wilczyca wilczyca
sty
01
2023

Samotność

Smutek i radość. Tak było zawsze gdy docierała do tego punktu życiowej podróży. Czuła żal, tęsknotę i smutek z napierającą wdzięcznością i radością. Ale nie tą hedonistyczną podrywającą do tańca i głośnego śmiechu. To była radość przepełniająca spokojem. Ulgą rozlewającą się w niej jak kolejny łyk ulubionej czarnej kawy. Przyjemny acz gorzki posmak na języku.

Dotarła do końca stając przed nowym początkiem. Balansowała na granicy świadoma, że jedyna słuszna droga wiedzie przez przepaść. Przekraczała tunel, który zamykał się za nią przeszłością ukazując blade smugi przyszłości.
Jak wiele zostawia za sobą? Czy udało jej się dokonać chociaż w części to, co planowała? Była wystarczająco dobra, kochana, szczęśliwa? Czy odpowiednio spakowała bagaż na dalszą podróż?
Słowa odbijały się w niej echem przemierzanego tunelu.

Nie chce niczego żałować. Nie chce płakać za tym co minęło. Dziś musi dokonać ostatecznego rozrachunku. Spojrzała w nocne niebo. Gęste obłoki w kolorze brudnego śniegu, który stopił się kilka dni wcześniej sunęły po smolistym niebie odsłaniając na moment błyszczące gwiazdy. Pomyślała o ludziach, którzy pojawili się jak w jej życiu jak kadry z filmu, i o tych którzy wydarli w jej sercu znamiona niczym w kryjącej zysk zdrapce. Czy było ich więcej od tych szczerych i oddanych, którzy nie tylko chcieli brać, ale i dawać?

Zimny dreszcz przebiegł jej po skórze.

Poczuła mocny ucisk w piersi. Kocha. To jest najważniejsze. Wciąż potrafi kochać, mimo siniaków i zadrapań. Mimo łez i krzyków bezsilności. Schowane w twardej zbroi serce nadal tętni życiem.

Jesteś głupia!
-Twoja siostra jest ładniejsza!
-Twoje żarty nikogo nie śmieszą!
-Dlaczego nie możesz być jak ona?
-Jak będziesz tyle żarła będziesz gruba!
-Nikt cię nigdy nie pokocha!
-Jak mogłaś mu to zrobić on cię tak bardzo kocha!
-Niewdzięczna.
-Zła.
-Dziw
aczka.

Spojrzała w otaczające ją twarze. Kochała je, więc były dla niej najpiękniejszymi i najdroższymi obliczami wiszącymi na ścianach serca niczym światowe dzieła sztuki. A jednak w ich spojrzeniach wlepionych w nią jak w skazańca wystawionego na publiczny ostracyzm było coś wrogiego i obcego.

Najmocniej zranić może ten kogo kochamy. Zaufanie, pewność bezpieczeństwa, potrzeba miłości ponad wszystko, mimo niedoskonałości i słabości, sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec tych, którzy są dla nas ważni. Potrafiła obronić się niemal przed każdym atakiem. Czasem potrzebowała więcej czasu, aby zaleczyć rany, przekuć cierpienie i zawód w oręż do obrony, przetopić w stal obwarowującą dostęp do serca. Nigdy jednak nie pokazywała jak bardzo coś ją rani do tego stopnia, że ludzie widzieli w niej silną, potężną ale i nieczułą kobietę. Jednak, gdy w grę wchodził ktoś kogo kochała, komu była gotowa podać serce na dłoni, wystarczyły odpowiednio dobrane słowa, milczący gest czy pogardliwe spojrzenie, a to serce traciło cześć siebie. Jakby delikatna, mająca być bezpieczną dłoń uzbrajała się w szpony ciasno zaciskające się na pulsującej tkance mięśnia. I nie działał żaden system obronny, bo był wyłączony. Pozostawało jej tylko biernie patrzeć, jak miłość ostrzem zanurza się w niej wykrajając sobie kawałek pożywienia.

To było jej czułe miejsce. Coś co ją zabijało. Powoli, sadystycznie i skutecznie.. Samotność wśród ludzi. Nieodwzajemniona miłość. Miłość, ale…

Kocham cię, ale mogłabyś być lepsza…

Kocham cię, ale dlaczego nie jesteś tak fajna jak ona…

Kocham cię, ale nie mam czasu i siły na twoje rozterki mam swoje…

Kocham cię, ale nie mam siły, by ci pomóc…

Kocham cię, ale..

Chryste! Dlaczego w ogóle na to pozwalała? Jakby jej istnienie było uzależnione od aprobaty i akceptacji tych wszystkich bliskich twarzy. Z jej sercem ewidentnie było coś nie tak. Jest chore i powinna się nim zaopiekować, bo nikogo innego to nie obchodzi!

