Widziałam cię na łożu rozpusty
Śniłeś o ciemnej mocy
Która spija ci serce z tęsknoty
I trwa w nagim uścisku czasu
Uśmiechałeś się sennie
Dotykała cię w to miejsce
Jasnością źrenic
Pocałunkiem rozkoszy
Tą bezbrzeżną miłością
Czułeś się bezpieczny
Nasycony naiwnością
Że masz to na zawsze
Tamte chwile przejrzystości
Gdy samotność płonie w piekle
Światło masz przeciw ciemności
Ale tamto się rozpadło
Kiedy spoglądałeś w przyszłość
Wypuściłeś ją z swych ramion
Jakby była płochą myślą
Wstań
Walcz
Poczuj w sobie życie
Płacz
Krzycz
Spiesz się
Nim skończy w niebycie
Albo zostań
W opuszczonym łożu
Śnij swój sen z przeźroczy
Marny proroku przeszłości
Zostań w zgniłym mroku
Tocz kamienie pustych zdań
W celafonie czułości
W bliskości mirażu
W mglistej fali zdarzeń
Marnuj dar miłości
Stój i płoń
W zimnym ogniu namiętności
Kartkuj pusty album chwil
Spuszczaj lata w samotności
Giń!
Ratuję ostatni horyzont
I nie ma we mnie żalu
Że milkną dźwięki naszych dni
Że kiedyś tak się bałam
Strach jest kluczem wyznania
Jest wypadkową naszych dusz
Pamiątką nasyconych pełnią mil
Strach napędza do działania
Już się go nie wstydzę
Więc wyznam ci dziś
Że cię kocham
I nienawidzę