-Posłuchaj ostatnio.. Czasem jestem… Cholera ciężko mi to wyjaśnić.
Na moment przymyka oczy ze zmęczenia.
-Powiedz po prostu o co ci chodzi.
-Dlaczego od razu się irytujesz?
-A dlaczego nigdy nie potrafisz otwarcie wyznać, co leży ci na sercu?
Jest odwrócona, ale mogłaby się założyć, że właśnie zaciska szeroką szczękę napierając zębami na siebie, jakby chciał skruszyć kości.
-Jestem twoją żoną. Co chcesz przede mną ukryć?
-Niczego przed tobą nie ukrywam – ciche zgrzytnięcie zębami. – Po prostu mam problem z wyrażeniem tego, co czuję.
-Od zawsze – stara się brzmieć łagodnie.
-Tak kurwa! Od zawsze! Czy to tak ciężko zrozumieć?!
Ciszę przerywa głębokie westchnienie.
-Przepraszam. Nie chcę się kłócić, ale czasem wystarczy jedno twoje słowo, aby wywołać we mnie trzęsienie ziemi. Jakbyś była boginią panującą nad naturą mojego istnienia. Władasz wszystkimi żywiołami. Potrafisz wywołać we mnie potok wzruszenia i bezradności, wichry namiętności i tornado wściekłości, ogień pożądania i nienawiści oraz stałość i rozsądek ziemi, wzbudzasz płodność mojego umysłu.
Wciąż się nie odwraca, kiedy zachodzi ją od tyłu i oplata w talii. Tak bardzo lubiła, gdy to robił..
-Jesteś wszystkim co mam moja królowo. Wszystkim czym jestem i czego dokonałem. Jesteś moim wszechświatem. To dlatego czasem tak ciężko mi się wysłowić. Jak mam powiedzieć komuś kto jest wszystkim, od kogo zależy całe moje życie, że jestem skurwysynem, który nie zasłużył sobie na takie szczęście?
Wiedział co powiedzieć, aby wywołać w niej wzruszenie. Zawsze mu powtarzała, że z powodzeniem mógłby zostać politykiem, albo chociaż pisarzem, ale on wolał marnować swój talent na podbój kobiecych serc.
-Czasem nie trzeba wiele mówić.
Gorąco jego ciała rozpalało w niej trawiący pożar.
-Wiem. Chcesz czynów, a ja ostatnio wiele mówię, niewiele robię.
-Zauważyłeś?
-Musisz być taka sarkastyczna? – ciche zgrzytniecie zębów, napięte mięśnie, które niemal od razu rozluźnia. To jednak wystarcza, aby strach przyspieszył jej tętno.
-To było zwykłe pytanie.
Ostatnio rzadko zdejmuje zbroję, za którą ukrywa prawdziwe emocje. Boi się okazać przed nim słabość.
-No dobrze jestem czasem przewrażliwiony i nieco impulsywny, ale ty czasem emanujesz takim…
-Chłodem. Wiem. To mój system obronny. Przepraszam.
Czuje na karku gorący oddech ulgi. Może zbyt rzadko przeprasza. Nawet, gdy to nie jej wina, a jego prowokacja; nawet, kiedy to on unosi się i wścieka z byle powodu powinna przeprosić, żeby nie czuł się winny. Poczucie winy potrafi zniszczyć. Tylko dlaczego ma brać na siebie ciężar jego grzechów?
-Naprawdę bardzo cię kocham.
Milczy, podświadomie naprężając się jak kotka gotowa do skoku w roztaczającą się przed nią noc.
-Wiem, że nieczęsto to mówię.. Okej i zdarza mi się zapomnieć to pokazać, ale ty przecież wiesz. Musisz to wiedzieć. Jesteś całym moim światem.
Myśli o tym, jak podrzędny i zmienny jest ten świat. Zależy bowiem od koniunkcji planet w jego osobistym układzie słonecznym. Czasem jakaś Wenus wyrzuca ją na sam koniec kolejki w okolicę starego Plutona, aby mógł później ściągnąć ją tak blisko Słońca, że jego promienie spalają ją od wewnątrz.
