Są dusze, które pływają w samotności.
Gdy się na nie patrzy widzi się letnie niebo, którego błękit niesie ciepło. Tworzą obłoki myśli, niebieskie migdały marzeń, odpalają inne dusze promieniami słońca. A gdy jest zbyt gorąco jak ciepły deszcz chłodzą zapał, zmywają kurz osadzający się na sercu, czyszczą pory z zaschniętej soli.
Są dusze rozgrzewające uśmiechem, otulające dobrym słowem, leczące miłością.
To dusze o ciepłych barwach, słodko-gorzkim smaku, promieniujące światłem rozbijającym na drobinki ciemności.
To dusze z bliznami. To serca poranione tak bardzo, że gdy się ich dotknie można poznać mapę wszystkich upadków, zranień i chwil niespotykanego bólu. Gdyby móc w nie zajrzeć poczułoby się ciemność, rozpacz i najbardziej gorzki smutek świata.
Gdyby móc zajrzeć w ich przymknięte okna, wtedy, gdy nikt nie widzi zobaczyłoby się czarne odbicie świata. Gdybyś wślizgnął się pod wpółprzymknięte powieki, wetknął stopę w zamykające się drzwi serca ujrzałbyś tak wiele samotności, której nie sposób pomieścić w jednym naczyniu istnienia, a jednak żyją.
Krzyk niezrozumienia, opuszczenie, pusta cisza nieobecności i to pragnienie, aby pokazać plecy chaosowi świata uciekając w mrok.
Nie patrzeć wstecz dopóki drzewa nie otulą ciasno, świat nie zostanie wystarczająco daleko, aby nie móc dosięgnąć mackami egoizmu. Biec dopóki cisza nie ukoi pustych, raniących słów, nie wymaże bólu.
Zakopać się w zaspie mroźnej obojętności i poczekać, aż rany zagoją się wystarczająco mocno, aby powrócić.
Bo one wracają, do świata, który je rani i zawodzi, który czerpie z nich jak z bezdennej studni. Wracają by żyć pełniej, kochać do granic i istnieć jeszcze bardziej świadomi. By dotknąć ognia, który parzy, ale i oczyszcza, rozpala. One stają się ogniem.
To silne dusze. Bo ich siła tkwi w każdym powstaniu z ciemności. Rozkopywaniu okropności, powstawaniu z upadków. Ich moc tkwi w odwadze człowieczeństwa i wrażliwości w bezwzględnej i chorej rzeczywistości.
Ich siła tkwi w miłości.