Wypowiedz głośno swoje marzenie, to będzie pierwszy krok w jego kierunku. Nie wiedząc, dokąd mamy żeglować, nigdy tam nie dopłyniemy.
Odrywam się
Do ciebie fragmentami
Za szybko nic
Bo ktoś mnie kiedyś zranił
Ktoś mnie wywalił
Na te nie miłości tory
Podnoszę się powoli
Obiecałam Wam, że się odezwę, więc jestem. Będzie trudno, bo czas tu płynie w jeszcze bardziej skomplikowanym rytmie, niż na Mazurach, ale się postaram. A wiecie jeśli Pazur z Mazur coś postanowi, to zrobi wszystko, aby postanowienie swoje zrealizować i mówię to również, jako matka dwóch małych pazurzątek;)
Jesteśmy na Lubelszczyźnie już kilka dni i powiem Wam, że dawno nie było mi tu tak ciężko. I nie jest to wina Lublina, tylko mojej pokręconej duszy. Tej mieszanki różnorodnych atomów wdzięczności, radości, melancholii, smutku, wspomnień…, które wciąż zrywają i tworzą wiązania chemiczne układając je w reakcje chemiczne o różnym natężeniu.
I tak Lublin przywitał mnie mimozami, a jak wiadomo mimozami jesień się zaczyna. Ponadto od przyjazdu towarzyszy mi natrętne przeczucie czegoś niedobrego wiszącego w powietrzu, niczym topór kata. Zdrowie jest ostatnio jak sierpniowe niebo raz prażące gorącym słońcem, a za chwilę granatowe od burzowych chmur, groźnie porykujące, tymczasem moje perpetuum mobile nie potrafi zwolnić. Wygląda to trochę tak, jakby zamieszkałe wewnątrz mnie zwierzę szalało za każdym razem, gdy jego nosiciel nie ma co ze sobą zrobić.
No dobrze, ale nie będę Wam opowiadać o tym, jak chodziłam z kuchni do pokoju nie mogąc uspokoić nerwów, próbując znaleźć sobie dodatkowe zajęcie, czy jak robiłam mordercze treningi wytrącające serce z normalnego rytmu i zapierające dech w piersiach. Bo przecież nie to jest najważniejsze, a to, że kocham Lubelszczyznę, to zawsze będzie mój drugi dom i że niemal każda ścieżka tego miasta (oczywiście delikatnie przesadzam) wciąż pachnie wspomnieniami. Spaceruję więc, bujam się na wiklinowym fotelu o zmroku próbując uspokoić myśli, wspominam, spotykam z przyjaciółmi, planuję imprezę urodzinową, piję mnóstwo mocnej kawy, a w czwartek czeka mnie mała przygoda, o której napiszę przy okazji:)
Zatem atakowana zmienną pogodą serca i otoczenia, jaką przywitał mnie mój własny dom, zabieram Was ponownie nad Zachodnie wybrzeże. I dzisiaj wybierzemy się do Szczecina, miasta paprykarza (wyobrażacie sobie, że w 2010 r. powstał pomnik paprykarza szczecińskiego?😱 poczytajcie tutaj) portu, trzech stoczni symboli epok, bogatej historii i wielu pięknych miejsc do zobaczenia.
Trzecie pod względem zajmowanej powierzchni (300,55 km² z czego prawie 24% zajmują grunty pod wodami) i siódme pod względem ludności miasto Polski, znajduje się w centrum aglomeracji szczecińskiej. Z powodu nadgranicznego położenia oraz bliskości Morza Bałtyckiego, dostępnego przez żeglowną Odrę oraz Zalew Szczeciński, Szczecin stał się ośrodkiem gospodarczym regionu. Znajdują się tu: port morski, stocznie remontowe, jachtowe oraz żeglugi morskiej. Jest on ośrodkiem turystycznym z dużą liczbą zabytków, a także stanowi centrum akademickie i kulturalne (znajdziecie tu operę i operetkę, liczne teatry, muzea i ośrodki kultury). Szczecin to również siedziba katolickiej metropolii i nominalna współsiedziba prawosławnej diecezji.
