wilczyca wilczyca
gru
15
2021

Tak długo w ciszy będę trwać dopóki zima odda świat

Gdy przyjdzie czas opowiem mu:
Nie było łatwo wiosną być

Jak dużo niebo może znieść
Ile ptaków ile burz
Nie ma blizn skąd wiedzieć już
Czy moje łzy udźwignie też

Powoli, ale jak zawsze z przytupem wracam do działania. Bezruch wprawia mnie w odrętwienie, a jednoczenie sprawia, że wewnątrz mnie kotłuje się, jak w trakcie przypadkowej bijatyki. Cząsteczki emocji zdają się bezwładnie uderzać w siebie nawzajem bombardując przestrzeń mojej duszy. I nawet, gdy nie mam najmniejszej ochoty na ruch, muszę poddać się temu rytmicznemu tańcowi, aby ukołysać je do snu, poukładać i pomóc znowu zająć odpowiednie miejsce. Zresztą pisałam Wam już, że mam duszę podróżnika, wilka przemierzającego bezkresne lasy. Muszę czuć powiew wiatru we włosach, skrzypienie śniegu czy ściółki leśnej pod łapami. Deszcz i słońce, samotność i współobecność, cisza i odgłosy natury. Może jestem narkomanką endorfin, uzależnioną od pędu wiatru, rozległej przestrzeni, od leśnego zapachu żywicy, smaku samotności..

Cokolwiek to jest sprawia, że ciągnie wilka do lasu, który jest zawsze otwarty na moją obecność. Już na drugi dzień po powrocie wybrałam się więc na spacer w nocy, a wczoraj zrobiłam 5 km w dzień i potem następne kilka w nocy. Wyskoczyłam porozmawiać z przyjacielem (nie wiem kiedy minęło tyle czasu, że małżonek zaczął się niepokoić, czy przypadkiem nie zaatakował mnie dziki zwierz) i powiem Wam, że po ostatnim tygodniu, właśnie tego było mi potrzeba. Wysłuchać kogoś, a jednocześnie usłyszeć, że jestem silna, wspaniale sobie daje radę i mądrze postępuję oraz pośmiać się i powygłupiać (a już dobrze usłyszeć, że ktoś będzie tam zawsze na mnie czekał :)).

Spacery zatem zdecydowanie można zaliczyć do udanych. Zrobiłam mnóstwo zdjęć, niemal odmroziłam łapki (te ludzkie), zebrałam na kosmykach włosów marznący deszcz, który wraz ze smutkami stworzył na mojej twarzy korytarze wprost do serca. Pozwoliłam zimie wtargnąć pod ubranie i wtulić się do mojej rozpalonej skóry, zagrzać się od niej, złożyć pocałunek na moim sercu, który ostudził szalejący w nim pożar. A zima dzisiaj była bajkowa. Osadziła się białym puchem na nagich gałęziach drzew strojąc je w najpiękniejsze szaty. Wyglądały iście królewsko delikatnie kołysane przez wiatr w takt muzyki ciszy. Nie omieszkałam strząsać tej kruchej powłoki wprost na swoją głowę i twarz. Brakowało jedynie słońca, bo we wszechobecnej mgle nie wyglądało to tak widowiskowo, ale i tak było pięknie!

Spacerując dobrze znanymi sobie drogami myślałam o tym, ile zmian może przynieść jeden rok. Ta sama ścieżka wygląda inaczej każdego dnia, a co dopiero na przestrzeni 365 dni. Pamiętam jak w tamtym roku cieszyłam się na pierwszy śnieg. Wyrwałam się z domu o zmroku i spacerowałam kilka dobrych godzin po mrozie. Zrobiłam nawet aniołka na śniegu. Dziś odpuściłam, ale bałwana na podwórku dokończyłam 🙂 365 warstw na istnieniu. Kilka kolejnych blizn na sercu, mnóstwo szczęścia i radości, setki przemierzonych kilometrów. Mój Boże życie pędzi tak szybko. Ale to jeszcze nie czas na podsumowanie roku, chociaż nieśmiało te myśli zaczynają krążyć po głowie.

