, ale silnym, wiernym swej naturze i dumnym ze swej inności.
A może mam w sobie po trosze z każdej tej natury. Bez ludzi nie byłabym taką, jaką jestem. To relacje kształtują nas najbardziej, motywują do zmiany, do pracy nad sobą… Samotność zatem nie jest dobra, jeśli staje się stylem życia.
A zatem samotność i towarzyskość. Dzikość i spokój. Delikatność i pazur. Natura i człowiek. Współistnienie.
Ale dość tych rozważań, kiedyś usłyszałam, że mam w sobie coś z filozofa egzystencjalisty, kurcze chyba jest w tym cień racji. Ruszamy w w obiecaną podróż. Dziś zabieram Was na krótką wędrówkę po małej mazurskiej wsi o dźwięcznej nazwie. Przedstawiam Wam Kruklanki, gminę położoną w powiecie giżyckim, we wschodniej części Krainy Wielkich Jezior Mazurskich. Zgadnijcie co mnie tak zauroczyło i przyciągnęło w tej wsi (na tyle, że nawet znalazłam domek letniskowy, w którym może spędzę dobę w przyszłym tygodniu)? Oczywiście lasy i jeziora, które zajmują 60% powierzchni tutejszej przestrzeni. Odpowiedzialny za nie jest lodowiec bałtycki, który, aż kilka razy nasuwał się i ustępował z tych terenów, pozostawiając za sobą wyniesienia morenowe i doliny erozyjne. Facet niezdecydowany zupełnie, ale trzeba mu przyznać, że przynajmniej nie zostawił za sobą dogorywających zgliszczy i ruin, ale coś czemu warto przyjrzeć się z bliska.
Gołdapiwo, Sołtmany, Żywki, Babka, Brożówka, Patelnia to największe Jeziora otaczające tę małą miejscowość. Większość jezior i jeziorek połączone są ze sobą ciekami wodnymi i cieszą się zainteresowaniem nie tylko mieszkańców i turystów, ale i wodnych ptaków. Kaczki, perkozy, łabędzie, łyski to tutejsi stali mieszkańcy. Na terenie Kruklanek znajdują się 4 rezerwaty o łącznej powierzchni ponad 650 ha! Tyle szczęścia w jednym miejscu!:)
I oczywiście historyczne oblicze, o którym nie mogłabym nie napisać kilku zdań. Krucze Łąki, jak brzmiała jedna z dawnych nazw tej niewielkiej wsi, znajdowały się na trasie kolejowej łączącej Giżycko z Węgorzewem, a także Możdżany i Jurkowo Węgorzewskie na trasie Kruklanki-Olecko. Budynki dworcowe, nasypy, wąwozy, mosty i wiadukty to zatem część krajobrazu Kruklanek. Najbardziej znany jest most kolejowy nad rzeką Sapiną, zwany przez mieszkańców zwalonym mostem, należący do największych budowli kolejowych na Mazurach. Znacie to już prawda?:) Tak tak. Zwalony most to jeden z tych, które już poznaliście, pięcioprzęsłowych, żelbetonowych mazurskich kolosów.
Znowu te mosty 🙂 ale jakby na to spojrzeć ponad materią, nieco bardziej egzystencjalnie, to mosty są czymś potrzebnym w naszym życiu. Czasem trzeba jakiś za sobą spalić, nierzadko warto jakiś zostawić, bo może się jeszcze przydać. Za żadne skarby świata z nich nie skaczcie, chyba że na bungee, i pamiętajcie, żeby budować mosty od człowieka do człowieka, na wszelki wypadek zwodzone;)
Ale ale wracamy do mostu nad Sapiną. W 1914 r. Niemieccy saperzy wysadzili zachodnie przęsło, aby nie oddać linii kolejowej wojskom radzieckim, jednak zniszczenia te naprawiono, jeszcze podczas wojny. Chcecie wiedzieć jak to się zatem stało, że dzisiaj nazywany jest zwalonym mostem? Według ludowych przekazów po zakończeniu II wojny światowej, gdy Rosjanie rozpoczęli akcję grabieży w Prusach, w tym również demontaż szyn kolejowych, mieszkańcy Kruklanek, chcąc temu zapobiec sami wysadzili w powietrze most nad Sapiną (stało się to 8 września 1945 r.). Myślicie, że można to rozpatrywać w kategorii zawiści? Lepiej zniszczyć, żeby tylko uniemożliwić, czy opóźnić wywóz torów i innych rzeczy do ZSRR, czy warto było zostawić, aby dzisiaj stanowił zabytek, świadectwo dawnych, ciężkich czasów, artefakt historyczny?
Od czasu wysadzenia go w powietrze do chwili obecnej most pozostaje w niezmienionej formie. Jeśli zapuścicie żądne podróży nóżki dalej, schodami w górę (policzyłam ilość stopni, ale za nic sobie nie przypomnę tej liczby) rozległymi łąkami i wydeptaną ścieżką dojdziecie do punktu widokowego. Bardzo ładny widok, bardzo ładne miejsce. Jak weźmiecie koc i książkę, muzykę albo drugiego człowieka miłe popołudnie macie gwarantowane.
Wracając na moment do historii, w okresie II wojny światowej w okolicy naszej malowniczej wsi istniało kilkadziesiąt schronów na karabiny maszynowe, schronów piechoty, łączności i dowodzenia. Wybudowano tu również system umocnień składający się z żelbetonowych bunkrów (ulubiony materiał budowlany tamtych czasów) i rowów. Wchodziły one w skład Giżyckiego Rejonu Umocnienia. Jak zatem widzicie mamy na Mazurach sporo historii, których odłamki i pozostałości można zobaczyć, przy okazji podróży w te rejony. Polecam serdecznie.
Wieś Kruklanki, ukryta w malowniczym, pagórkowatym krajobrazie, pomiędzy lasami Puszczy Boreckiej, licznymi jeziorami i rzeką Sapiną. To miejsce przepełnione spokojem, ciszą, historią i nieskażoną naturą. To miejsce idealne na samotną wędrówkę, zaczerpnięcia głębokiego oddechu, rozmyślanie czy spacer we dwoje.
Zostawiam Wam kilka zdjęć. I jak zapowiedziałam mówię do widzenia na dłużej. Chociaż kto wie, co mi przyjdzie do głowy i gdzie mnie nogi poniosą. Gdziekolwiek się znajdę, postaram się opisać Wam to miejsce. A póki co korzystajcie ze słońca i urlopów i wracajcie z nich bezpiecznie.
Zostawiam oczywiście również utwory – znowu nie umiem się zdecydować na jeden;) Gdziekolwiek będziecie odważcie się zamknąć oczy i wsłuchać się w otaczające Was dźwięki. Usłyszcie, co mówi do Was świat i usłyszcie siebie, własne serce i szamotające się w nim pragnienia.
Życzę Wam byście znaleźli w swoim życiu kogoś, kto będzie Was podnosił z życiowych niepowodzeń, pomagał wyjść z problemów i wnosił ponad szczyty wszystkiego. Kogoś, kto sprawi swoją obecnością i wiarą w Was, że będziecie silniejsi i dla kogo będziecie mogli uczynić to samo!
Adieu!