Nie będę się rozpisywać o historii tego miasta, bo jak łatwo się domyśleć z racji bliskości Morza Bałtyckiego jego znaczenie było i jest niezwykle istotne. Szczecin więc w przeszłości stanowił smakowity kąsek dla wielu drapieżników. Przyłączony do Polski przez Mieszka I, uniezależnił się ok. 1007 r., aby ponownie trafić w ręce władców polskich w 1121 r. Był częścią Świętego Cesarstwa Rzymskiego, stolicą niepodległego Pomorza Zachodniego i częścią Księstwa Szczecińskiego. Zajęty przez Prusy, sprzedany za 2 miliony talarów w 1721 r., oblężony przez Rosjan w czasie wojny siedmioletniej poddawany podczas wojen nalotom, bombardowaniom i burzeniom. Do dziś jest węzłem transportowym na trasie transeuropejskiego korytarza transportowego północ-południe łączącego południową Skandynawię, Czechy, Austrię z portami Morza Śródziemnego. To miasto portowe, turystyczne i handlowe. I wbrew pozorom naprawdę piękne. Gdy byłam tu ostatni raz, jakieś 20 lat temu zapamiętałam je jako typowo industrialne, szare i nieatrakcyjne. Dziś jestem nim naprawdę zaskoczona i zachwycona. Chcę wrócić i zobaczyć więcej.
No dobrze, pewnie chcecie dowiedzieć się, gdzie dokładnie byliśmy? No to ruszamy dalej.
Już w drodze z Wapnicy zorientowałam się, że jest mnóstwo miejsc, które chciałabym zobaczyć i wiecie, z moją ambicją i zachłannością w maksymalnym wykorzystaniu dostępnego czasu byłam w stanie zobaczyć je wszystkie. Ale przyjechałam tu z rodziną i trseba było mierzyć siły na zamiary. Wybrałam zatem pięć miejsc atrakcyjnych również dla dzieci, z których udało nam się odwiedzić trzy, plus postój na napełnienie pustych żołądków i baaardzo długi spacer. Chodźcie, chodźcie!
Na początek wsiąkniemy w Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie.
Syrena, to skarpeta (zapach) i kurołapka (otwierane do przodu mogły zgarniać kury we wsi). Motocykl wfm, to wuja Franka motor. Fiat 126p był Fatalną Imitacją Auta Turystycznego 1-osobowego 2-drzwiowego 6-krotnie przepłaconego albo kaszlakiem. Jego większy brat, to kredens i kancior. Autobus jelcz był ogórkiem, tramwaj GT6 – helmutem – czytamy słowem wstępu na stronie internetowej muzeum.
Utworzone w 2006 r. znajduje się w Niebuszewie-Bolinku, we wpisanej do rejestru zabytków zajezdni tramwajowej przy ul. Niemierzańskiej. Oj dajcie spokój nie będzie nudno. Obiecuję:))) Z resztą nie opowiem Wam, jak wspaniałe eksponaty są dostępne w tym miejscu dla zwiedzających, bo musiałabym szczegółowo opisać każdego przystojnego, błyszczącego w świetle jarzeniówek modela dumnie wypinającego gładką pierś, w której kiedyś pulsowało życiem mechaniczne serce, a z tego co wiem jest ich tam około 300 szt. Zatem widzicie, że się nie da:) Jednak trochę muszę poopowiadać, żebyście poczuli, że warto:)
Muzeum Techniki i Komunikacji w Szczecinie jest wypełnione po brzegi samochodami, które kochali Polacy (ja nadal się w nich bujam bez opamiętania, chociaż na samochodach szczególnie się nie znam). Znajdziecie tam nie tylko ślady miejskiej, tramwajowej i autobusowej historii szczecińskiej motoryzacji, ale również samochody państw socjalistycznych (skoda, wartburg, trabant) pochodzące z Czechosłowacji, Wschodnich Niemiec, Jugosławii i ZSRR (najstarszy moskwicz 407 – pochodzi z 1961 roku), dwóch przedstawicieli powojennej motoryzacji stawiającej na mikrosamochody (Messerschmitta oraz polską wersję Mikrusa), a także pojazdy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Tak, tak Moi Drodzy mamy tu naszą kochaną Syrenkę – pierwszy Polski samochód, który mógł powstać dopiero po śmierci Stalina zabraniającego rozwoju przemysłu motoryzacyjnego w PRL-u, ale również Poloneza, którego podobno z braku popytu fabryka dawała jako łapówki oraz kilka pięknych Fiatów z tamtego okresu. Poobcujecie z pojazdami służb mundurowych takimi, jak wóz strażacki i to prawdziwy wóz z miejscem do zaprzęgnięcia konia, czy warszawami wykorzystywanymi, jako karetki i pojazdy milicyjne. Jest tu również stary poczciwy żuk – koń roboczy PRL-u, który notabene narodził się w Lublinie.
