wilczyca wilczyca
lut
12
2022

Z czasem będzie lepiej

Nagle stał się jej obcy.

Nie, nie nagle. To był wielomiesięczny proces, podczas którego przyzwyczajała się do głuchego krzyku nieobecności. Uczyła się żyć na nowo, bez niego, bez złudzeń. Bez wątpliwości i myśli krążących wokół jego imienia, jak kolejna planeta w Układzie Słonecznym. Nie musiała już walczyć sama ze sobą, bo ta dodatkowa orbita nagle opustoszała. Przyciąganie przestało działać. Może właśnie w tym sęk, jej przyciąganie straciło moc albo jego słowa przestały ściągać ją ku niemu, a najprawdopodobniej jedno i drugie. Coś widocznie pękło, rozsypało się, orbita straciła łączność. Energia, która wbrew prawu grawitacji, tak bardzo ich do siebie zbliżała, na przekór wszystkiego i wszystkim, po prostu prysła, zmieniła biegun, i teraz działała w odwrotnym kierunku.

Zadziwiające..

A zatem z każdym dniem stawał jej się coraz bardziej obcy, jak samotna planeta, która wypadła z orbity krążącej wokół słońca serca. Jak gdyby nigdy nie było między nimi tej elektryzującej bliskości, jedynie narastający dystans oraz milcząca zgoda na to, aby obcość rozrastała się w nich, jak elymus repens w czymś, co stanowiło kiedyś magiczny ogród. Miejsce, w którym unosił się aromat mieszanki różnorodnych uczuć z dominującą nutą radości i lęku. Czy pachniał piżmem rozgrzanych ciał splecionych w pomiętej pościeli? Letnim wiatrem zaglądającym nocą w okna, aby wraz z księżycem wejrzeć w ich płonące pożądaniem oczy? Miękką trawą, w której kryli się przed światem spijając z rozpalonych warg ulotność chwili?

Niedostępny nikomu z zewnątrz, mieniący się barwami prawdziwego piękna… Pieprzony tajemniczy ogród! Teraz niemal wszędzie rósł jedynie ten światłożerny, siejący spustoszenie chwast. Tylko gdzieniegdzie w rozprzestrzeniającej się grozie szarości i pustki błyszczały wyblakłe kolory, jak żar po niedawno sięgającym nieba ogniu. Jak unoszące się w powietrzu cząsteczki wilgoci, w których światło w swym kulminacyjnym momencie sławy wykonywało barwny taniec tęczy.

Zastanawiała się jak do tego doszło? Czy zaczęło się od jednego przypadkowo porzuconego przez wiatr ziarenka chwastu, czy już od dawna tuż pod powierzchnią czaił się rozpad, wewnętrzna zgnilizna odbierająca pięknu życie?
Jak to możliwe, aby żywić do kogoś tak skrajne emocje? Albo czy czując bliskość, niespotykane pokrewieństwo dusz, podobieństwo umysłów można nagle przerzucić się na coś zupełnie przeciwstawnego? Przejść z jasności w ciemność? Z rozpalającego serce lata do skutej lodem zimy?

Czas..

Odległość…

Zranienie…

Zapomnienie


I chociaż Dagmara czuła, że wystarczyłoby, aby ponownie go zobaczyła. Aby wpadła w głębię niemal czarnych oczu, doświadczyła, chociaż przelotnie, czułego dotyku na rozpalonej pustyni skóry, gorącego oddechu jeżącego włoski na karku. Wystarczyłoby, aby usłyszała słodki szept tych wyćwiczonych w zdobywaniu kobiecych serc słów i wszystko mogłoby odżyć na nowo. Cholera! W zasadzie to dobrze , że nie było go obok. Bo jeśli nie mogła go mieć w całości, jeśli nie chciał jej całej z tą pokręconą przeszłością i niepewną przyszłością, to nie chciała go wcale. Sama jego obecność mąciła jej zmysły. Wytrącała rozsądek, jak osad z tradycyjnie przyrządzanego wywaru. Szum, który babcie zbierały łyżką i spuszczały w zlewie, zostawiając klarowną substancję, podstawę czegoś o niezwykłym smaku i aromacie. Tyle, że przy nim nic nie było klarowne. Nic nie było pewne, ani stałe.

Dystans, rosnąca obcość, przejmujący chłód dzielący ich, jak dwie skrajne pory roku. Tak było lepiej. Powinien pozostać kolejną postacią historii tworzonych przez jej wybujałą wyobraźnię. Elementem tego, o czym się mówi: gdyby było inaczej… Gdyby los złączył ich w innej czasoprzestrzeni… Gdyby gwiazdy im sprzyjały..
Wytwór wyobraźni. Projekcja szalonego umysły, która powinna zostać w sferze wymyślnego świata bajek, o których opowiada się nieco starszym dzieciom. Jak ideał, który nie istnieje naprawdę.

Tak się stanie.. Z czasem bolesna konfrontacja z rzeczywistością przerodzi się w coś tak odległego, jak on sam. Wspomnienie nachodzące ukradkiem w nocy, napływające wraz z wiosennymi roztopami, osiadające wieczorną mgłą na wrzosowiskach.

Z czasem będzie lepiej – powtarzała jak mantrę.
Tak jest lepiej dla niego i dla mnie..
Tak musiało być..

Nawet, jeśli odchodzisz nigdy nie odchodzisz do końca.

Jasna cholera!