wilczyca wilczyca
lip
16
2021

Spotkaj mnie tam, gdzie niebo dotyka morza

Nad morzem. W wodzie wszelkie smutki i łzy zdają się być niewidoczne. Dziewczyna chodząca nad brzegiem morza.

Morze zawsze napełniało ją tęsknotą, chociaż nigdy nie była pewna

Znacie tę życiową zasadę, że jak coś się ma spieprzyć to nie tylko jedna rzecz, ale wszystko na raz? Zaczyna się od delikatnych drgań, które obsypują pył z gzymsów z trudem wzniesionej budowli, potem są to już płaty farby z sufitu, a na koniec wszystko pęka od dachu po fundamenty, aby runąć wprost na głowę naiwnego mieszkańca. Ja znam to bardzo dobrze. Gdybym w lotto łapała takie kumulacje, jak w trudnych wydarzeniach, byłabym milionerką. Ale może właśnie o to chodzi? Czasem człowiek jest zbyt silny, aby jeden wstrząs mógł ruszyć fundamentami jego istnienia. Potrzeba więc całej armii zdarzeń, aby zmusić wroga do ponownej abdykacji i ogłosić Waterloo mojego serca miejscem zwycięskiej bitwy. Myślę też, że prawdziwe bogactwo, to, to co nosimy w sobie, jacy jesteśmy, co czujemy i ile potrafimy zobaczyć oraz usłyszeć ponad niezbędne minimum. Niezwykła przenikliwość, subtelne wyczucie emocji drugiego człowieka, twarde stąpanie po ziemi przy jednoczesnym wpatrywaniu się w niebo.. Do tego potrzebujemy nie tylko radości, ale i cierpienia. Złoto hartuje się w ogniu…

Oczywiście zboczyłam na manowce myślowe, ale pewnie już zauważyliście, że tak mam:) W swoich wędrówkach bardzo rzadko wybieram te same ścieżki, jeśli mam do wyboru inne, niepoznane. Zbaczam, bo czasem wybór dłuższej, niepewnej drogi przynosi coś niespodziewanego i pięknego.

Wracając do tematu dzisiaj chcę Was zabrać nad morze, a dokładnie do Zatoki Gdańskiej, na plażę w Stogach. Zaplanowałam i zorganizowałam tam krótki rodzinny urlop, ale wydarzenia, które zbombardowały mnie tuż przed wyjazdem sprawiły, że miałam ochotę rzucić wszystko w cholerę i zostać w domu. Najlepiej zaszyć się w lesie. I tak zrobiłam. Zaszyłam się w lesie, ale z rodziną i innymi wczasowiczami, jakieś 350 km od mojego miejsca na Mazurach.

Nie byłam nad morzem co najmniej 6 lat. Nigdy mnie nie ciągnęły tłumy wylegujących się ludzi na plaży, krzyki, pluski, rozbiegane dzieci i upał nie do zniesienia. Tym razem jednak jechałam tam z głową pełną myśli i sercem ciążącym w piersi smutkiem, rozczarowaniem i samotnością, tą, która nie przynosi spokoju, ale ból. Problemy zdrowotne, totalne zmęczenie połączone z bezsennością, kłopoty natury biurokratycznej, a do tego śmierć w rodzinie nie były dobrym bagażem na wyjazd wakacyjny. Ale ponownie zaskoczyłam sama siebie. Tak, jak zaskoczyli mnie ludzie, którzy ruszyli z pytaniami o to, co się u mnie dzieje i jak mogą pomóc. Jestem zdania, że zasada o prawdziwych przyjaciołach i sprawdzianie miłości w trudnej sytuacji, stanowi jedną ze złotych zasad naszego świata.

A zatem dotarliśmy na miejsce, ulokowaliśmy się w drewnianym domku w środku lasu (czyli coś co Ewy lubią najbardziej, bardziej niż Puchatek miód;)) i ruszyliśmy na plażę. Również lasem, a potem tymi ścieżkami pełnymi piachu, które zostały stworzone na wielką uciechę dzieci i ćwiczenie cierpliwości rodziców. Bałam się, że będziemy musieli iść jeszcze co najmniej kilometr wzdłuż plaży, żeby znaleźć więcej niż 2 metry wolnej przestrzeni, ale zaskoczyłam się mile.

Jeśli ktoś szuka pięknej, czystej plaży nad morzem, polecam Stogi. Wróciłam tam sama po 20:00, spacerowałam na boso po rozgrzanym piasku, wdychałam wilgotne powietrze, pozwalając morskiej bryzie osadzać się kropelkami na mojej skórze, a potem siedziałam wśród promieni zachodzącego słońca wsłuchana w szum wody uderzającej falami o brzeg, skrzek mew i muzyki, którą przyniosłam ze sobą, na zmianę. Dawno się tak nie zrelaksowałam, dawno łzy nie były tak spokojne. Nie piekły żywym ogniem, ale wypływały z głębi źródła, jakby miały za cel jedynie oczyszczenie.