Na szczególną uwagę zasługuje wystawa polskich prototypów bo to świadectwo wysokiego poziomu myśli technicznej i zdolności produkcyjnych naszego kraju. Wszędołaz (skradł mi serce nazwą i wyglądem) jest tylko jeden, beskid również nie wszedł do produkcji masowej, ale był prawdziwym majstersztykiem. Jest tu również wyprodukowana w 1987r. przez Wojskowy Instytut Techniki Pancernej i Samochodowej w Sulejówku amfibia z napędem na 4 koła, która miała służyć do wywożenia rannych z pola walki oraz do dowożenia amunicji w trudnym terenie, LPT który miał służyć w wojskach powietrzno-desantowych, a także polski bolid wyścigowy – Formuła I krajów socjalistycznych. Chcielibyście zobaczyć co?
To tylko część wystaw dostępnych w MTiM w Szczecinie. Bardzo ciekawe są eksponaty szczecińskiej motoryzacji, wystawa jednośladów z PRL-u (jeździliście kiedyś WSKą? :)) ja tak!), czy autobusy oraz tramwaje, które jako jedyne można obejrzeć również od środka.
I na koniec największa na świecie kolekcja stoewerianów. Siedem samochodów (najstarszy z 1913 roku), 50 maszyn do szycia (najstarsza z 1867 roku coś pięknego!), 28 maszyn do pisania (najstarsza z 1903 roku och jakbym chciała na którejś postukać paluszkami), siedem rowerów (najstarszy z 1900 roku) i setki eksponatów związanych ze Stoewerami i ich epoką: części, narzędzia, fotografie, puchary, szyldy, odznaki.
Naprawdę jest na czym zawiesić oko;) My spędziliśmy tam co najmniej godzinę, a jak to zwiedzanie z dziećmi, dość ekspresowe. Żadne się nie zdążyło znudzić, ale nie mogliśmy przeciągać oglądania w nieskończoność, więc ładnie i zgrabnie opuściliśmy to ciekawe miejsce.
Z muzeum wybraliśmy się do Ogrodu Różanego. „Różanka” to dwuhektarowy ogród założony w 1928 r. z okazji zjazdu ogrodników. II wojnę światową przetrwał w stanie nienaruszonym, ale po latach 70. zaczął popadać w ruinę. Dopiero w 2006-2007 r. miasto zaczęło go odbudowywać i tak trwa do dziś jako jedna z piękniejszych i najmilej pachnących atrakcji Szczecina. Zasadzono tu 9 tysięcy róż w 99 odmianach, wykonano schody, alejki, plac zabaw, a gdy do niego trafiliśmy właśnie kończył się koncert operowy. W otoczeniu tych barw i zapachów dopełniał niezwykłą sensualność przestrzeni. Warto się tam wybrać, odetchnąć przed dalszym zwiedzaniem, pozwolić otulić się tym słodkim zapachem i pięknym widokiem.