Dziś o czymś innym. Dotarłam do swojego bajorka (nie wiem czy wspominałam, ale w rzeczywistości jest to zbiornik wodny na kształt rzeki stworzony ze starego żwirowiska) i weszłam na jego środek. Z lekką obawą sunęłam po niezbyt grubej tafli lodu, przecinając ślady balansującego przede mną na niepewnym gruncie, ptaka. Z krzaków wystrzeliła w powietrze spłoszona czapla, więc może to jej śladami podążałam? Tak czy inaczej, stojąc na kruchym lodzie myślałam o tym, że w każdym z nas tętni wewnętrzne źródło. Mniej czy bardziej głęboka rzeka szumiąca pragnieniami, żłobiąca w nas meandry wspomnień, niosąca w swych głębinach radości i smutki. Czasem jest ukryta w gęstych szuwarach, porośnięta trzciną, oprószona rzęsą wodną i pływającą roślinnością, czasem skuta lodem, ale zawsze żywa i prawdziwa.

Często słuchając jej szumu wikłamy się w trudne relacje. Tak bardzo chcemy widzieć w kimś, kogoś kto zmieni nasz świat na lepsze, uzupełni go, uczyni pełniejszym; kto odpowiednio zadba o pulsujące w piersi źródło, że rzucamy się w niepewne objęcia nie bacząc na kruchy lód pod naszymi stopami. Ale kiedy udaje nam się dotknąć tej upragnionej postaci, pryska, jak mydlana bańka. Okazuje się duchem, cieniem rzucanym przez pragnienia duszy. Pryzmat rozszczepiający białe światło na składowe barwy, które znikają, gdy niebo zasnują burzowe chmury.

Czasem tak bardzo chcemy komuś zaufać, kogoś pokochać, być kimś wyjątkowym, że wbiegamy na kruchy lód, który zwyczajnie się pod nami zapada. Lodowata woda wyciąga po nas macki i wciąga w siebie odbierając oddech i nadzieję na ratunek.

Czasem trzymamy się kogoś kurczowo, jakby był naszą brzytwą podaną tonącemu. Jak gdyby stanowił przesmyk światła wskazujący wyjście spod grubej warstwy lodu. Nie dostrzegamy innego wyjścia, skostniali strachem przed samotnością czy opuszczeniem, przed zawodem, nie czujemy, jak bardzo jest to nieprawdziwe. Nie dostrzegamy mroku, fałszu i ułudy kryjących się w tej ulotnej postaci.

Boimy się dryfowania pod powierzchnią, podczas gdy to, o co walczymy jest fatamorganą, odbiciem szczęścia, za które jesteśmy sami odpowiedzialni. A może właśnie potrzebujemy tej lodowatej kąpieli, aby dostrzec, co jest realne? Kto jest dla nas naprawdę i mimo wszystko. Bo kiedy w lodowatą ciemność zagłębi się dłoń i wyciągnie nas na powierzchnię, wtedy możemy mieć pewność, że spoglądamy miłości w oczy.

Ma być krótko, więc wracam do zadań, których wciąż mi przybywa. Spójrzcie na pejzaże autorstwa mazurskiej zimy. Posłuchajcie ciszy, która zna Was najlepiej. Przyjrzyjcie się otoczeniu, może zobaczycie w nim spłoszoną sarenkę przecinającą Wam drogę w nocy, może czaplę szybującą na mglistym niebie, może wyczekiwanego wróbla w karmniku, a może własne łzy, tęsknotę i samotność, za rogiem której czeka ktoś, kto chce Was otulić naprawdę. Chwycić w ramiona, wysłuchać, podzielić Wasze radości i smutki i już nie puścić, aby do końca życia dbać o Wasze wewnętrzne światło.

Dziś towarzyszy nam Renata Przemyk w nowej odsłonie własnego utworu. Życzę Wam, aby wokół Was było jak najmniej zbędnych ładnych słów, w których anioły śpią, ale w których brakuje ducha, prawdy i czynu. A każdy kąt Waszych dusz niech rozbrzmiewa najpiękniejszą melodią życia.

Adieu!