Nie chce być samotna!

Im mocniej o tym myślała, tym bardziej przekonywała się, że dokonała właściwego wyboru. Czasem trzeba po prostu wszystko rzucić i zacząć od nowa. I wcale nie oznacza to, że się nie kocha, albo jest się niewdzięcznym. Czasem kocha się tak bardzo, że przyzwyczaja się ludzi do pasożytowania. Pozwala się im przyssać do własnej duszy i czerpać z niej światło, nie domagając się niczego w zamian. I gasnąć, zapadać się w sobie, obumierać. I gasnąć.. Jak drzewo, które jeszcze stoi, ale w środku jest już spróchniałe.

Nie chce być spróchniałym drzewem!

Łzy bezszelestnie sfrunęły z gałęzi rzęs i runęły w dół jak przetrącone ptaki. Chciała, aby wsiąkły w ziemię i już do niej nie wracały. Aby zostały w przeszłości, która zamyka się za nią pogrążonym w mroku tunelem.

Tylko czy wystarczy jej sił, aby uwierzyć w siebie?

Uśmiechnęła się, a jej blada smutna twarz rozbłysła tysiącem kolorowych ogni zapalających nocne niebo z każdej strony. Otaczające ją oblicza też się śmiały, ale ucisk w żołądku podpowiadał jej, że śmiały się z niej. Nie byli źli, po prostu przyzwyczaiła ich do tego, że niczego nie potrzebuje za to chętnie odda im wszystko co ma. Myślała, że inaczej jej nie pokochają. Że musi zasłużyć na miłość.

Wstrząsnęła nią fala gniewu wzburzając wcześniejszą mieszankę smutku i radości. Podniosła się niebezpiecznie wysoko, spieniła, a potem runęła z wielką siłą uderzając o brzeg jej serca. Zmyła piasek drapiący pod powiekami, przebiegła dreszczem wzdłuż kręgosłupa niczym krótkie i intensywne wyładowanie elektryczne, a potem przyniosła spokój. Jej nieco sine z zimna usta rozszerzyły się w szerokim uśmiechu. Spojrzała na kochane kamienne oblicza zerkające na nią, jakby to ona nie płonące niebo, stanowiła główną atrakcję wieczoru, po czym jeszcze szerzej się uśmiechając upiła duży łyk szampana wprost z butelki. Już nie spoglądała w iskrzące oskarżeniami oczy. Zlały się w jedno. Jakby miała przed oczami ogromny kolaż stworzony z miniaturowych portretów. Wiedziała, że układał się w jej podobiznę, której zawsze miała coś do zarzucenia: nie taki nos, zbyt małe oczy, blade usta, krótkie rzęsy..

-Pieprzyć to wszystko – szepnęła wprawiając przestrzeń w poruszenie, jakby była jedynie delikatnym powiewem wiatru.

-Pieprzyć was wszystkich!

Głośny śmiech wypełniający otoczenie brzmiał nieco obłąkańczo. Był z tych, które wydobywają się z głębi zmęczonej duszy, jako objaw bezsilności i długo trzymanego napięcia. Głupawka nie mająca żadnych słusznych podstaw w realności, a jednak niosąca całą gamę emocji: ból, stres, lęk, ulgę i spokój.

Śmiała się, aż na jej policzki wystąpił rumieniec, a spod powiek popłynęły zupełnie odmienne od poprzednich łzy.

-Odpierdolcie się od mnie…

Szepnęła czując, jak chwilowa radość przeobraża się w potwora smutku i rozczarowania. Na moment przymknęła oczy, słysząc w przeszywającej ciszy ostatnie pomruki wypalanych hucznie fajerwerków. Kiedy cisza stała się nie do zniesienia spojrzała jeszcze raz w ponownie ciemne niebo, jakby zaglądała w głąb własnej duszy. Wzięła kilka oddechów świadoma świata, który czekał na nią z naręczem kolejnych spraw do załatwienia, wyprostowała się przepełniona wewnętrznym postanowieniem i ostatni raz spojrzała za siebie, w przeszłość. Widziała, że przez zamknięte za nią drzwi sączy się niewielkie światło. Od początku była świadoma, że nie wysadzi wszystkich mostów, że nawet najgrubszy mur nie odgrodzi jej od tego, co było, bo pod ziemią rozrastała się korzeniami, którymi była związana na zawsze z przeszłością.

Już się nie uśmiechała…

Zakorkowała butelkę taniego szampana i wzdychając głęboko rzuciła przelotne spojrzenie wokół, gdzie panowała całkowita pustka. Nie było z nią nikogo.

Za to ona była ze wszystkimi…

Gotowa na wszystko…

Dla nich…