wilczyca wilczyca
kwi
05
2022

Wściekła na tęsknotę

Obserwowała jak noc wkrada się w jej dom i rozpływa po kątach niczym opary podtlenku azotu. Senność otulała zwoje nerwowe nie mogąc jednak nad nimi zapanować. Nie spała dobrze już od wielu miesięcy i powoli ją to wykańczało, a co gorsza nie mogła nic na to poradzić. Gdy tylko kładła się do łóżka i po kilku godzinach bezsensownych prób odpędzenia szarańczy myśli, udawało jej się zasnąć, to przed czym uciekała za dnia nawiedzało ją w nocy. Chyba właśnie dlatego bała się zasnąć, bo niemal zawsze do niej przychodził, jakby nie dzieliły ich kilometry nieobecności. Czasem był groźny, pełen nieznanej dotąd wściekłości, gotowy rzucić się jej do gardła, zwykle jednak czułość, której zdążyła zasmakować naprawdę rozgrzewała ją w piersi falując po chłodnej tafli ciała. A kiedy nagle się urywała uderzając lodowatym podmuchem samotności, budziła się zlana potem w pustym łóżku. To wystarczyło, aby bała się zasnąć..

Stała nago przed oknem łączącym sufit z ciepłą drewnianą podłogą, jakby między nią, a lasem na zewnątrz nie istniała żadna bariera. Wiatr szarpał wściekle koronami drzew uginając je w każdą możliwą stronę, wyglądało na to, że torował sobie drogę do jej domu. Czym go tak rozgniewała? Czyżby nie spodobała mu się jej nagła bezwstydność? Kolejne podmuchy wznosiły w górę drobne części poszycia leśnego i uderzały nimi w grubą szybę. Przy czym odgłos był niezwykle delikatny, przypominający ciche pukanie zagubionego wędrowcy szukającego schronienia przed chłodem nocy.

Wpatrywała się w gęstą ciemność, jakby lada moment miały w niej zabłysnąć wilcze oczy pożądliwe i namiętne, podziwiające piękno, w które sama nigdy nie wierzyła. Tymczasem zza gęstych chmur wyłonił się jedynie księżyc, na krótką chwilę rzucając się bladym promieniem do jej stóp, zlękniony, że gdy rozproszy mrok tańczący na niemal przezroczystej skórze zdradzi światu jakąś mroczną tajemnicę. Na chwilę podniosła głowę spoglądając w pełne oblicze nocnego podglądacza, zdawał się do niej uśmiechać. Pomyślała, że w tych okolicznościach jej wilk stanąłby przed nią w postaci wilkołaka wyjącego przeciągle w kierunku tej pyzatej gęby na smolistym niebie. Pędzone wiatrem stado kłębiastych chmur niemal bordowych z wściekłości z powodu gwałtownego traktowania ukryło księżyc i gromadę towarzyszących mu świetlistych przyjaciółek. Ponownie więc utkwiła wzrok w nieprzeniknionej przestrzeni za szybą.

W stojącej za nią kozie od jakiegoś czasu żarzyły się resztki drewna, powinna tam niebawem dobrze podłożyć, jeśli nie chce wstać rano z kłębami pary wydobywającej się z ust. Lubiła rozpalać ogień, gdy w piecu tliły się jeszcze ostatnie szczątki drewna czy kostki węgla. Ciepło wydobywające się z wewnątrz, gdy otwierała metalowe drzwiczki było, jak podmuch nadziei. Wystarczyło, że wrzuciła kilka kawałków wysuszonej kory, których miała wokół pod dostatkiem, i delikatnie podsyciła żar podmuchami powietrza, aby ogień zapłonął na nowo. Nie cierpiała za to, gdy przegapiła ten moment i w piecyku całkowicie zgasło. Zimny popiół, czarne grudki węgla, albo niestrawione do końca drewno, wszystko biło chłodem i wyglądało, jak szczątki przegranej bitwy, ogień umarł, a ona musiała włożyć w jego ponowne rozpalanie wiele wysiłku.

Tym razem jednak nawet ta myśl, nie ruszyła jej z miejsca. Stała jak posąg nieruchomo wpatrzona w nadchodzącą wraz z ciemnością burzę, jakby obserwowała arenę własnej duszy.

Była zła. Wściekała się na niego, a ściślej mówiąc na jego nieobecność. To puste miejsce obok przed jej oknami, brakującą parę oczu zachwycającą się pogodowym spektaklem. Miała niemal pewność, że jej widok interesowałby go o wiele bardziej niż piękno groźnego krajobrazu za oknem. Ale go nie było! Skostniałe palce wciąż jeszcze rozwierały sie i zaciskały licząc na ciepłe dotkniecie męskiej dłoni. Przypominało to, jak ostatnie podrygiwania umierającego ciała. Wściekała się na przesuszone usta nadal pamiętające łapczywe, wilgotne wargi, na ramiona palące brakiem delikatnych pocałunków, na jeżące się włoski, jakby wciąż był blisko ze swoją elektryzującą energią. Każde niecierpliwe drżenie bioder czekających, aż ponownie mocno oplotą się wokół jego gorącej skóry wprawiało ją w furię  utraconego pożądania.

Brzmiało to absurdalnie, ale wściekała się na tęsknotę. Pulsującą w jej piersi, jak małe zlęknione zwierzątko, nie pozwalające być dawną sobą. Tęsknota próbowała się w niej zadomowić, jakby zamierzała zostać z nią na dłużej.

A przecież ona tak bardzo nienawidziła tęsknić.