-Nikt nie zna cię tak dobrze jak ja…
Nikt nie znał jej tak słabo, jak on. Może kiedyś było inaczej. Może na początku próbował spenetrować ją jak nieznany ląd, ale potem odpuścił. Zdobył wyspę, ma wyspę. Nie musi jej poznawać. To wyspa powinna starać się, aby chciał poznać ją. Pieprzony Robinson Crusoe.
-Znam twoje czułe miejsca…
Zadrżała, gdy powiódł dłonią po szyi kierując się w dół, aż do palców zaciśniętych na kuchennym blacie, przy którym wciąż stała wpatrzona w krwawiący zachód za oknem. Nieskazitelny zawsze manicure odpryskiwał na poobrgryzanych paznokciach.
Kiedy wilgotnymi wargami dotknął szyi tuż nad ramieniem składając na nim gorące pocałunki to tak, jakby wetknął wtyczkę w kontakt. Prąd popłynął przez nią strumieniami zbierając się w jej osobistym magazynie energii, w podbrzuszu.
Zawsze to w nim uwielbiała. Obserwację i przenikliwość. Nie musiała tłumaczyć co lubi, co sprawia, że całe jej ciało elektryzuje. Potrafił wydusić z niej podniecenie kilkoma pocałunkami, delikatnym muśnięciem palców, czy pewnym uściskiem.Brał ją, kiedy chciał, ale zawsze z poszanowaniem jej woli. Wiedział, co lubi, a w jakie tereny lepiej się nie zapuszczać, więc jak to się stało, że nie znał jej duszy? Może jednak był odkrywcą. Kiedyś na pewno… A dziś..
-Mogę sprawić, że będziesz szczęśliwa..
Szepnął jej wprost do ucha ściągając ramiączko bluzki, aby ułatwić sobie dostęp do dekoltu. Odwrócił ją do siebie zanurzając usta w zagłębienie obojczykowe. Składał delikatne i palące pocałunki coraz niżej, jakby torował sobie nimi drogę wprost do jej serca, a przynajmniej ukrywającej je piersi. Spojrzał jej w oczy wygłodniałym wzrokiem, a następnie szarpnął za drugie ramiączko pozwalając, aby atłasowy top zsunął się w dół i odsłonił jej alabastrową skórę. Zadrżała, bynajmniej nie z zimna, bo ogień palił się w jej żyłach. Czuła go wszędzie. Lubieżny uśmiech zatańczył na jego pełnych ustach, gdy rozrywał koronkę stanika.
-Sprawię, że będziesz szczęśliwa kochanie…
Schwycił w dłoń jej nagą pierś i wbił wilgotne wargi w jej usta. Jęknęła.
-Jesteś moja – szepnął na moment przygryzając jej dolną wargę. – Słyszysz? Jesteś moja.
Chwycił ją za uda i posadził na blacie, przy którym wcześniej próbowała podjąć ważną decyzję. Słońce już zaszło pozwalając ciemności wkraść się do ich domu, tak, jak ona pozwalała jemu wedrzeć się do swojego wnętrza. Był jak mrok wnikający w nią i dławiący resztki światła. Otulał krajobraz jej istnienia strawionego pożarem, na krótką chwilę zasłaniając rozpaczliwy widok klęski i pustki. Ale rano znowu wstanie słońce i kiedy spojrzy na swoje życie zobaczy, co z niego zostało. Zanurzy ręce w popiele i posypie sobie nim głowę. Jak pokutnica żałująca za grzechy. Swoje czy jego?
Tym razem jednak stanie przy oknie ich sypialni brudna i nadpalona, jak ocalała z księgi kartka. Zapali papierosa. A gdy usłyszy szelest pościeli i ciche westchnienie rozkoszy tuż za plecami, odwróci się. Odwróci się i spojrzy na niego tym zsiniałym okiem, a potem pewnie i stanowczo ułoży opuchnięte wargi w zdanie, które już zbyt długo w sobie tłamsi:
-Chcę rozwodu.