Za to stopy, po przejściu blisko 21 km w niecałe 3 dni piekły okrutnie, a i tak, gdybym mogła zrobiłabym tych kilometrów jeszcze więcej.

Jest w morzu jakaś mieszanka sprzeczności: spokoju i gwałtowności, życia i śmierci, ciemności i światła. Ze mną jest podobnie. Może dlatego czułam się tam jak u siebie. Może właśnie stąd moje poczucie jedności z tą falującą gwałtownie wodą wnikającą szumiącym spokojem w serce. W tamtym momencie mogłabym tak siedzieć na ciepłym piasku, z wiatrem we włosach i biegającymi po skórze promieniami zachodzącego słońca, choćby całą noc. W tamtej chwili miałam ochotę skoczyć w wodę i dać się ponieść falom w nieznaną przestrzeń, nawet na dno, aby tylko, chociaż przez moment nie pruć przez fale, zmęczonymi mięśniami próbując dostać się na nieznany brzeg.

Tyle, że to nie w moim stylu… więc wstałam i ruszyłam z powrotem w przyszłość, która może przynieść na brzeg cokolwiek.

Tego wieczoru przyniosła spacer przez przepiękny las, boso po ściółce leśnej i z duszą na ramieniu, bo w lesie było już ciemno, a tuż pod ośrodkiem wypoczynkowym powitało mnie stado dzików.

Samotność nad morzem jest zatem możliwa. Chciałabym tam kiedyś wrócić, najlepiej jeszcze tego lata, choćby na jeden dzień, sama albo z Tobą (piszesz się?) :). Moglibyśmy zostać tam na noc, leżąc na gorącym piasku i wpatrując się w gwieździste niebo. Moglibyśmy też zanurzyć się w wodzie, a potem wypić gorącą kawę z termosu i rozmawiać do rana albo słuchać: szeptów fal, porywów wiatru, własnych oddechów i przyspieszonego bicia serc. Brzmi zbyt romantycznie? Spędziłam taką noc kilka dobrych lat temu z moim Wybrankiem. Tyle, że była to plaża nad jeziorem. Włoskim jeziorem. Plaża usypana kamieniami… Cholernie niewygodna. Ale czego nie robi się w młodości i miłości.

Och wyskoczyłabym na jeden dzień nad morze, żeby się zregenerować i wyrównać oddech istnienia.

Może kiedyś…

Wiem, że niektórzy z Was właśnie tak spędzają tegoroczny urlop. Spróbujcie. Jeśli tylko macie możliwość pójdźcie na spacer o zachodzie słońca za łapki albo pod namiot z przyjaciółmi. Zobaczcie morze w całej swojej okazałości groźne i spokojne, kojące i ostrzegające. Oczyszczające.

Ja wróciłam stamtąd spokojniejsza, gotowa by dalej walczyć, o to, o co walczyć się da. Pewna, że są na świecie ludzie, którym naprawdę i szczerze na mnie zależy. Nie tylko wtedy, gdy jest im ze mną dobrze i do czegoś mnie potrzebują, ale również, gdy ja potrzebuję ich. A to jedna z najważniejszych rzeczy w życiu.

Piszę do Was nie znad morza, ale już z Mazur, gdzie właśnie w ostatniej chwili uniknęłam burzy w samym środku lasu. W końcu jest czym oddychać, ale i komarów jest więcej:) Piszę z Mazur, ale wciąż czuję zapach morskiej bryzy (wcale nie śmierdzi rybami), a gorący piach parzy mi podeszwy stóp. Może jestem jakimś morskim stworzeniem?…

Podrzucam kilka zdjęć i tym razem dwa utwory, które towarzyszyły mi wędrówkom po piaszczystych brzegach Zatoki.

Obyście nigdy nie musieli zbyt głęboko zaglądać w ciemność, to nic miłego, chociaż jak pisałam na samym początku można wyjść z niej totalnie ślepym albo z niezwykle wyostrzonym wzrokiem.

A bezpieczeństwo niech ma więcej kolorów niż czarny: kolor nocy, kolor snu, kolor głębi, kolor otchłani…

Życzę Wam też, żebyście nad brzegiem istnienia znaleźli prawdziwy skarb, w postaci kogoś, kto rozumie Was bez słów. I pamiętajcie, aby nie zamykać go w ciemnej szkatułce, ale i nie wypuszczać z rąk, bo ktoś inny może sprawić, że rozbłyśnie niesamowitym blaskiem.

Adieu!