Jeśli szukacie, gdzie dobrze zjeść w Szczecinie polecam restaurację „Na widelcu”. W centrum, chociaż trzeba skręcić w uliczkę i zejść do piwnicy. Piękny, klasyczny wystrój łączący czerń z bielą i pyszna kuchnia w rozsądnych jak na to miasto cenach. Jedynie czas oczekiwania jest spory, ale warto poczekać na pyszny makaron carbonare albo z borowikami. Dawno nie jadłam (tak owszem czasem jem, zwłaszcza jak wcześniej zrobię kilka kilometrów spaceru w pełnym słońcu pchając wózek z dzieckiem pod górę) czegoś tak dobrego. I lemoniady serwują obłędne. Z sezonowymi owocami oraz roślinnością. U nas była czerwona porzeczka i gałązka rozmarynu. Pycha!
Na koniec zostawiliśmy sobie Szczecińską Wenecję, ale niech Was nie zmyli opis i zdjęcia w Internecie. To nasz tegoroczny niewypał. Poszliśmy tam z buta (a jakże) i najpierw błądziliśmy w upale, który w mieście daje, jakby sam diabeł chciał usmażyć ludzi na twardo na swojej piekielnej patelni, potem kierowani gpsem, który licząc na nasze ponadludzkie zdolności nindża, wprowadził nas na manowce musieliśmy zawrócić, a gdy w końcu tam dotarliśmy okazało się, że ze starego zardzewiałego mostu widać kilka równie starych budynków tonących w odmętach iskrzącej w palącym świetle Odry. I może gdybyśmy zeszli do portu i wynajęli kiepską imitację gondoli, czytaj zwykłą łódkę, poczulibyśmy, że było warto, ale ani nie byliśmy na to przygotowani ani nie mieliśmy czasu i ochoty. Tak więc nie polecam samego oglądania.
Jeszcze na popołudniową kawę zajechaliśmy do Cioci, a potem wykończeni, ale szczęśliwi, wróciliśmy do swojej kwatery toczyć bój o kolację, mycie i spanie.
Na koniec miejsca, których zwiedzanie odłożyłam na później. Może kogoś z Was zainspirują do odwiedzin:
-Jasne Błonia, poleca je moja Ciocia
-Wały Chrobrego, każdy powinien je zobaczyć
-Wieża Bismarcka
-Zamek Książąt Pomorskich
-Stare Miasto, Brama Portowa, budynek Akademii Morskiej
-Dźwigozaury, zwłaszcza nocą podświetlone dają spektakularny efekt
-Cafee 22, można się tam napić aromatycznej kawy spoglądając na panoramę miasta z 22 piętra
-Uroczysko Święta im. profesora Mieczysława Jasnowskiego
-Park Kasprowicza (wędrowałam nim z wózkiem usypiając swoje najmłodsze w drodze do restauracji i bardzo mi się spodobał)
-Taras Widokowy Bazyliki Archikatedralnej św. Jakuba Apostoła
-Podziemne Tarasy Szczecina
-Szczeciński Park Krajobrazowy Puszcza Bukowa (20 lat temu zgubiliśmy się w nim i błądziliśmy między drzewami aż do zmroku. Dziś byłoby łatwiej się odnaleźć.)
-Park Leśny Arkoński, na zdjęciach wygląda, jak jedno z tych miejsc, które mogłyby skraść moje serce.
To tylko część punktów, które można zobaczyć będąc w Szczecinie. Jak więc widzicie to miasto daje sporo możliwości spędzenia wspólnego czasu i zmęczenia nóg oraz nóżek do granic możliwości.
Jeszcze raz to powiem Szczecin jest pięknym miastem i naprawdę każdy znajdzie tu coś dla siebie. Szczerze polecam.
Trochę Was pomęczyłam tym spacerem po portowym mieście, ale ja tak mam. Spytajcie mojej rodziny 😜
Na koniec lawina zdjęć i utwór z pięknym tekstem. Pamiętajcie to nic głupiego się bać. I obyście znaleźli na swojej drodze kogoś przed kim będziecie chcieli się odkryć, mimo lęku zranienia. Kogoś, kto otoczy Wasz lęk dłońmi i przytuli do serca, gdzie będzie bezpieczny. Gdzie zamieni się w pewność bycia bezpiecznym i kochanym.
Łapcie gorące pozdrowienia z pełnego słońca Lublina.
Adieu!