wilczyca wilczyca
lip
19
2021

Ukryłam się w ciszy, bo w ciszy tęskni się najmocniej


W lesie pełnym szeptów i ukrytych myśli pochowałam swoje marzenia…

Wciąż na Mazurach, ale popłyniemy trochę ku ciemności, aby później wynurzyć się ku światłu. Bo codzienność czasem ma nieco z filmu. Zwłaszcza z tego momentu, gdy jeden z bohaterów ma przekazać ważną wiadomość drugiemu i pyta: Mam dla Ciebie dobrą i złą wiadomość. Którą chcesz usłyszeć najpierw?

Jakby to cholera miało jakieś znaczenie. Nieważne, którą wiadomość usłyszysz, jako pierwszą. Nieważne nawet czy tę drugą usłyszysz dzisiaj czy jutro, ona zawsze w końcu do Ciebie dotrze. To trochę tak, jakbyś stanął na rozstaju dróg i miał wybrać: lewą ciemną, zarośniętą, pokrytą ostrymi kamieniami ścieżynkę, a przecież jesteś na bosaka; albo prawą jasną, równą, rozległą ekspresówkę. Naprawdę nieistotne jest, którą wybierzesz, bo za zakrętem one się spotykają i znowu tworzą jedną mieszankę ciemności i światła, dobra i zła, szczęścia i radości.

Więc którą wybierasz?;)

Chcę dzisiaj zabrać Was w podróż po Waszym osobistym lesie myśli, wspomnień i emocji. Wiem brzmi to trochę terapeutycznie, ale może znajdziecie w nich coś zaskakującego. Ostatnio zapraszałam Was do zamknięcia oczu i otworzenia umysłu. Kurczę, też brzmi trochę patetycznie, ale nic na to nie poradzę. Życie czasem bywa również podniosłe, a ja zwyczajnie jestem, gdy to pisze, w nostalgicznym nastroju. A zatem wyruszamy, oczywiście poprzez moje ścieżki, ale każdy z Was niech w ten sposób otworzy własne.

Z racji pewnej ważnej i smutnej dla mnie rocznicy wyruszyłam na obchód po swoich pokojach myśli i szufladach serca, aby przekonać się, czy nic z nich nie zginęło. Nie zginęło. Czasem obawiam się, że czas i kolejne wydarzenia wypłukują ze mnie wszystko, co dobre i żywe pozostawiając palącą pustkę. Wielką czarną dziurę zasysającą wszystko w swoją bezdenną czeluść. Ale takie dni jak ostatnio, gdy w głębi serca odblokowuje się jeden z zamków i mała metalowa kłódka opada z głuchym szczękiem na samo dno okazuje się, że za grubymi drzwiami z hartowanej stali wciąż tkwią wspomnienia i uczucia. Żywe i prawdziwe. Wystarczający dowód na to, że nie jestem całkiem martwa. Dopóki czuję, dopóki pamiętam, wciąż jestem. Nie jako wydrążony w środku owoc, z zewnątrz wydający się na zdrowy i smaczny, a w środku przegniły, ale jako człowiek z krwi i kości, którego niestety, wciąż można jeszcze złamać na drobniejsze kawałki.

I to nie czarna dziura sprawia, że mam takie wrażenie, ale konieczność przetrwania w codzienności ze wzrokiem skierowanym przed siebie, a nie wbitym w ziemię. Konieczność życia poza próbującą wedrzeć się do środka ciemnością, albo mimo niej.

Kiedyś często słyszałam to durne powiedzenie, że czas goi rany. To nieprawda. Ból nie maleje z czasem, czas go nie odbiera, ani nie zmniejsza i nie leczy ran (może te płytkie draśnięcia). Po prostu uczymy się z nim żyć. Oswajamy się z towarzystwem cierpienia. Ból i tęsknota stają się naszą codziennością. Zjednaczamy się z nimi, zawieramy pakt współistnienia, jakbyśmy przyrzekli sobie dożywotnią wierność. Z czasem więc nasz ból staje się czymś niemal naturalnym, jak to, że wschodzi słońce, aby pod koniec dnia zniknąć za horyzontem. Stapiamy się z nim w jedną całość, a nasza rana staje się pulsującą blizną, kolejną do kolekcji, którą możemy nosić z dumą lub ukrywać pod warstwą makijażu; albo zamykać za żelaznymi drzwiami i maleńką kłódeczką, licząc na to, że jeśli ktoś się tam dostanie zrozumie i weźmie w dłonie również to, co tam ukrywamy..

I tylko w takie szczególne dni okropnej samotności czy wielkiej tęsknoty nasze rany odzywają się mocniejszym skurczem, przypominając bólem fantomowym o istnieniu czegoś, co dawno nam odebrano, co straciliśmy bezpowrotnie…

Jestem pewna, że niemal każdy z Was doświadczył czegoś podobnego. Najważniejsze co z tym zrobisz. Pozwolisz, aby Cię to zniszczyło, osłabiło, rzuciło na kolana i tak zostaniesz czołgając się przez życie ku końcowi własnego cierpienia? Czy wyjdziesz z tego silniejszy, zahartowany, jak stal, a przy tym wrażliwszy na cierpienie innych, doceniający każdą chwilę szczęścia, czerpiący z życia garściami, jak ze strumienia czystej wody?

Wybór należy do Ciebie.

Mam nadzieję, że moje jak zwykle przydługie wywody (które jeszcze chce się Wam czytać) udowodniły, że nasze życie to niekończące się meandry mieszającej się wody. Panta rhei!

Dzisiaj zostawiam Was z kolejnymi zdjęciami z mojego lasu oraz kilkoma z miejsca, które pokazała mi moja ulubiona fotografka (gdybyście szukali takiej na Mazurach znam namiary i nie zawaham się ich użyć). Piękny las i piękne jezioro, chociaż uczęszczane, a jak wiecie wolę te samotne i odludne, w których można spotkać sarny, dziki i zające, licząc na jakiegoś wilka. Czasem jednak i ja lubię poobcować z ludźmi. Tego wieczoru w ramach integracji wygoniłyśmy kilku małolatów z jeziora, żeby złapać ostatnie promienie zachodzącego słońca:)

A zatem polecam Jezioro Żabie Oczko w Ełku i okoliczne lasy. Piękna, czysta woda i niezwykle ciepła! Cudowne lasy i wydeptane ścieżki, ciekawi ludzie. Dobre miejsce na niedzielne popołudnie z rodziną albo wypad z przyjaciółmi. I zdjęcia wychodzą tam magicznie. Czasem warto zrobić coś dla siebie, aby poczuć się lepiej. Ja zrobiłam. I poczułam się tak, jak moja fotografka stwierdziła, że wyglądam (jak modelka do sesji Playboya) seksownie, zmysłowo, delikatnie i z pazurem! Sesja zapowiada się ogniście! Sami zobaczcie, że znam najlepszą fotografkę na całych Mazurach.

I oczywiście utwór, a nawet dwa, bo dwojaki jest mój post. Pierwszy prosty, ale wymowny. Często powtarzam refren, jak motto: „Choćby runął Ci świat, wiosna przyjdzie i tak”.

I drugi nasycony pragnieniami z przeszłości.

Oby zimy Waszych żyć były krótkie i delikatne, a wiosny bujne i pełne życia. I obyście nigdy nie musieli za kimś tęsknić ze świadomością, że jesteście tylko „wspomnieniem dziecięcych lat”, mimo, że serce wciąż pulsuje żywym uczuciem.

Adieu!